piątek, 25 sierpnia 2017

Ana - CD. Historii Patricka

W momencie, w którym drzwi do klubu się otworzyły, odbezpieczyłam broń, którą dostałam od Ricka. Przeszłam trzy kroki niezbędne do przekroczenia progu, po czym uniosłam pistolet i wycelowałam w pierwszego z brzegu faceta. Nacisnęłam spust.
W tym samym czasie Rick zdążył już załatwić dwóch typów siedzących przy barze, a w trzeciego wycelować. Sekundę później cała trójka była martwa.
Szybko oddałam strzał w kierunku mojego drugiego celu. Wiedząc, że pocisk nie trafi tam, gdzie chciałam, od razu sięgnęłam do czasoprzestrzeni.
Stworzone przeze mnie zagięcie przestrzeni dla postronnego widza było zaledwie mignięciem, podczas którego kula mająca zaraz trafić w ścianę zniknęła i pojawiła się tuż przed twarzą drugiego z mężczyzn.
Padł martwy na ziemię nie wiedząc, co właściwie się stało.
Gdy przeniosłam wzrok na trzeciego mężczyznę, ten również wąchał już kwiatki od spodu.
- Do "niezłego" strzelania trochę ci jeszcze brakuje - usłyszałam głos Ricka. Stał przede mną, odwrócony do mnie plecami, częściowo zasłaniając mnie przed resztą sali.
Już miałam mu się odciąć, ale w tym momencie z korytarza, tak jak mówił, wypadło czterech uzbrojonych facetów. Nim zdążyliśmy zareagować, w naszą stronę pomknęły dwie kule. Ponownie sięgnęłam do czasoprzestrzeni, tym razem deformując jej fragment mniej więcej wielkości naszej dwójki.
Kule jak gdyby nigdy nic wbiły się w drzwi za naszymi plecami. Gdyby odrysować na nich nasze sylwetki okazałoby się, że dziury znajdują się dokładnie pośrodku jego głowy i po lewej stronie mojej klatki piersiowej, tam gdzie bije serce.
Strzelający musiał być w tym, co robił, naprawdę dobry. Na szczęście unikanie wszelkiego rodzaju pocisków to dla mnie nie pierwszyzna. Tak samo, jak modelowanie przestrzeni wokół mnie.
Korzystając z chwilowej dezorientacji napastnika, Plague strzelił, po czym natychmiast uskoczył, starając się zejść z pola strzału i, najprawdopodobniej, chcąc zbliżyć się do barmana, od którego miał wziąć klucze. Powinnam była się za czymś schować i załatwić powierzonych mi facetów, ale wolałam już nie testować swoich umiejętności strzeleckich. Zamiast tego po raz kolejny tego wieczoru sięgnęłam umysłem do czasoprzestrzeni.
Pod stopami mężczyzn, w miejscu podłogi, pojawiła się dziura, w której zobaczyć można było (zakładając, że ktoś zdążyłby do niej zajrzeć) ulicę pod Freedom Tower. Było to pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy. Zapewne dlatego, ża sama kiedyś z niej skakałam (nie, żeby popełnić samobójstwo, oczywiście, a w ramach ćwiczeń już po tym, jak stałam się Wędrowcem). Przez mgnienie oka trzech ludzi zawisło w powietrzu, niczym w kreskówkach, żeby zaraz potem runąć w dół.
Już widzę te nagłówki w gazetach o zbiorowym samobójstwie w centrum Manhattanu.
Przywróciłam czasoprzestrzeni normalny kształt, nie zwracając większej uwagi na rzucone w moim kierunku zaciekawione spojrzenie Ricka. W tym samym momencie ruszyliśmy biegiem w kierunku wnęki i masywnych, drewnianych drzwi, o których chłopak mówił przed wejściem.
Zatrzymaliśmy się tuż przed drzwiami: ja natychmiast się odwróciłam i wycelowałam z broni w pozostałych przy życiu ludzi w lokalu, a Patrick otworzył drzwi. Kilka sekund później zostałam w głównej sali sama z grupką ludzi, którzy powoli zaczynali wychodzić z szoku.
Moja rola w całym tym przedstawieniu najpewniej już się skończyła. No chyba, że coś pójdzie nie tak. Ale, bądźmy szczerzy, jeśli Rickowi nie uda się załatwić tego, po co tu przyszedł, mnie nie uda się to tym bardziej... Niemniej, jeśli nie wróci po umówionych siedmiu minutach, nie będę stała bezczynnie.
Spojrzałam na zegar wiszący na jednej ze ścian klubu. Równo siedem minut. Potem dołączam do Plague'a.

                                    Patrick?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz