środa, 28 czerwca 2017

Andrew - CD. Historii Silleny

    Wszystko było zaledwie chwilą. Momentem, który łatwo było przegapić mimo uważnego rozglądania się na wszystkie strony. W całym swoim życiu widziałem naprawdę wiele, miałem do czynienia z ludźmi, którzy wyczniali rzeczy noszące tytuł niemożliwych. Obserwowałem jak postaci na wielkich, kinowych ekranach zyskują władzę nad pogodą, żywiołami, potrafią wywoływać demony czy też stają się właścicielami ponad ludzkiej siły, ale to co przyszło mi zobaczyć w dniu dzisiejszym: szalony bieg Silleny zakończony staranowaniem ciężarówki było czymś co zapewne niejednego pozbawiłoby przytomności.
- Rusz się! - usłyszałem gdzieś z dołu, ale byłem zbyt zajęty przyglądaniu się wyrwom: istnym dziurom pozostawionym przez dziewczynę w asfalcie! Dopiero w sekundę później poczułem, jak czyjaś silna, choć drobna ręka zaciska się na moim nadgarstku i gwałtownie ciągnie mnie w jakimś wybranym kierunku.
Nieco ocucony okręciłem się przez bark i stawiając jak najdłuższe kroki, pozwoliłem aby ta mała, niepozorna, czerwonowłosa istotka poprowadziła nas między budynkami. Na zakrętach miałem wrażenie, że grunt usypie nam się spod nóg; tak silne były kroki dziewczyny. Biegła zatrważająco szybko, musiałem więc naprawdę się postarać aby nie potknąć się i nie zostać dalej pociągniętym, przez prącą jak taran dziewczynę o wyglądzie czternastolatki.
Nie zadawałem żadnych pytań aż do chwili, kiedy to Sill wprowadziła nas w jakieś brudne, zadymione uliczki i tam zatrzymała się pod ścianą.
- Podsadź mnie, byle szybko! - oznajmiła, a ja spąsowiałem.
- Słucham? - spojrzałem na nią z oburzeniem i wielkim zdziwieniem wywołanym zdarzeniami sprzed chwili.
- Nie udawaj głuchego, po prostu podsadź mnie do drabinki!
Mimowolnie zerknąłem w górę i natychmiast natrafiłem wzrokiem na miętowozielony element wysuwanej drabiny, który prowadził na schody pożarowe tej zapuszczonej kamienicy. Spojrzałem na Sill i na myśl nasunął mi się wyjątkowo uszczypliwy dylemat, a przecież nie byłbym sobą gdybym odpuścił sobie tak idealnie skrojoną sytuację.
- Mam cię podsadzić jak dziecko, pod pachy, czy jak kobietę, za biodra? No chyba, że wolisz, żebym cię tam wrzucił.
- A spróbuj tylko! - warknęła, wyglądając na wylot uliczki. Uśmiechnąłem się pod nosem i korzystając z jej nieuwagi, jedną dłonią chwyciłem ją za udo. Drugą wsunąłem między ramię dziewczyny, a jej żebra i błyskawicznie unosząc lekką niczym przepiórka osóbkę, podrzuciłem ją do góry, idealnym łukiem posyłając ją za barierkę.
Nie zdążywszy chociażby pisnąć, Sill otworzyła szerzej oczy siadając ciężko na podeście.
- Ty... - zaczęła i gniewnie kopnęła w drabinkę, która z trzaskiem zjechała na wysokość moich kolan.
- Przyjemność po mojej stronie. - parsknąłem i chwytając szczebel jedną ręką, podciągnąłem się na schody. Stając na stalowym podeście, wepchnąłem kciuki w kieszenie i zerknąłem na gniewnie patrzącą kobietę.
    Spod nieco spuszczonych powiek posłałem jej jedno z tych spojrzeń, które mówiły, żeby darowała sobie wszelkie wykłady, bo i tak mam gdzieś jej zdanie.
Odwróciła się na pięcie i żwawym krokiem pomknęła na sam szczyt schodów. Nie rozumiejąc tak zbędnego pośpiechu, powoli powłóczyłem się na górę, tu i ówdzie przystając aby zerknąć do pobliskich okien. Tak jak można się było domyślić po otoczeniu oraz zewnętrznym wyglądzie kamienicy, w środku mieszkań, do których udało się mi zajrzeć panował smród, bród i malaria.
Zrezygnowany chwyciłem się gzymsu i odbijając od ostatniego schodka, podciągnąłem na dach budynku. Stanąwszy na pewnym gruncie otrzepałem skórzaną kurtkę z kurzu i powoli dołączyłem do uważnie rozglądającej się Sill. Chciałem powiedzieć, że każdy frajer ucieka na dach, ale coś kazało mi rozejrzeć się na boki: z każdego rogu widać było osobną część centralnych ulic, w tym także miejsce gdzie dziewczyna urządziła całe to spektakularne widowisko.
Wewnętrznie przeczuwałem, że Silleny nie była tu nigdy wcześniej, może nawet nie była amerykanką, a już na pewno nie znała Nowego Yorku jak planu własnego mieszkania, toteż rzeczą całkiem imponującą było to, że instynktownie wybrała najlepszy punkt, z którego można było obserwować każde związane z nami poruszenie i nie zostać od razu namierzonym; z ulicy nie było widać dachu, a rozwieszone wszędzie druty z praniem stanowiły dostateczną ochronę przed wzrokiem ludzi siadujących na balkonach. Na upartego, jeśli wcisnąć się między ciuchy można było wywalczyć sobie trochę czasu na wypadek ucieczki przed śmigłowcem.
Kręcąc głową na boki podszedłem bliżej i rezygnując z kolejnej czepliwej uwagi, usiadłem na pobliskim ozdobniku.
- Narobiłaś niezłego dymu. - zauważyłem i wyciągnąłem z kieszeni opakowanie Marlboro Gold, po czym odsunąłem kurtkę i wyciągnąłem z niej pojedynczą zapałkę.
Wysuwając z paczki papierosa, chwyciłem go zębami i przesuwając zapałką po bruku niczym po drasce, odpaliłem ją, i korzystając z wątłego płomienia, zbliżyłem ogień do fajki, uprzednio osłaniając twarz od wiatru.
Papieros zapalił się, a ja wyrzuciłem zużytą zapałkę gdzieś za siebie i poprawiając chwyt na papierosie w ustach, zaciągnąłem się pierwszym dymem.
- Przypominam ci, że ty też tam byłeś. - mruknęła i oparła się plecami o wentylator, po czym krzyżując nogi okute w nowe buty, zawiesiła wzrok na mojej osobie.
- Ta. - przewróciłem oczami i wyciągnąłem do niej Marlboro. - Ale wiesz co? Powinnaś nosić odrobinę dłuższe sukienki. Zapalisz?


                  Sill? Patrz jaki hojny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz