środa, 28 czerwca 2017

Vincent - CD. Historii Nehemii

    Spojrzałem na białowłosą rozrabiakę z wysokości i uśmiechnąłem się do niej pobłażliwie. Ponieważ nocne niebo rozświetlone było tysiącami jaskrawych gwiazd z całą przyjemnością prześlizgnąłem się wzrokiem po znanych mi konstelacjach. Chciałem odszukać Pas Oriona, ale przeszkadzały mi w tym piętrzące się ponad naszymi głowami budynki, które skutecznie uniemożliwiały powiększenie perspektywy. Zrezygnowany opuściłem głowę i otworzyłem drzwi do hotelu, po czym usłużnie wpuściłem przed sobą Nehemię, która uśmiechnęła się zawadiacko.
- Trochę nam zeszło. - zauważyłem gdy przechodziliśmy przez hall. Dziewczyna otworzyła usta by coś powiedzieć, ale w tej samej chwili zza lady recepcji wyskoczył ku nam Adrien.
      Tak niespodziewane pojawienie się blondyna sprawiło, że aż podskoczyłem upuszczając przy tym część toreb, a Emi zatrzymała się raptownie i szeroko otwierając oczy, niemalże wpadła w jego pierś.
- Jesteście! - krzyknął uradowany. - Zaczynałem się poważnie martwić! Nie miałem pojęcia co się z wami dzieje, nie zostawiliście ani jednej wiadomości, a ty Vin nie odbierasz telefonu! Podczas obiadu wszyscy pytali gdzie jesteś, z roztargnienia prawie spaliłem indyka, a na kolację przyszły ze trzy osoby! Matko, nie róbcie mi tak więcej bo jeszcze chwila i podkusiłoby mnie aby dzwonić po policję! Wiecie jakie to niebezpieczne w naszej sytuacji, a przecież to nie tak trudno o wielkie nieszczę... - zrzuciłem torby z nadgarstków i szybko okręciłem chłopaka za ramię, i przyciskając go plecami do piersi, zatkałem mu usta dłonią.
Niewiarygodnie małe naprzeciw moich własnych, ręce Adriena zacisnęły się na moim przedramieniu gdy ten, trajkocząc coś niezrozumiałego usiłował wyrwać się z uścisku.
- Nie musisz mi tego tłumaczyć, Ad. - parsknąłem i puściłem go w końcu, gdy przestał się już szamotać. - Przepraszam, że cię o niczym nie poinformowałem.
- No ja myślę! - huknął rozkładając szeroko ramiona.
Stająca za nim Emi zakryła usta dłonią, wprost nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
Podniosłem pakunki z podłogi i mijając chłopaka, który natychmiast zaczął krzątać się po jadalni i dosuwać wszystkie idealnie ustawione krzesła, zupełnie jakby w ten sposób radził sobie ze złością. Kiwnąłem głową do białowłosej i wspólnie zostawiliśmy rzeczy na blacie w moim pokoju.
- W sumie nie jest wcale tak późno. - stwierdziłem wchodząc do łazienki.
- Powiedz to Mamce Adrienowi. - odparowała z uśmiechem Nehemia i przejrzała swoje zakupy.
    Nie zamykając drzwi do toalety, zdjąłem z siebie tą niefortunną koszulkę, w której obecności musiała przebywać dzisiaj nieszczęsna złotooka. Zwinąwszy brudną odzież gdzieś na boku, odkręciłem kran i zanurzyłem dłonie w zimnej wodzie, po czym oczyściłem zmęczoną twarz i spocony tors. Niedbale pacnąłem kurki i jakimś losowo wybranym ręcznikiem osuszyłem czoło Odwieszając go na miejsce, spojrzałem w lustro i podziękowałem Bogu, że na całe szczęście wyglądam jeszcze jak człowiek. Na szafce stał dezodorant, którego zapach szybko wypełnił pomieszczenie. Zadowolony z nagłego orzeźwienia, zgasiłem światło i opuściłem lokal, śmiało drepcząc przez resztę pokoju.
Kierując się do szafy, poczułem na sobie wzrok siedzącej w fotelu Nehemii, która poniekąd była już właścicielką połowy mebli w tej sypialni. Otworzyłem drzwi szafy i niemalże natychmiast zostałem potraktowany gradem bluz, spodni oraz... o nie!
- Piżama krówka!? - krzyknęła Emi podrywając się z fotela i biegiem przemierzając dzielący nas dystans.
Zaalarmowany tym okrzykiem, wykręciłem się przez biodro i złapałem gnającą dziewczynę jedną ręką, pochyliłem się i łapiąc łaciate ubranie wepchnąłem je na samo dno szafy.
- Vin! Pokaż mi ją, proszę! - zawołała ze śmiechem, więc w ramach kary za ten wybryk, mocniej zacisnąłem rękę na jej koszulce i ledwie zginając łokieć przycisnąłem ją do piersi.
W jednej chwili rozbawione ogniki białowłosej czmychnęły na wszystkie strony, a jej ręce, które automatycznie wyciągnęły się przed siebie, wypełniły przestrzeń pomiędzy wątłym ciałem Nehemii, a moim torsem.
    To, co jeszcze przed sekundą było niewinną zabawą nagle zyskało zupełnie nowe oblicze. Postronny świadek prędko uznałby rozgrywającą się tutaj scenerię za coś... aż nazbyt ludzkiego. No bo jak inaczej wytłumaczyć roznegliżowanego, półnagiego mężczyznę stojącego pośród rozsypanych na podłodze ubrań, przyciskającego do swojego ciała znacznie mniejszą, nieco przestraszoną dziewczynę, która dłonie wspierała na umięśnionej klatce swego towarzysza w dyskretnym świetle złotej lampy i świeżym, aromatycznym zapachu rozpylonym w całym pokoju?
Przez myśl przebiegło mi, że choć nie ma w tym absolutnie niczego złego, to taka bliskość była... zobowiązująca.
W przeciwieństwie do większości mężczyzn nigdy nie ukrywałem jak bardzo potrzebna i droga mi jest bliskość drugiej osoby. Dla mnie każdy uścisk, splecenie dłoni czy przytrzymanie kobiety tuż przy własnym sercu nie był zwykłym, towarzyskim gestem. Była to świętość, której pragnąłem i bałem się naraz. Już raz pozwoliłem, aby to człowiecze piękno stało się moją słabością, którą następnie wykorzystano przeciwko mnie i sprawiono, że od wielu lat nie potrafiłem wyobrazić sobie jej powrotu. Wraz z rozwojem choroby ta bliskość stawała się coraz dalsza, a moja własna śmierć pozwoliła mi myśleć, że to nigdy więcej mnie nie spotka.
Dzielenie łóżka z Nehemią było rzeczą całkiem niesamowitą. Gładząc jej rozpostarte na poduszce czułem przed laty zapomniane ciepło, do jakiego było mi tak tęskno. Znając Emi miałem przeczucie, że odsunie się, wyrwie, bądź odepchnie mnie niemalże od razu po zdarzeniu, ale gdy upłynęła kolejna sekunda, a ja nie poczułem żadnego naporu siły, przestraszony własnymi myślami zerknąłem w dół: nie widziałem twarzy dziewczyny, bowiem ta nieodejmując rąk od mojej piersi spuściła głowę i skryła się między włosami.
Może nie czuła się z tym źle? Przecież zasługiwała na ciepło, a to, co dziś powiedziała o swoich zapomnianych przyjaciołach uświadomiło mi, że nie różnimy się od siebie tak bardzo, jak ktoś mógłby uważać. Kolorowe fale wirujące w złotej lampie lawie odbijały swoje światło na ścianach pomieszczenia czyniąc je czymś znacznie ważniejszym, niż parterowy pokój numer zero. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nie oddycham. Gdyby nie Bridget, być może zaistniała sytuacja wydałaby mi się zabawna, umiejętnie obróciłbym ją w żart lub od razu przerzucił Emi przez ramię i wymaszerował w pokoju, pilnując aby nie spadła.
To, co łączyło mnie z dawną narzeczoną sprawiło jednak, że coś tak pięknego w swej prostocie wydało mi się nagle rzeczą odstręczającą i przesyconą jadem.
Zupełnie ignorując drżący oddech, jaki w końcu udało mi się uwolnić z płuc, zdecydowanie zbyt szybko i impulsywnie chwyciłem dziewczynę za nadgarstki, po czym cofając się przez rozrzucone ubrania oderwałem ją od siebie, siląc się na delikatność.
Jakimś dziwnym cudem zarejestrowałem jak opada na łóżko, po czym sam wycofałem się do okna i opierając łokieć na parapecie, pochyliłem się i zakryłem oczy. Czego właściwie się boisz, Vincent?
Co sprawiło, że durna piżama i banalny uścisk tak cię odtrącają? Dlaczego mimo wspólnego snu, noszenia tej Bogu ducha winnej dziewczyny na barkach, wielokrotnych chwytów za nadgarstki i uciekania z nią zaułkiem, tak zupełnie nagle nie pozwalasz sobie na chwilę bliskości?
Tyle razy słyszałem o ludziach, którzy świadomie unikają kontaktu fizycznego, bo wprawia ich w przestrach i zakłopotanie. Tylekroć zachodziłem w głowę, jak ktoś może rezygnować z piękna bycia blisko siebie. Dotychczas byłem przekonany, że to zupełnie irracjonalny lęk. Sam przecież kochałem i chętnie dzieliłem się ze światem swoimi ciepłymi uczuciami. Każdego dnia poklepywałem ludzi po plechach, pocieszałem ich i tuliłem, dlaczego więc mimo wymiany tylu serdecznych gestów; nie potrafiłem uściskać Nehemii?
Bałem się, że sprawię jej przykrość tym, co teraz wyczyniam, więc poklepując szybko policzki wyprostowałem się i odwróciłem przodem do siedzącej na krańcu łóżka białowłosej.
Odnalazłem wzrokiem białą bokserkę leżącą w pobliżu mojej prawej stopy, więc podniosłem ją i naciągnąłem na siebie najszybciej jak się dało, po czym przygryzając wargę, odważyłem się odezwać.
- Mamy bardzo pogodną noc, więc pomyślałem... - nie wiedząc jak nawiązać do tej makabry sprzed kilku chwil, postanowiłem odpuścić ten temat. Czeka mnie długa noc rozmyślań, więc mogłem chociaż spróbować umilić nam resztę wieczoru. - Że moglibyśmy pójść na dach i pooglądać gwiazdy. Z tego co wiem, jest tam odtwarzacz i światło, Rick o to zadbał. Mam tu gdzieś jakieś przekąski no i wiesz... Jeśli jeszcze nie chce Ci się spać, no to może... - rozłożyłem ręce i zaraz wcisnąłem je do kieszeni. - Jeśli nie masz ochoty to mów od razu, sądzę, że mogłoby być fajnie i tyle...
- Fajnie. - wypaliła nagle Nehemia i podniosła głowę. Zerknąłem na nią, gwałtownie mrugając oczami. Złote źrenice przygasły, szkląc się niebezpiecznie. O nie. - Jasne, prujmy na górę zanim złapie nas Adrien.
To mówiąc, wykrzywiła zaciśnięte w wąską linię usta w niezgrabny uśmiech, po czym podniosła się gwałtownie i na sztywnych nogach wyparowała z pokoju, zostawiając za sobą uchylone drzwi.
Miałem wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Była zła, choć nie wiedziałem na co i dlaczego, ale najwidoczniej usilnie próbowała to ukryć. Vincent, ty skończony głupku!
Podniosłem rękę i szybko potarłem nią czoło. Ale ja wszystko partolę! Zrobiłem krok do przodu, ściągnąłem z łóżka koc i rozglądając się na boki dostrzegłem paczkę wafli ryżowych stojącą na biurku. Złapałem za opakowanie i ignorując cały ten bałagan przeleciałem przez kuchnię, wpadłem do jadalni i obijając się o jakieś krzesła, rzuciłem w kierunku schodów na górę.
Nie dziś i nie jutro, ale mnie i Emi czekała poważna rozmowa. Nie miałem pojęcia jakiego tematu będzie dotyczyć, bo przyznawszy się przed sobą samym uznałem, że nie mam pojęcia co tak właściwie rozgrywa się w moim umyśle. Czego się bałem, a czego tak naprawdę chciałem? Nie umiałem tego rozgraniczyć. I dlaczego po tylu latach, Bridget nagle nawiedza mnie niczym fatum?
Przecież Nehemia była od niej znacznie lepsza... ale, pod jakim względem? Do czego dążyłem i jakiej oczywistości nie widziałem? Zatrzymałem się na pierwszym piętrze i odetchnąłem głęboko. Miałem szczerą nadzieję, że świeże powietrze i migoczące ponad naszymi głowami gwiazdy choć trochę rozluźnią atmosferę.
Po chwili ruszyłem dalej korytarzem, usiłując przywołać na twarz sympatyczny wyraz twarzy. No dalej Vin, robiłeś to przed każdym meczem, każdym wywiadem i każdym spotkaniem z fanami... I teraz dasz radę grać kogoś kim nie jesteś.
Na tą maskę nabrali się wszyscy, nawet znający cię od tylu lat Patrick... Pędź Vin, uciekaj przed swoimi demonami.


       Nehemia? Wprowadzenie kłopotliwej i równocześnie nieco upiornej atmosfery zdziwienia, dla czytelnika powinny stanowić niezły zastrzyk nowych teorii. Psychologio, otwieraj swoje wrota xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz