czwartek, 19 stycznia 2017

Adrien - C.D Historii Vivian

 
   Dziewczyna, a może nawet dziewczynka, na co wskazywałby jej wzrost stanęła nagle jak wryta, ponieważ w alejkę weszli dwaj młodzi mężczyźni, zupełnie inni od tych, którzy jeszcze przed chwilą zagradzali nam drogę. Jeden z nich, nieco niższy miał lśniące perłową bielą włosy i nie nosił kurtki, choć zimny powiew wiatru uderzał w jego czarną koszulę. Białowłosy był niewątpliwie czujny i wyraźnie poirytowany, wpatrywał się w nas chłodnymi, jasnoszarymi oczami.
Drugi z nich, smukły i wysoki miał na sobie kurtkę i czapkę, spod której wysmykiwały się kosmyki fioletowych włosów. Szedł krokiem dziarskim, a na jego twarzy tlił się przyjazny uśmiech.
   Co najważniejsze, obaj byli tacy jak my, co poznałem po tym, że nie świecili nienaturalnym światłem jak reszta ludzi. Nie wyglądali na źle nastawionych, przeciwnie - fioletowowłosy niemalże podskakiwał, krocząc do nas. Dziewczyna, której imienia nie zdążyłem poznać skryła się na moment za moimi plecami.
- Może powinniśmy stąd uciec? - szepnęła.
   Chciałem odpowiedzieć na to pytanie, ale najwidoczniej białowłosy miał naprawdę dobry słuch, gdyż on pierwszy odpowiedział na zadane pytanie, tonem twardym i ostrym:
- Nie widzę takiej potrzeby. - jego towarzysz uderzył go delikatnie dłonią w pierś i na dobre wyprzedził, aby dotrzeć do nas pierwszy. Wyprostowałem się.
- Witajcie. - zaczął tonem wesołym i śpiewnym. Otaksował mnie wzrokiem, ale nie wyczułem w tym czynie wrogości, jaka natomiast biła od odzianego w czerń chłopaka. Najwyraźniej dostrzegł stojącą za mną drobną dziewczynę, bo natychmiast zainteresował się jej osobą. - Oh, może twoja koleżanka wyjdzie z ukrycia? Nie mamy wrogich zamiarów. Przeciwnie, chcemy zaprosić was do pewnej organizacji, która łączy takich jak my: Wędrowców.
   Momentalnie nadstawiłem uszu. Nigdy nie pragnąłem wiecznej samotnej tułaczki, a ciepły kąt i wsparcie osób, które chociażby mnie widzą mogło być wprost zbawienne, zwłaszcza pośród ruchliwych i tajemniczych ulic Nowego Jorku.
- Nazywam się Vincent Valentine i jestem przywódcą tego zgromadzenia. To - tu wskazał na kompana - jest Patrick. Chciałbym powiedzieć, że nie jest groźny, ale, cóż, nie jestem kłamliwy. - zachichotał zakłopotany po czym wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją bez wahania.
- Jestem Adrien. Chętnie usłyszę więcej o Wędrowcach, musisz wiedzieć, że nie jestem taki... - nagle zabrakło mi słowa. - osobliwy, od dawna. Dziewczyna to, uh, właściwie poznaliśmy się dopiero przed momentem.
  Kobietka wysunęła się i w miarę swych możliwości uśmiechnęła. Może poczuła się ośmielona?
- Nazywam się Vivian. - powiedziała skromnie. Skinąłem jej głową i odpowiedziałem uśmiechem. Miło, że w ciągu kilkunastu minut spotkałem aż trójkę osób, które mi... no cóż, nie zagrażały. Zerknąłem jednak na Patricka, który wbijał wzrok w ścianę. Wydawał się być znudzony i zupełnie niezainteresowany, być może widział tą procedurę wielokrotnie i nagabywanie członków do wspólnoty nie było dla niego niczym interesującym.
- A więc jak? Przejdziecie się z nami i wysłuchacie mojej propozycji? - spytał uprzejmie Vincent. Jego przyjacielskość nie wyglądała mi na maskę czy fałszywość, on chyba po prostu był otwarty i sympatyczny, w przeciwieństwie do białowłosego mężczyzny.
- Ja z wielką chęcią - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Chciałem być jak najbardziej miły i wesoły, ale moje spojrzenie z każdą minutą coraz częściej wędrowało ku Patrickowi.
 Bynajmniej nie z powodu lęku, choć takowy budził. Było to bardziej uczucie... fascynacji? Zainteresowania?
  Tak czy inaczej zerknąłem na Vivian, która chyba potrzebowała chwili aby zastanowić się nad konsekwencją poparcia pomysłu fioletowowłosego.

                                                    Vivian? Wybacz, że tak długo :<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz