niedziela, 15 października 2017

Silleny - CD. Historii Andrewa

Czyli mam mu otworzyć jakiś sejf? To brzmi dziwnie, ale chęć zemsty za bardzo mnie zaślepia, abym mogła zauważyć w tym cokolwiek złego czy podchwytliwego. Po za tym, nawet jeśli coś mi się stanie, to moje moce mnie uratują – bynajmniej tak sądzę. Nikt mnie nie pogoni i nikt nie przewyższy mojej siły. Jedynym zagrożeniem dla mnie jest FBI, oni mogą być uzbrojeni w jakieś bzdety, które mogą mnie unieszkodliwić. Na nich muszę uważać, ale po co chłopak by miał mnie mieszać w ich sprawy, skoro na niego też by polowali? Cóż, tak jak wcześniej powiedziałam, nie widzę żadnego podstępu, zapewne przez to, że mam wielką ochotę na znalezienie brata. To mój jedyny cel. Zabicie go, tak jak drugiego brata, matki dziwki i ojca pijaka. Ja im pokaże co to znaczy cierpieć.
Złapałam rękę olbrzyma i przytaknęłam.
- Zgoda – chłopak pociągnął moją uściśniętą dłoń, pomagając mi tym samym wstać. Kiedy chciał mnie jednak puścić, nie pozwoliłam mu na to. - Ale pamiętaj, wywiniesz jakikolwiek przekręt, to cię zabiję. A ty znasz już moje możliwość – pogroziłam mu morderczym spojrzeniem. Chwilę milczał, aż się delikatnie uśmiechnął.
- O to się nie martw – skinęłam głową i go puściłam. - Co ty taka nie ufna – przewróciłam oczami.
- Nie udawaj głupszego niż jesteś – odpowiedziałam idąc przed siebie, trzymając w ręku moją piłeczkę. Poprawiłam plecak na ramieniu i usłyszałam z tyłu śmiech.
- Wyglądasz jak dziewczynka z podstawówki – odwróciłam się i nie zareagowałam. Miał rację, tak właśnie wyglądałam z tym plecakiem i swoim wzrostem. Ale co poradzić? - Brakuje tylko warkoczyków – dodałam z uśmiechem na twarzy zaciągając się papierosem, który od śmiechu wyszedł mu nosem.
- Ze mnie śmiejesz, a mieszkam z dziewczyną jeszcze mniejszą – mruknęłam patrząc mu w oczy. Przez ten nawyk musiałam podnieść głowę do góry, co było okropne. Czułam się przy nim, jak ta mniejsza siostra z czarnym humorek, która stoi przy swoim większym bracie, który ją denerwował i irytował, swoim optymistycznym zachowaniem.
- Pewnie o wiele młodsza – machnął ręką i znowu zaciągnął się papierosem. Ja już swój spaliłam, teraz patrząc na niego, znowu poczułam brak czegoś. Zaczęłam iść w jego kierunku, a kiedy byłam jakiś krok przed nim wyciągnęłam z jego kieszeni paczkę. - Ej – chciał mi ją zabrać, ale mu przeszkodziłam łapiąc go za rękę.
- Umowa chyba tyczy się od dziś – puściłam go i wyciągnęłam sobie dwa papierosy. Jeden na później, drugi od razu odpaliłam czarną zapalniczką, jaką przy sobie posiadałam.
- Takiej samowolki nie przewidziałem – mruknął. - Jak tak dalej pójdzie to i ja zostanę bez niczego – mruknął i wyrwał mi paczkę z rąk, chowając ją z powrotem do kieszeni. Wzruszyłam ramionami.
- To nie moja sprawa. Ja mam ci tylko otworzyć sejf – odwróciłam się znowu zaczęłam iść przed siebie. - I jest tylko młodsza o rok – dodałam. Andrew chwilę milczał, aż w końcu ruszył za mną; usłyszałam głuche odgłosy kroków na posadzce za mną.
- Przekonam się kiedyś – odpowiedział.
Zabawnie to musiało wyglądać. O kolczykowany ogr i czerwony krasnoludek razem wychodzący spod mostu, palący fajkę idący jakby nigdy nic w ciszy przed siebie. Delikatnie się uśmiechnęłam na tę myśl, co w takiej chwili może pomyśleć przechodzień. Zapewne by wybuchnął śmiechem.
- To jak? Od czego zaczynasz? - zapytałam. Chciałam już wiedzieć, co zamierza zrobić. Nie chciałam marnować czasu.
Papierosa spaliłam, drugiego schowałam. Będzie na wieczór, jeśli wytrzymam.

Andrew? Chwilowo bez sensu, ale nadrobię

środa, 27 września 2017

Zgłoszone nieobecności

  Post ma na celu stworzyć niewielki apel do osób, które do tej pory zgłosiły nieobecności na czas nieokreślony. Do osób tych należą:

               ^ Damian
               ^ Vivian
                oraz
                ^ Roma

   Poza powyżej wymienionymi, na początku roku usłyszałam o ograniczonej aktywności spowodowanej początkiem roku szkolnego, przygotowaniem do sprawdzianów, wyjazdów i jednego wielkiego wrześniowego Boom!, sama odczułam na sobie moc tego miesiąca, co niestety znacznie odbija się na aktywności na blogu...

   Wkrótce jednak pierwsze kartkówki przeminą, sprawdziany zostaną ocenione i myślę, że październik okaże się być dla nas dużo bardziej przystępny c;


Karo - CD. Historii Si

      Doprawdy, gdzie chowa się takich idiotów? — pomyślałam, gdy tylko usłyszałam długi, dość wyrazisty krzyk. Nie musiałam się zastanawiać, aby wiedzieć, co się wydarzyło. Ten palant ciągle tylko coś kombinuje. Westchnęłam ciężko, podejmując ponowną próbę wybicia przed siebie. Drobna postawa miała takową zaletę, że łatwo było się gdzieś przecisnąć.
Początkowo idąc tu, chciałam rozejrzeć się w tłumie. Czy nikt nie dostał ataku paniki? Czy kogoś nie zadeptano? Czasami coś takiego może być przeoczone. Kilka strażników nie zapewni bezpieczeństwa tłumowi, szczególnie, skoro ich zadaniem jest nie przepuszczenie och dalej. Teraz jednak widziałam, że mam coś innego do zrobienia. Powstrzymać tego durnia, zanim zrobi coś głupiego.
Starając się jak najmniej oddychać i rozkładając na boki, dotarłam w końcu do zgiętego w pół mężczyzny, stojącego przed poruszonym tłumem. Krzyk osoby, która w domyśle miała zapewnić ludziom “bezpieczeństwo” w ogóle nie pomógł. Przeciwnie, co poniektórzy zaczęli pokrzyżować coś w panice i popychając ludzi w tłumie, szukać uwolnienia.
— Żyjesz pan? — burknęłam, pochylając się nad strażnikiem. Jego koledzy nie schodzili ze swoich pozycji.
— Ten człowiek… — mruknął. Uśmiechnęłam się słabo pod nosem. “To chodzący kłopot” - dokończyłam w myślach.
— Nic nie zrobi — poklepałam go po ramieniu, dopowiadając sobie “przynajmniej nie na mojej warcie”. Wstałam i nim ktokolwiek zaczął reagować, ruszyłam w ślad za Si szybkim krokiem. Ktoś krzyknął za mną “hej!” nie zwróciłam jednak na to uwagi.
Cieszyłam się w duchu, że zabił mnie wybuch, gdy kłęby dymu zaczęły przypominać mgłę. Kucnęłam, postanawiając przebyć część drogi na czworakach. Długie minuty trwało, nim w oddali dostrzegłam sporą sylwetkę, schodzącą do budynku, z którego ulatniał się dym. Zerwałam się, przyspieszając, aby dogonić mężczyznę. Ten jednak zdążył wejść gdzieś na górę, po schodach. Bez namysłu pobrnęłam za nim.
— Baranie! — zawolałam, nie zareagował jednak, krocząc pewnie — Idioto! — zmusiłam nogi do największej prędkości, na jaką było je stać — Si! — Stanęłam przed nim. W kłębach dymu niełatwo było mi dostrzec zarys jego twarzy. — co Ty wyprawiasz?!


                                              Si?

czwartek, 21 września 2017

Shirley - CD. Historii Limbo

Wesoło zatupałam podeszwami butów o płytki, gdy kelner - elegancki brunet, na oko dwudziestoletni - postawił przed nami napoje i talerze z gorącymi naleśnikami. Z rozkoszą pochyliłam się nad kubkiem parującej czekolady, wdychając jej przyjemny aromat, który zawsze zabierał mnie z powrotem myślami do dni wypełnionych ciepłem ogniska rodzinnego.
- No, jedzmy, zanim wystygnie! - energicznie podniosłam srebrny widelec i zanurzyłam sztuciec w cieście. Bita śmietana, tracąca szybko swoją pierwotną formę pod wpływem ciepła, spłynęła na talerz, a odrobina dżemu truskawkowego kapnęła na brzeg naczynia. - Smacznego, Limbo!
- Nawzajem - mruknęła cichutko, trącając lekko widelcem swoją porcję.
Z entuzjazmem skosztowałam pierwszego kawałka, czując w ustach rozlewającą się słodycz.
- Tak w ogóle - zagaiłam. - Jaki dżem dostałaś ty? Też truskawkowy czy jakiś inny?
Dziewczyna milczała dłuższą chwilę, po chwili jednak też spróbowała swojego naleśnika.
- Porzeczkowy - oceniła.
- Ooo, mogę spróbować? - nie czekając na odpowiedź dziewczyny, odkroiłam z drugiego końca naleśnika zawiniętego w rurkę kawałek i zjadłam go, uśmiechając się wesoło, czując znajomy, nieco cierpki smak. - Jeśli chcesz, weź też trochę mojego!
- Um... nie trzeba... - mruknęła.
- Oj tam, oj tam, nie lubisz truskawek? - zaśmiałam się i sama położyłam na talerzu Limbo kawałek swojego. - Pamiętam, jak kiedyś z rodzeństwem pojechaliśmy do cioci na wieś i nas zagoniła na pole. Zaraz drugiego dnia ledwo wstaliśmy z łóżek, ale potem już śmigaliśmy i siedzieliśmy głównie tam. Wujek nawet uczył nas prowadzenia traktora... no, bardziej mojego braciszka, Carol'a, chyba z nas wszystkich to najbardziej ogarnięty człek... no, może oprócz May. A co do tych truskawek, to rodzinka ich miała strasznie dużo, mówię ci, jak zbieraliśmy, to myślałam, że nigdy do końca nie dobrniemy, co to jeszcze z pieleniem ich było... na początku wyrywałam przy okazji co drugi krzak. A potem jeszcze doszły stogi siana i w ich cieniu przesiadywałam większość dnia. Kocham ich zapach, te wiejskie, sielankowe krajobrazy, pola i lasy aż po horyzont, czyste niebo... człowiek nie ma wtedy takiego wrażenia, że jest przez wszystko osaczony: miasto, pracę, nowoczesność. Chciałabym kiedyś tam wrócić... wiesz, zawsze snułam sobie plany, co będę robić, jak skończę osiemdziesiątkę. Chciałam bawić wnuki i być taką dziarską staruszką, pełną werwy. I tak sobie teraz myślę, że z tym ciałem będę naprawdę żywiołowa w wieku choćby i stu lat, co nie? - zaśmiałam się, wymachując widelcem niczym szabelką.
Wzięłam głęboki oddech, a po chwili ujęłam w obie dłonie ciepły kubek, upijając duży łyk czekolady. Kropelka spadła na blat stolika, wzięłam zatem serwetkę i szybko starłam płyn.
Po skończonym posiłku wzięłam długi, głęboki oddech i odchyliłam się na krześle, klepiąc lekko dłońmi o pełny brzuch.
- Też skończyłaś? - zapytałam, zerkając na Limbo. Zaraz też dostrzegłam, że na jej talerzu zostało jeszcze ponad pół naleśnika. - Nie smakuje ci?
- Nie o to chodzi - mruknęła.
- Rozumiem. Cóż, nie ma pośpiechu, nas czas w końcu nie goni, prawda? - westchnęłam ciężko. - Chociaż czasem dość trudno się przestawić, czasem mam wrażenie, że pośpiech to nieodłączna część ludzkiej duszy. Ciekawe, czy jeśli po śmierci człowiek załatwi wszystkie swoje sprawy i nie zostanie Wędrowcem, czy nadal mu on towarzyszy? Myślę, że nam wciąż jest jednak bliżej do żywych.
Równocześnie zauważyłam, że dziewczyna skończyła już swoją porcję. Akurat obok naszego stolika przechodził kelner, po prosiłam go zatem o rachunek, który też zaraz uregulowałam. Wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie powitał nas zbłąkany promyk słońca: chmury powoli zaczynały się przerzedzać, odsłaniając przyjemny błękit nieba.
- A byłam pewna, że taka pogoda się jeszcze długo ostanie - mruknęłam, patrząc w górę. - Ale to tylko lepiej, bo skoro nie będzie padać, sporo się będzie dziać na zewnątrz! Lubisz zmoże filmy?

                                                                                     Limbo?

Si - CD. Historii Karo

     Powstrzymując pełne irytacji westchnienie Si szybkim krokiem dociera pod okno, z którego spadła jego własność. Nie tyle spadła, a zsunęła się z parapetu. Nie zwalniając marszu pochyla swą rosłą sylwetkę i koniuszkami palców chwyta czarny, miękki owal i rozciągając materiał natychmiast zawiązuje go na zebranych w ogon czarnych kosmykach. Tym razem gumka mocno zaciska się na włosach, ciasno trzymając je tuż przy karku mężczyzny.
      Si jest przekonany, że wielkie kłęby dymu kryją za sobą coś absorbującego i rzecz jasna wyjątkowo destrukcyjnego. Jego stopy prowadzą go pomiędzy płotkiem hotelu a pobliską kamieniczką. Betonowa, brudna dróżka szybko rozszerza się i następnie prowadzi do ogromnego zbiegowiska, które kłębi się już w promieniu kilkunastu metrów od ośrodka, choć przecież dystans dzielący The Huntera od elektrowni jest znacznie większy.
Do nozdrzy czarnowłosego dociera silny, dławiący i ostry swąd dymu, który unosi się kilka ulic dalej. Oczywiście zgromadzeni tu, szarzy ludzie nie mają prawa odczuwać zapachu tak intensywnie jak Si, który niemalże jest w stanie posmakować tej gorzkiej woni.
Prąc wciąż przed siebie, nie zważając na stukot podeszwy jego ciężkich butów, chemik wysuwa koniuszek języka.
Niesłychanie wrażliwy organ dotyka skażonego powietrza, a setki receptorów momentalnie rozpoczynają dziką manifestację. Podniebienie szczypie, cały język zdaje się być spieczony, a kąsający i palący smak wgryza mu się w przełyk.
Si od wczesnej młodości... ba! Od dzieciństwa obcuje z ogniem, dymem i popiołem, ale ten smak poczuł po raz pierwszy. Odkąd zmysły węża połączyły się z ludzkim ciałem, chemik potrafił bezbłędnie oceniać pogodę, stan powietrza i porę dnia z pomocą samego języka, którego kubki smakowe reagowały na każdą, nawet najdrobniejszą zmianę w atmosferze. Mężczyzna nie musiał zbytnio nadwyrężać swego intelektu aby dojść do wniosku, że pożar ten musi mieć bardzo osobliwe źródło. Dym nie smakuje naturalnie, nie czuć w nim także żadnego ze znanych mu łatwopalnych składników. Skoro to także nie podpalenie, to czymże jest ta wielka awaria?Nie może się powstrzymać. Pożar jest zbyt absorbujący aby mógł to sobie odpuścić. Nim cokolwiek zdąży się wydarzyć, Si dostanie się do budynku i samodzielnie wypada przyczynę zapłonu, jego chaotyczny umysł natychmiast zaakceptował ten plan.
       Znane mu z przeszłości uczucie podniecenia, a także wyraźnie wisząca w powietrzu adrenalina pobudzają Si do tego stopnia, że zupełnie nie zauważa on iż zaledwie kilka kroków za nim, z hardą miną w kierunku tłumu maszeruje także Karo. Gdy tylko złote oczy obejmują jej postać chemik momentalnie wrasta w ziemię i zastępuje drogę kobiecie.
Ściąga brwi i zaciska usta w wąską linię, nie chcąc aby Krasnal po raz kolejny wszedł mu w drogę.
- Gdzie cię niesie? - pyta gniewnie, ale dziewczyna nie wydaję się być zbyt przejęta jego tonem. Zadziera nos ku górze i odpowiada mu odważnym, bystrym spojrzeniem.
- Zobaczyć co się stało. Zresztą, to ty wyrwałeś się jak Filip z konopi. - Karo omija go i występuje na przód, ale wężooki łapie ją za łokieć i zrównuje ze sobą.
Co prawda nie zrozumiał sensu przysłowia jakim uraczyła go czarnowłosa, ale nie pozwoli by dziewczyna dopięła swego.
- Ta? Trzymaj się na uboczu i nie zapomnij wyciągnąć kamery. - Si celowo ją podpuszcza. Doskonale zdaje sobie sprawę, iż kobieta wcale nie zamierzała być postronnym obserwatorem.
Karo prycha donośnie, na jej twarz wstępuje wyraz oburzenia, a ona sama wyrywa się z uścisku chemika.
- Powaliło cię?! Nie zamierzam niczego nagrywać! - po tych słowach zrywa się do biegu i w ciągu raptem kilku sekund pokonuje niebywałą odległość.
Si zaciska mocniej zęby. Co za uparty dzieciak! Jego duma i ego nie pozwalają mu dopuścić kobiety w miejsce zajścia.
Poza tym wydaje mu się, że gdy tylko Karo dowie się co chłopak zamierza zrobić, będzie starała się go powstrzymać, a może nawet skupi uwagę zebranych ludzi i dojdzie do większego zamieszania.
- Nawet sobie nie myśl, że ci się uda. - warczy cicho, po czym puszcza się sprintem za uciekinierką.
      Silne nogi zapewniają mu mocne wybicie, a dobra kondycja i ogólnie zachowana sprawność czynią go dobrym biegaczem, toteż nim czarnowłosa wpada w tłum gapiów, Si w kilku susach pokonuje dzielący ich dystans, po czym oburącz chwyta kobietę za barki. Okręca ją wokół siebie, tym samym zwracając się twarzą ku tłumowi. Na zaledwie ułamek sekundy spojrzenie opalizujących złotem, wężowych oczu, które odbijały w sobie nawet najdrobniejszy promień wydzierającego zza chmur słońca krzyżują się ze wzrokiem padającym spod gęstych, lekko zakręconych rzęs zielonookiej, której źrenice otoczone szmaragdowym okręgiem widziały dużo więcej niż mówiły usta.
- Nie waż się wchodzić mi w drogę. - rzuca Si przez zaciśnięte zęby, a następnie czas przyśpiesza, a puszczona przez chemika Karo uderza plecami w jakiegoś zdezorientowanego mężczyznę, który łapie ją w chwili upadku.
      Zdecydowany, zaabsorbowany i świadom ogromnego niebezpieczeństwa czarnowłosy rozbija się poprzez tłum, taranując i szturchając wszystkich łokciami. Kilka kobiet popiskuje, padają przekleństwa, ale Si brnie przed siebie, widząc pnące się ponad ulicą kominy fabryki. Docierając niemalże na sam przód zbiegowiska, chemik dostrzega kilka wozów strażackich otoczonych przez ubranych w szaro-żółte kombinezony oficerów tegoż zawodu. Zatrzymuje się na moment, a do jego uszu dociera zgiełk w tłumie, co może świadczyć o upartości Karo.
Dym jest coraz gęstszy, a od fabryki dzieli go tylko ulica. Strażacy krążą wokół przejścia na drugą stronę, jednocześnie spychają tłum w głąb chodnika krzycząc w wielkie, dudniące megafony.
- Proszę natychmiast wycofać się z obszaru zagrożenia! Kominy elektrowni grożą zawaleniem! Jeśli runą, cała dzielnica może stanąć w płomieniach! Zalecamy natychmiastowy powrót do domostw i unikanie przebywania  w pomieszczeniach na wyższych piętrach.
     Si podnosi wzrok aby przyjrzeć się dwóm smukłym sylwetkom kominów, które w trakcie upadku niewątpliwie zmiażdżyłyby okoliczne domostwa, zerwały linie telefoniczne oraz zabrały życie nieuważnym gapiom. Jeśli pożar skruszy ich podstawy, te majaczące olbrzymy zwalą się na miasto.
- Niech wszyscy się usuną! Drodzy państwo, należy uciekać! - władze krzyczą i rozsuwają tłum. - Eksplozja generatora energii może grozić rozniesieniem się płomieni na najbliższe przecznice!
Generator energii?, myśli Si i pozwala sobie na nikły uśmiech. A więc ogień został wzniecony przez związki chemiczne o nieznanej mocy i sile rażenia. Nikt nie opanuje takiego ognia.
Nikt, poza samym Si.
       Strażacy szarpią się z tłumem, gdzieś w tle rozlega się pisk syren. Stopy chemika nabierają rozpędu, mężczyzna uderza barkiem w zastawiającego mu drogę mężczyznę, przecina ulicę tuż przed wozami strażackimi i ze złowrogim błyskiem w oczach obiera na cel płonącą fabrykę. Nagle coś zaciska się na jego ramieniu i spowalnia biegnącego Si. Czarnowłosy odwraca się przez ramię aby dostrzec młodego strażaka łapiącego go za rękę.
- Zwariowałeś człowieku? Natychmiast... - nie jest mu jednak dane dokończyć. Wolna dłoń chemika wbija się w przestrzeń między żebrami, czując ciepło na palcach ten zaciska je na wyczuwalnym przez skórę elemencie kości i wlepiając spojrzenie opalizujących, złotych oczu w drżące i zamglone tęczówki przeciwnika, z całej siły zaciska dłoń w pięść.
- Nigdy nie stawaj na drodze człowiekowi dążącemu do osiągnięcia swego celu. - mówi z ciepłym, niemalże serdecznym uśmiechem, ale jego słowa prędko zagłusza krzyk wydobywający się z ust mężczyzny. Chwyt momentalnie słabnie, a Si bez problemu wyrwa rękę.
Oczy wszystkich zebranych zwracają się ku plującemu na boki strażakowi, ale nie mają okazji dostrzec przyczyny jego bólu - zbyt szybki i nieuchwytny jak wąż Si zrywa się do biegu i przenikając wzrokiem czarny, smolisty dym, który wisi w powietrzu biegnie wzdłuż linii niknących budynków, z każdym krokiem będąc coraz bliżej stojących otworem wrót do elektrowni.

                                     Karo? Wybacz za zwłokę 

niedziela, 10 września 2017

Limbo - CD. Historii Shirley

- Ja... – Limbo zawahała się na chwilę. – Ja nie mam pieniędzy. – Spuściła smutno oczy, a na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.
- Nie szkodzi. – Shirley machnęła lekceważąco ręką. – Dzisiaj ja stawiam. – A widząc, że dziewczyna dalej się waha, dodała: - Jak będziesz miała to w rewanżu ty mnie zaprosisz na coś pysznego, zgoda?
Limbo spojrzała na nią i pokiwała lekko głową.
- Więc herbatę...
- Tylko? – dopytywała blondynka, jednak nim Limbo zdążyła odpowiedzieć, podszedł kelner.
- Co podać? – spytał, z profesjonalnym uśmiechem, rozkładając notes.
- Gorącą czekoladę i dwa naleśniki z dżemem truskawkowym i bitą śmietaną, dla mnie, a dla mojej towarzyszki herbatę i...? – Shirley skierowała spojrzenie na czarnowłosą.
- To wszystko – odpowiedziała.
- I jeszcze dwa naleśniki z dżemem i bitą śmietaną – zarządziła jasnowłosa, a kelner zapisał coś szybko i odszedł. – Mam nadzieję, że lubisz naleśniki, co?
- Lubię...
- Opowiedz mi coś o sobie. Skąd jesteś, jak trafiłaś do hotelu, jakie kwiaty lubisz, co jest twoim zdaniem lepsze: ketchup czy majonez. No? – Jasnowłosa uśmiechała się zachęcająco. Ogólnie jej mimika wahała się od radosnych uśmiechów, po uśmiechy miłe, uśmiechy swobodne, uśmiechy... Limbo pokręciła przecząco głową. Myślenie o tym, jak bardzo ich mimika twarzy się różni nie pomoże jej w prowadzeniu konwersacji. A przynajmniej w odpowiadaniu na słowa dziewczyny.
- Co? – Shirley oczywiście nie wiedziała, co dzieje się w głowie koleżanki, jednak zainteresował ją jej ruch głową. – Grosik za twoje myśli.
- Myślałam... że masz ładny uśmiech – powiedziała czarnowłosa, podnosząc oczy na towarzyszkę. – Taki... jasny.
- To nic specjalnego, ale dziękuję. – Dziewczyna zrobiła pauzę i jakby coś nagle wpadło jej do głowy. – Założę się, że twój jest równie ładny. Mogłabyś spróbować.
Limbo zacisnęła wargi i pokręciła głową.
- Nie ma powodu, żeby się uśmiechać – zauważyła, cicho.
- Jak to nie? Rozejrzyj się. Jesteś w pięknym... – Shirley rozejrzała się po sali i jej wzrok na chwilę spoczął na mężczyźnie, dłubiącym sobie palcem w nosie – no prawie – dodała – miejscu. Ciepłym i wygodnym. Zaraz dostaniesz ciepłe jedzenie. Możesz poprzyglądać się pięknym, kolorowym rybkom. Muzyka szumi delikatnie w tle.
- W kuchni kucharz piecze na wielu patelniach na raz. Ogień zajmuje ubranie jakiegoś zmywacza, który w przerażeniu wybiega na sale. Ludzie zaczynają uciekać, tratując się nawzajem. Ogień się rozprzestrzenia w tym całym chaosie. Cała sala płonie, a kolorowe rybki gotują się we wrzącej wodzie. Ostatecznie budynek upada pod własnym ciężarem, a wielu ludzi...
- Zdołało się ewakuować – wtrąciła Shirley. – Może nawet wszyscy. Zresztą to raczej mało prawdopodobny scenariusz Limbo. Tysiące ludzi, codziennie chodzi... ale pewnie nie chcesz, bym ci teraz tłumaczyła, jak bardzo to niespotykane, co? Po prostu spróbuj cieszyć się chwilą, bo i tak już nie żyjesz i cokolwiek się wydarzy to tego nie zmieni.
- Więc po co właściwie zbieramy się w jednym miejscu? – czarnowłosa przechyliła lekko głowę w zastanowieniu.
- Co? – Blondynka zmarszczyła brwi próbując dojść, jaki to ma związek.
- Istoty podobnej kategorii zbierają się, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Szczególnie jak są inne od ludzi. Skoro jesteśmy nieśmiertelni to dlaczego właściwie pracujemy razem?
- Może dlatego, że lubimy być z innymi, takimi jak my. Że dobrze jest rozmawiać, nie musząc niczego ukrywać. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Skoro sądzisz, że nie potrzebujesz innych, to dlaczego jesteś w hotelu?
- Bo... – Limbo zrobiła zakłopotaną minę. – Tamten chłopak był miły...
Na ten właśnie moment przyszły naleśniki. No, może nie do końca przyszły, ale ważne, że trafiły na stół przed dziewczynami.

                            Shirley?

Andrew - CD. Historii Silleny

Przewróciłem oczami i usiadłem wygodniej, uważając przy tym aby nie tknąć choćby krańcem stopy odsłoniętych łydek Silleny. Czego ja bym mógł chcieć od takiej małej, wątłej istotki? No dobra, nie takiej wątłej bo w końcu to ona skopała mi porządnie tyłek.
Chciałem rzecz jasna poczuć na nowo jak to jest żyć w ruchu, robić coś mającego konkretny cel... no bo w końcu przez ile dni można wstawać właściwie tylko po to, aby przeżyć jako-tako ten dzień i za dwanaście godzin ponownie położyć się spać?
Życie zmarłych było wygodne, ale idiotycznie nudne i pstre. Potrzebowałem celu. Rozrywki. Zajęcia. To wszystko zapewniała mi pomoc Sill w tych jej wyścigach szczurów, w których chciała wystartować z braćmi... czy tam z bratem, sam nie wiem. Wtedy jeszcze nie skupiałem się tak na jej sprawie, no ale cóż. Jeśli się zgodzi, będę miał wiele chwil na wybadanie terenu. 
Kalkulowałem szybko i sprawnie. Co powiedzieć, aby zechciała spełnić mój 'warunek' i jeszcze w niego uwierzyła? Przecież nie powiem, że chcę wykorzystać jej osobę do wkręcenia się w dawny biznes. Jaką żałością i satysfakcją musiałaby napawać ją ta wiadomość! Ten rosły, niegdyś słynny, wypływowy i potężny gangster przychodzi do prostej myszki, aby działając na jej korzyść wybić się z dna beznadziei i wrócić do swego zawodu! O nie, nie pozwolę aby poczuła taką satysfakcję.
Z tej sytuacji było tylko jedno dobre i brzmiące prawdopodobnie wyjście. Udając rezygnację, spojrzałem na nią lekko się krzywiąc.
- Dobra, może i faktycznie potrzebuję czegoś w zamian. - mruknąłem, a gra aktorska przybiła piątkę z moim znużonym tonem.
- Tego się domyśliłam. - oczy Sill błysnęły. Złapała haczyk. - Tylko czego?
- Twoje umiejętności okazały się być całkiem... powalające. - wzruszyłem ramionami, a słowa te właściwie nie mijały się z prawdą. - Będziemy kwita, jeśli po tym jak poruszę cały Nowy York aby odnaleźć twoje rodzeństwo ty zechcesz udzielić mi pomocy przy ich użyciu.
- W jaki sposób? - dziewczyna obróciła papierosa w szczupłych palcach, tym samym przywodząc na myśl jedną z filmowych królowych mafii.
- Chodzi o pewien sejf, który kryje w sobie bardzo kosztowną zawartość. Oczywiście nie żebym nie potrafił rozbroić byle skrytki bankowej. - machnąłem na to lekceważąco ręką. - Mój problem polega na tym, że jest zamykany na trzydzieści dwa spusty, wykonany z tony stali, obudowany żeliwnymi spoiwami i zespawany wyjątkowym stopem adamantium i wibranium. W dodatku nie ma do niego dostępu żaden system elektryczny, więc obejście zabezpieczeń drogą komputerową jest po prostu niemożliwe. Nie da się otworzyć go ręcznie bez użycia kosztownego sprzętu, który posiąść równie łatwo co dostać się do strefy 54. No chyba, że pewna mała kobietka przyłoży do niego swoje doświadczone w obróbce tytoniu rączki. - uśmiechnąłem się nonszalancko celowo zmiękczając ostatnie wyrazy.
Przez twarz Silleny przemknął wyraz irytacji wywołanej moim lekceważącym tonem. Czerwonowłosa zmrużyła oczy, wyciągnęła szyję i uchyliła usta, tym samym uwalniając ciemny obłok aromatycznego dymu, który prześlizgnął mi się po brodzie.
- Nigdy nie używałam swojej siły na takich obiektach. - zastrzegła, a ja wzruszyłem ramionami i podniosłem się z podłoża, po czym wetknąłem lewą dłoń do kieszeni.
- Będziemy mieli okazję sprawdzić, czy jesteś taka dobra naprzeciw większym kalibrom. - na zmianę uniosłem i opuściłem brwi, przyozdabiając usta kpiącym uśmieszkiem.
Sill najwidoczniej złapała aluzję bo jej skryta w czerwonym trampku stopa rąbnęła mnie w piszczel.
- Świnia. - mruknęła, a ja nie mogłem się powstrzymać od cichego chichotu.
Sięgnąłem dłonią ku urazowi i pomasowałem pulsujący punkt na nodze. Wyprostowawszy się pochwyciłem wystającą z kieszeni fajkę i wsunąłem ją w kraniec ust, chwilowo jednak jej nie odpalając. Przesunąłem językiem po wargach i czując na sobie baczne spojrzenie kobiety, wyciągnąłem ku niej wolną dłoń, nachylając się nieco. W końcu między parterem a drugim piętrem jest spora różnica, no nie?
- To jak, współpracujemy? - zagadnąłem proponując jej pomoc przy wstawaniu.

                            Silleny? Wyszło wyjątkowo krótko, przepraszam :<