niedziela, 25 grudnia 2016

Kader - C.D Historii Hiyori


- To następnym razem nie myśl głośno. - mruknęła po chwili obserwacji z uśmiechem na twarzy, po czym obróciła się na pięcie, by następnie siąść na dachu.
   Próbowała chwilę poukładać sobie to wszystko. Uszy, ogon? Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, iż to jest jakiś kostium ale cóż. Stajemy się tym po śmierci czym tylko chcemy, prawda? Białowłosa przeczesała dłonią jasne pasemka kudłów, by zaraz odwrócić się w stronę towarzyszki, która najwyraźniej nie miała pojęcia co robić. Westchnęła i z lekkim uśmiechem zaczęła wpatrując się w duży księżyc jak zainteresowany kupiec śliczną perełką:
- Nie okazuj strachu dzikiej besti, bo cię rozszarpie. Co tu robisz, Młoda?
   Nieznajoma drgnęła ponownie słysząc głos zmarłej niegdyś bohaterki małej dziewczynki, nie czekała długo na odpowiedź lub gest. Ogoniasta niepewnie postawiła krok do przodu, a potem drugi i następny aż w końcu znalazła się przy Hope, której plecy dotknęły mokrej podłogi. Lewy kącik ust powędrował delikatnie ku górze, przymknęła dwukolorowe oczy i skrzyżowała ręce za głową.
- Ja... - zaczęła cały czas bacznie obserwują białowłosą duszyczke. - Szłam tędy i tyle. A ty? Raczej niebezpieczne jest chodzić jak wokół czają się ci, którzy chcą nas dorwać.
Kader podniosła się momentalnie mając na twarzy swój dziecinny uśmiech w stylu Piotrusia Pana, pokręciła chwilę palcem w górze, po czym dwoje oczu spojrzało na szesnastoletnią duszę dziewczyny z ogonem.
- Jeśli jest tak niebezpieczne to czemu sama tędy idziesz? Skąd taka pewność, że jestem... jakby to ładnie ująć... jednym z tych rycerzyków tępiących wszystkie smoki oraz inne fantastyczne stworzenia? - uniosła jedną brew do góry, gdy usta rozmówczyni się otworzyły. - Nie odpowiadaj. Odpowiadając na pytanie to jestem tu, by nabrać parę ładnych pomysłów na życie.
   Po udzieleniu odpowiedzi ta na koniec wyruszyła ramionami i zaskoczyła z budynku prosto na roślinną poduszkę, która mieniła się różnymi kolorami. I jak ślicznie pachniały! Kolorowooka ruszyła oświetloną drogą do miasta, a tak dokładniej do jednego z pobliskich barów, w którym zawsze zatrzymują się wędrowcy z jakimiś legendami, piosenkami lub historiami zmyślonymi parę minut przed. Zawsze lubiła słuchać takiego typu rzeczy, a w szczególności uwielbiała, gdy ktoś opowiadał jej jakieś bajki, które faktycznie kiedyś były prawdą. Czasami rodzice opowiadali o tym, że jest taki ktoś, kto ją pokocha, lecz częściej o życiu po śmierci. I stąd właśnie mogła przygotować się do przejścia w inny scenariusz, który będzie musiała od nowa napisać. Zatrzymawszy się idealnie pod lampą poczekała na ogoniastą, która dreptała za nią jak mała kaczuszka za mamą. Zaśmiała się kręcąc głową na boki.
- Robienie za rycerzyka będzie cię kosztować, Młoda. - oparła się o słup.
    Krople wody ściekały po białych niczym śnieg włosach, by następnie spływać wzdłuż skórzanej kurki, a kończąc na butach. W pewnej chwili dostrzegła coś błyszczącego się w oddali, więc zmrużyła oczy dla wyostrzenia widoku, po czym przeklnęła i rzuciła się na ogoniastą w krzaki. Broń wystrzeliła czymś jakby błękitnym wzięty prosto z filmu "Faceci w Czerni". Brązowowłosa położyła uszy po sobie, gdy zauważyła, iż leży na towarzysce, która tylko spogląda przez małą szparke w ogromnym krzaku.
- Nie chce być złośliwa, ale jesteś trochę ciężka i... tylko waż mi się stąd ruszyć to on nas szybciej ubije. - warknęła podnosząc głowę do góry w celu zobaczenia całej sytuacji. - Jak on sobie przejdzie to szybko rusz w kierunku hotelu. W końcu ktoś musi powiadomić o tym naszą władze, prawda ty moja kitko? - wyszczerzyła się cwaniacko, a oczy radośnie zabłyszczały, gdy pod ręką wyczuła swój ukochany pistolet.
 
         Hiyori? c:

Vivian - C.D Historii Adriena

   Do tej pory nie zwracałam większej uwagi na to, że sylwetki żywych ludzi zaczęły wzbudzać we mnie jakiegoś rodzaju lęk. Nie skupiałam się zbytnio na takich szczegółach, bardziej przejmując się tym, że w ogóle mnie nie dostrzegają, że jestem niewidzialna i takie tam. To wydawało mi się zdecydowanie mniejszym problemem, który i tak tłumaczyłam sobie faktem, że zawsze byłam odludkiem i teraz wychodzi mi to bokiem.
    Dopiero teraz, siedząc w tym zaułku, to dostrzegłam. Nie wiedziałam dlaczego, ale kiedy zauważyłam zbliżających się do mnie, postawnych mężczyzn, momentalnie straciłam siły. To, że byli sporo wyżsi ode mnie, naprawdę nie poprawiało sytuacji. Mimo że nie powinni mnie widzieć, to miałam wrażenie, że patrzą prosto na mnie — tak, jakby doskonale wiedzieli, gdzie jestem.
   Zacisnęłam dłonie na skrawku koszulki, przełykając nerwowo ślinę i powoli się podnosząc. Rozmawiali o czymś między sobą, ale nie potrafiłam nawet zrozumieć, o co im chodzi. A przecież mogłoby mi to pomóc!
   Potrząsnęłam głową, zaciskając zęby. Nie ma szans, nie widzą mnie, jestem martwa, tylko mi się tak wydaje. Tak, na pewno, nie ma innej opcji. Przecież do tej pory nikt mnie nie widział, nie muszę panikować tylko, dlatego że ktoś spojrzał w moim kierunku. To jeszcze nie znaczy, że cokolwiek w tej kwestii się zmieniło — po prostu nie mieli na czym zawiesić wzroku, więc spojrzeli na ścianę.     Też tak czasami robiłam, kiedy nie wiedziałam, na czym się skupić.
  Odetchnęłam, rozglądając się. Po prostu sobie stąd iść, to nie powinien być problem. Mogłam znaleźć sobie od razu jakieś lepsze miejsce na rozmyślania, a nie chować się po ciemnych uliczkach. W nich często można spotkać podejrzanych ludzi, prawda?
   Kątem oka zauważyłam coś ciekawszego od tej dwójki, która na razie naprawdę wydawała się mnie nie zauważać — głowa. Znaczy, tyle widziałam. Jakiś chłopak? Nie wyglądał na takiego, który z chęcią kręci się po mrocznych zaułkach. W sumie ledwo widziałam jego twarz, ale takie miałam wrażenie. Podeszłam bliżej, zerkając co chwila za siebie. Nie byłam jednak w stanie dostrzec nic, co powinno mnie niepokoić.
   Przełknęłam ślinę, stając przy ścianie i kierując spojrzenie na chłopaka. Z nim... No, było jakoś inaczej niż z tamtymi — nie potrafiłam dokładnie stwierdzić, co go od nich odróżnia, poza wyglądem, oczywiście.
   Otwierałam usta, chcąc zadać możliwie najprostsze pytanie. Mimo wszystko wątpiłam, by coś go różniło od tamtych, a skoro tak, to jeśli zapytam i tak nie zwróci na mnie uwagi.
W tym momencie usłyszałam za sobą ciężkie kroki. Momentalnie zdrętwiałam.

           Adrien?

piątek, 23 grudnia 2016

Post Świąteczny

 
 Moi Drodzy!
 
Bardzo dziękujemy Wam za ten wspólny miesiąc, który okazał się dla nas bardzo pozytywny. Mam kilka zaległych opowiadań do wstawienia, ale jak sami się domyślacie - ten tydzień był czasem wyciągania ocen, pomocy w porządkach domowych, świątecznego szału i przygotowań do jutrzejszej Wigilii.
 
Życzymy Wam zdrowych, spokojnych, spędzonych rodzinnie świąt - być może kiedyś sami będziemy dla siebie jak rodzina?
 
Za wspólnie spędzony czas dziękujemy i zapraszamy na przyszły rok!
 
~ Administracja <3

piątek, 16 grudnia 2016

Adrien - C.D. Historii Vivian

   Słońce umykało po nieboskłonie tworząc przy okazji fioletową łunę, która rozpływała się w obłokach i nadawała im barwę spranego różu. Delikatne chmury ledwie zauważalnie zmieniały swój kształt, pozostawiając mnie bezradnym. Od wielu godzin usiłowałem uwiecznić niebo w szkicowniku, ale ruch chmur nie ułatwiał mi zadania. Zerknąłem na swoje dzieło i westchnąwszy głęboko zamknąłem szkicownik.
    Podparłem się łokciami i jeszcze raz obrzuciłem tęsknym spojrzeniem budynki Manhattanu. Od dnia mojej śmierci przejechałem pięć stanów aby dotrzeć do Nowego Yorku. Nie mam pojęcia czemu opuściłem Paryż. Po prostu tak kazało mi serce.
   Widok rodziców pakujących walizki, mokrych policzków dziewczyny, niezrozumienia na twarzy brata... to wszystko mnie przerosło. Nie potrafiłem patrzeć im w oczy, gdy sprzątali szyld zakładu i wynosili blachy na strych. Sprawiłem im tyle bólu. Nie umiałem pogodzić się z rzeczywistością i dlatego jak największy tchórz opuściłem miasto, kraj, kontynent...
    Podniosłem się z wysypanego żwirem dachu i przeszedłem kilka kroków w kierunku schodów pożarowych. Opuściłem nogi i ześlizgnąłem się na platformę, ściskając obity skórką zeszyt w dłoni. Metal zatrzeszczał w kontakcie z moimi stopami, ale miałem dziwną pewność, że nikt mnie nie usłyszał. Z jednej strony życie w błogiej ciszy było marzeniem, z drugiej - największą katorgą, na jaką zostałem skazany. Światło jakie biło od ludzi, których mijałem na ulicy było przedziwne, sztuczne: zupełnie jakby wydzielali z siebie niezrozumiałą energię. Do tej pory nie spotkałem nikogo takiego jak ja, co wydało mi się dziwne. Skoro po śmierci ludzie krzątają się po świecie, nie zauważani i samotni, to czemu nie widzą innych zmarłych? A może zauważają, tylko ja nie zwróciłem na to uwagi.
   Zbiegłem po schodach, nie czując chłodu, jaki powinien panować wszędzie wokół. W końcu mamy grudzień - niedługo święta, sypie śnieg, a ja nie wyczuwałem żadnej zmiany temperatury. Czy to było podejrzane? Nie powiedziałbym. A już na pewno nie po tym, co mnie spotkało.
   Lądując na chodniku, rozejrzałem się dookoła - czasem odnosiłem wrażenie, że świat zmienia się wraz z każdym spojrzeniem, raz po raz ukazując inne oblicze. Teraz, w łagodnym świetle zachodzącego słońca, ten ponury zaułek wyglądał niemalże malowniczo. Wysiliłem się na uśmiech. Gorycz po zostawieniu wszystkich tych, których ukochałem powoli mijała, ale serce wyraźnie mówiło mi, że żal pozostanie na zawsze.
   Nie mogłem jednak się poddać. Nie dziś, nie teraz, kiedy słodki zapach wieczornego powietrza owiewał mnie, klucząc między budynkami. Pozwoliłem sobie na łagodny uśmiech, który kierowałem przede wszystkim do żyjących ludzi, którzy nosili po mnie żałobę. Chciałem móc powiedzieć im wszystkim, by nie żałowali. By zachowali tylko te dobre wspomnienia, aby pamiętali mój śmiech, nie łzy, aby spoglądając na nasze wspólne fotografie, przywoływali w pamięci tylko beztroskie chwile uniesienia, które każdy z nas przeżywa każdego dnia, nie zależnie od tego, jakimi ludźmi jesteśmy, lub jakimi się stajemy.
    Zarzuciwszy torbę na ramię, szybkim krokiem ruszyłem przed siebie, starając się nie spoglądać na koty grzebiące w śmietnikach. Większość z nich nawet nie była bezdomna, po prostu wychodziły oknami z budynków i przesiadywały w takich obskurnych miejscach.
    To nie podobne do kotów; wygodnickich istot od wieków czczonych przez bogów, ale tu, na Manhattanie wszystko wyglądało inaczej. Niestety, nie zawsze było to "miasto marzeń" widoczne na pocztówkach od wujostwa ze stanów, które czasami otrzymywał jeden z moich znajomych z dawnej klasy. 
   Nie wiedziałem dokąd idę, ale w tak ciemnych uliczkach lepiej się nie zatrzymywać, nawet gdy jest się duchem. Wysunąłem głowę zza jednego z odrapanych rogów i zobaczyłem obraz wysoce niepokojący - drobna, drobniutka dziewczyna cofała się przed dwójką wysokich, jasno świecących mężczyzn.
   Umysł krzyknął: uciekaj! i pewnie bym uciekł, gdyby nie fakt, że dziewczyna nie świeciła jasnym światłem. Widziałem ją całkiem normalnie, tak jak ludzi kiedyś. Ona była taka jak ja. Martwa.
     Zacisnąłem dłonie w pięści. Musiałem działać.

                                                  Vivian? c:

Hiyori - C.D Historii Kader


  - Coś głupiego? - kąciki moich ust podniosły się delikatnie w uśmiechu. Białowłosa odwróciła głowę gwałtownie, spoglądając na mnie z ukosa. - A więc cóż. Jestem zmarłą, błąkającą się duszą szesnastoletniej dziewczyny z kocimi uszami i ogonem... - rzekłam, patrząc w oczy białowłosej. Dopiero teraz zobaczyłam, że ma heterochromie, bowiem jej lewe oko było niebieskie, zaś prawe tak brązowe, że niemal czarne. Ładnie to wyglądało wraz z białymi włosami.
- Szesnastoletniej? Ogon? - uniosła brwi, zdziwiona. Jako odpowiedź zamachałam moim ogonem, wychodząc w światło księżyca. Białowłosa lustrowała mnie wzrokiem, dość zdziwiona. Tak było z każdym, chociaż ta ukrywała swoje uczucia, które można było wyczytać tylko z oczu.
- Mhm. Zdarza się. - kiwnęłam głową, powoli się cofając. Co jak co, ale wolę stać w cieniu.
- Spadniesz. - zwróciła mi uwagę białowłosa, której wzrok nadal był przykuty do mnie. Wzruszyłam ramionami.
   Co się ze mną stanie, to już mnie nie obchodziło, już i tak umarłam, nie powinnam tu stać i mieć możliwość oddychania, najprościej na świecie nie powinnam. Przestałam jednak się cofać, bowiem po pierwsze, głos dziewczyny był zdecydowany, tak samo jak wzrok, a po drugie, budynek był za niski, spadając z niego przysporzyłabym sobie tylko nieco cierpienia.
- Ej, od kiedy ja mam myśli samobójcze? - mruknęłam pod nosem, machając niespokojnie ogonem.
- Mówiłaś coś? - głos dziewczyny przywrócił mnie z powrotem na ziemię, a ja poderwałam głowę do góry.
    Była niebezpiecznie blisko, nie zauważyłam nawet, kiedy podeszła. Co jak co, ale ta osoba stojąca przede mną nie należała do takich, którym ufam od razu i bezgranicznie. Spoglądając na nią, nie okazałam jednak niepewności, przynajmniej starałam się jej nie okazywać. Białowłosa raczej mnie nie skrzywdzi, nie ma po co. Chyba, że za życia jest seryjną morderczynią, lub należy do tych ludzi, co wyeliminują mnie i resztę trupów za wszelką cenę. Ale nie wyglądała na taką.
- Nie, nic. Tylko myślałam na głos. - uśmiechnęłam się lekko, jednak ta nie odwzajemniła gestu. Wpatrywała się we mnie chłodno, zapewne zastanawiając się, co ze mną zrobić.
       
                                                              Kader?

środa, 14 grudnia 2016

Hiyori


  Siedzenie w pokoju całymi dniami z czasem stało się nudne, zwłaszcza że przeczytałam już wszystkie książki, a po leżeniu ze słuchawkami w uszach na łóżku, z czasem po prostu miałam dość muzyki. Nigdy nie przypuszczałam że to powiem. Ale... Cóż. Nie miałam najmniejszej ochoty wyjść, a tutaj nie znałam nikogo, oprócz fioletowowłosego, co do którego nadal miałam wątpliwości, a resztę znam tylko z widzenia. Mój umysł stwierdził jednak, że nie mogę siedzieć w środku tak długo, cokolwiek by się miało nie dziać, depresji w końcu dostanę. Chociaż, kogo to obchodzi? Umarłam, kilka miesięcy temu. I nadal się z tym nie pogodziłam. 
- Słaba jesteś, Hiyori. Jak zawsze zresztą. - mruknęłam, po chwili uświadomiłam sobie, że gadam sama do siebie. To zdecydowanie znak, że za długo przebywam sama. Chociaż, skoro całe żywe społeczeństwo nawet mnie nie widzi, to chyba i tak jestem sama, nie? Chciałabym powiedzieć, że mam tu jakiegoś przyjaciela, albo znajomego. Kogoś, z kim mogę spokojnie pogadać. Mieszkam tu już od...? Ehh, nie wiem. Ale nikogo takiego nie zdobyłam. Wszystkie dni, które tu spędziłam, polegały na siedzeniu na łóżku, czytaniu i słuchaniu muzyki. A, i unikaniu wszystkich mieszkańców tego hotelu.

    Trudno tak wytrzymać, przyznaję się, ale jakoś żyję... Phi, raczej nie żyję. Z ciężkim westchnieniem po raz pierwszy od dłuższego czasu otworzyłam drzwi tego pokoju, i zeszłam na dół, by założyć kurtkę, buty, i wyjść. Zimno się zrobiło, aczkolwiek nie chciałam wrócić do tego miejsca, które powinnam zacząć nazywać swoim domem, po czapkę i szalik. I rękawiczki. Zamiast tego wsadziłam ręcę w kieszenie, i postanowiłam zignorować zimno. Ah, zdechłam już, więc nie powinnam już odczuwać czegokolwiek, prawda? Nie powinnam chodzić tu po tej ulicy, i mieć możliwość dalszego oddychania. Bez żadnego powodu, zaśmiałam się głośno, patrząc w zachmurzone niebo. Normalnie każdy by się odwrócił i spojrzał na mnie jak na psychopatkę, ale nikt mnie nie zauważył. Miałam zamiar śmiać się dalej, chociaż nie widziałam w tym żadnego sensu, i powodu dla którego to robię też nie było, to coś mnie powstrzymało. Piekący ból w lewej kostce, po czym krzyki. Odwróciłam się, a mój wzrok spoczął na ludziach, ubranych w czarne kombinezony i z bronią palną w rękach. I celowali we mnie, a ich wzrok był wbity w mą osobę. Widzieli mnie. Byli inni.
    Ale byli ludźmi. I ta broń wymierzona we mnie nic dobrego nie znaczyła. Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś wyjścia w tej sytuacji, po chwili jednak zanurzyłam się jedynie w tłum ludzi, mając nadzieje że mnie ukryje. Mój ogon nerwowo drgał, a uszy były wręcz bardzo widoczne, i przeklęłam siebie za nie zabranie czapki. Słyszałam, że zbliżają się. Ale co mam poradzić na to, że postrzelona noga mnie spowalnia? Miałam ochotę odciąć ją sobie, tak jak w filmach robią, ale miałam wrażenie, że nie wyrośnie mi ponownie, więc nie zrobiłam tego. W końcu skręciłam w jakąś boczną uliczkę, mała, wąska i śmierdząca.  Ugh, nienawidzę takich miejsc, ale już chyba wolę trwać przy tej parodii życia...
   Chociaż, gdybym ponownie umarła, nikt by nawet nie zauważył, więc w czym problem? W końcu moje nogi nie wytrzymały tego biegu, i upadłam na kolana, nie będąc zdolna do kontynuowania. Zachwiałam się ponownie, gdy zobaczyłam coś w mojej głowie - scenę, w której nieznajoma mi osoba, miałam wrażenie że również przeszła śmierć, czyli jest taka jak ja, wchodzi właśnie w tą oto uliczkę i mnie tu znajduje. I miałam dziwne wrażenie, że ci sadyści z bronią tą osobę również zabiją. 
- Nie - mruknęłam. Ja mogę sobie zniknąć, ale inni już chyba cenią tą parodię życia. Chociaż, lepiej byłoby się teraz zapytać, skąd znam przyszłość. Moc, o której mówił fioletowowłosy? Czy jakieś dziwne przeczucie? 

                                                         Ktoś?
 

Kader

 
  Trudno uwierzyć, że to już tyle minęło od śmierci. Od tego formalnego przyjęcia urodzinowego małej siostrzyczki, która cieszyła się zawsze na wieść o tym, iż jest chroniona. A teraz? Rodzice prawdopodobnie dalej nie mają czasu i załatwiają coraz to nowsze niańki, by ruda osóbka była pilnowana z szkołą jak i samą nauką. Nie chcieli, by stała się taka jak starsza siostrzyczka. Dziewczyna westchnęła cichutko idąc pustą drogą z rękoma w kieszeni i jak zawsze z głową w chmurach zastanawiając się co by było, gdy jeszcze żyła. Ciemne niebo oświetlał duży księżyc w pełni oraz odbijające go kropelki zimnego acz przyjemnego deszczyku, który zapowiadał się już od paru ładnych dni.              Przyjemne uczucie, pomyślała.  W pewnej chwili na ławce ujrzała młodą parę, więc przystanęła na chwilę, by ich spokojnie obserwować. Z jednej strony bycie taką błąkającą się duszą było całkiem zabawne, lecz z drugiej okropne poprzez wieść o tym, że rodzina lub bliscy oraz przyjaciele uważają cie za zmarłego człowieka. Skrzyżowała ręce na piersi zaciekawiona dalszymi wydarzeniami młodej pary, która zaczęła się obściskiwać jakby byli sami i to w dodatku w domu.
- Jak można dać się tak łatwo złapać? - mruknęła pod nosem opierając się o drzewo, z którego kora już po części zeszła zostawiając nagą roślinę na pośmiewisko. - Eh i tak nie pojme. 
   Ruszyła dalej. Nie miała zbytnio gdzie się podziać, po prostu szła tam gdzie ją nogi poniosą. Czasami bywały to jakieś barki, bądź obozowiska niedaleko, gdzie zawsze odbywały się jakieś opowiastki mające na celu wystraszyć zbyt ciekawskie dzieciaki, lecz nie tym razem. Stanąwszy przy starym domu rozejrzała się ostrożnie. Musnęła delikatnie koniuszkami palców popękaną ścianę opuszczonego budynku, który był porośnięty jakimiś roślinami, a okna zabarykadowane drewnianymi deskami. Jedynie drzwi były wywarzone, jakby ktoś już wcześniej się włamywał dla zabawy lub z ciekawości co znajduje się w środku prócz powywalanych przedmiotów, kurzu, pajęczyn oraz dziur w dachu jak i w ścianach. Jednym słowem był to opuszczony dom jednorodzinny, w którym nikt już od paru lat nie mieszkał, więc wkroczyła z cwaniackim uśmiechem wpierw pytając, czy ktoś jest w domku. No tak. Jeśli ktoś by był to by nie odpowiedział, bo ona przecież jest błąkającą się bezcelowo na ziemi duszyczką. Zero hałasu, dziewczyna została sama z myślą, iż wreszcie udało się znaleźć ciche miejsce, w którym będzie sam na sam ze swymi po części rozmazanymi wspomnieniami. Schody były zaskakująco w dobrym stanie, lecz nie jest to do końca pewne dlatego ta szybko wdrapała się na dach. Na miejscu opatuliła kolana ramionami, a wiatr swobodnie poruszał śnieżnobiałymi włosami jak zwiewną chustą, bądź flagą na maszcie. Przymknęła oczy, po czym odpłynęła w swój własny świat. Ostatnio bardzo często się jej to zdarza, a potem najchętniej śpi. Nagle podniosła głowę z kolan i spojrzawszy daleko przed siebie zaczęła coś mruczeć pod nosem, a nogi swobodnie zwisały z dachu budynku. 
- Eh, jaki ten świat jest pełen niespodzianek. - Spojrzała w stronę małego ptaszka, który kręcił ciekawsko główką. Musnęła go delikatnie palcem. - Na ciebie też kiedyś przyjdzie pora i nikt cię nie będzie pamiętać, więc ciesz się życiem jeśli możesz. 
   Zaśmiała się z chwilą, gdy pierzasty przyjaciel wskoczył na jej kolana. Dziwne, że ludzie nie widzą zjaw w porównaniu do zwierząt, które wówczas wariują lub się łaszą do niewidzialnej duszy. Westchnęła głośno, kiedy plecy styknęły się z mokrym oraz brudnym podłożem, lecz nie na długo, gdyż momentalnie się podniosła ujrzawszy jakąś postać. Skrzyżowała ręce na piersi, gdy nieznajoma sylwetka zrobiła parę kroków do przodu, zatrzymała się widząc jak białowłosa się cofnęła. 
- To nie możliwe, byś mnie widział lub widziała, więc to zapewne tylko zbieg okoliczności... - szepnęła do siebie, po czym głośniej i z stanowczością ciągnęła dalej. - Jeśli widzisz i słyszysz to wejdź bardziej w blask księżyca i powiedz coś głupiego tak bym... eh, po co się wysilam. 
Po wypowiedzeniu się wyruszyła ramionami, a następnie obróciła się na pięcie, by ponownie siąść na skraju dachu. 

                                     Ktoś, coś? >~<
 

niedziela, 11 grudnia 2016

Lucy - C.D Historii Patricka

 Wstałam, prostując się. Rozejrzałam się dookoła i strzepałam z włosów śnieg, który zdążył na nie napadać. Chwila zastanowienia... Co to do cholery było?!- Jeśli mogłabym złożyć skargę, nie chcę tego nigdy więcej robić. - odparłam, wciąż nie wiedzieć co się stało.   Byłam dość... zdegustowana, jakby wszystko mi się poprzestawiało. I po co mi był tej wyjazd? Mogłam zostać z dupą w Anglii, odbyłoby się bez tych wszystkich problemów. Pościg? Jestem przyzwyczajona. Strzelanie? Jestem przyzwyczajona. Nagłe pojawianie się w innym miejscu? Nope!
- To może zaprowadzicie mnie do tego.. hotel, tak? Bo niezbyt dużo się dowiedziałam w międzyczasie, a nie chcę gadać na ulicy.   Dogadałam się z Vincentem i ruszyliśmy. Cieszyło mnie to, że Patrick od początku większość czasu milczał, a przykład z niego wziął następnie jego fioletowo-włosy kolega. Przyznam się bez bicia, nie miałam najmniejszej ochoty na jakieś rozmowy. No, przynajmniej dopóki nie opowiedzą mi czegoś więcej na temat tego jak tu żyją.

 
   Zaprowadzili mnie pod jakiś budynek. Gdyby nie te cudne skórzane rękawiczki palce by mi już odpadły, warto takie mieć. Z początku zgarnęłam je, aby nie zostawiać śladów palców gdybym coś chciała "pożyczyć", jak na przykład mój kochany sprzęt do muzyki. Dopiero po tygodniu od ich zwinięcia jakiejś kobiecie zorientowałam się: "Ej! Nie zostawiam śladów palców!". Więc w każdej wycięłam serdeczny palec. tylko te dwa serdelki mi zmroziło, ale kiedy weszliśmy do środka poczułam przyjemne ciepło.  Od wewnątrz był o wiele lepiej zagospodarowany, bo na pierwszy rzut oka nie zapowiadało mi się to ciekawie.    Usiadłam przy jakimś stoliku, a Vincent nie czekał długo, aby się przysiąść i zacząć rozmowę. W tym samym czasie drugi chłopak na chwilę gdzieś się ulotnił. Swoim zachowaniem aż przypominał mi moje stare znajomości. Czyli będzie można z nim koegzystować.
Co do "przywódcy" - jak się dowiedziałam - jeszcze niewiele wiem. Zdążyłam tylko zamienić z nim słowa o tym miejscu i opieprzyć go za podsłuch, który z drugiej strony był dobrze ukryty.  Ostatnio taki widziałam dwa lata temu, ale te czasy są już daleko za mną. Zdążyłam też zauważyć, że jest też dość spokojny? Miły? Coś w tym stylu. Wyszukiwałam w nim w czasie konwersacji kogoś kogo znałam wcześniej, aby dowiedzieć się jakim typem jest. 
Tsa, nie udało się.
- Wszystko zrozumiałam. - powiedziałam spokojnie, po kilkusekundowej ciszy, w której Vincent oczekiwał odpowiedzi. - Jestem martwa od dwóch lat więc jakoś mi to przyszło. - wzruszyłam ramionami, jakbym już nie pamiętała o starych dziejach, a jeszcze kilka tygodni temu za nimi tęskniłam. - Cóż, skoro ten cały wstęp już zaliczyłam, to jak mniemam będę miała wybrać sobie pokój?- Tak, jeśli oczywiście zostajesz, choć tak będzie najbezpieczniej. - przypomniało mi się jak wspominał o agentach - Nie wszystkie są na razie wyremontowane, ale mogę Ci dać numery, które nadają się do użytku.- Może później. Chodzi o to, że chcę się przyzwyczaić do tego, iż jest takie miejsce jak to. Spytałabym się o zgodę, ale raczej zatrzymać mnie nie możecie, co swoją drogą miłe czy coś. - nie wiedziałam jeszcze jak się zachowywać przy innych. Właściwie od dwóch lat rozmawiałam tylko z niewieloma osobami, które przypadkiem mnie zobaczyły.
 Powodem było, że mogłam się ukrywać przed żywymi i jeszcze nie za bardzo to ogarnęłam.  Rzuciłam szybkie "Cześć" i wyszłam z hotelu. Założyłam rękawiczki, do uszu wsadziłam słuchawki i odpaliłam piosenkę: "Adema - Giving In", ustawiając ją, aby szła mi na okrągło. Miałam ochotę na jeden rytm. Zarzuciłam kapucę na głowę i obserwowałam ulicę, czując się jak za starych dobrych-złych czasów. W tej chwili nie przeszkadzały mi nawet płatki śniegu.Skręciłam przy jakichś... kamienicach? Nie wiem jak nazwać te bloki mieszkalne, które jednak nijak mają się do tutejszych wieżowców. Wskoczyłam na śmietnik i dosięgłam drabinki, dzięki której weszłam na metalowe schody, a po nich na dach.
  Rozejrzałam się i przypatrywałam innym ludziom z wysoka, chodziłam po krawędzi, aż w końcu usiadłam, spuszczając nogi i patrząc w dół. Przypomniało mi się jak jeszcze kiedyś miałam lęk wysokości.  Usłyszałam drapanie betonu i coś się do mnie zbliżyło. Zerknęłam w tamtą stronę. Był to kociak, no, może nie całkowicie mały, ale miał z jakieś 3,5 miesiąca max. Wyciągnęłam do niego rękę. Z początku cofnął się, ale potem podszedł i dał się pogłaskać.- Co mały? Też nie wiesz co masz ze sobą robić? - uśmiechnęłam się do kociaka. Ten wpatrywał się we mnie tymi swoimi wielkimi oczami, ukrytymi miedzy białą sierścią - Jesteś uroczy. Może cię jakoś nazwę? - wstałam i wzięłam go na ręce. Od razu wpadło mi imię Neko. Oryginalne do potęgi, bo nie ma jak nazwać kota "Kot", ale to po prostu przypominało mi starego przyjaciela, który pomógł mi się zmienić i nie być już tą depresyjna dziewczyną, a zarządcą "Podziemia", Kuroi.
- Neko; nazwę Cię Neko. Super, to teraz tylko dowiedzieć się, czy można mieć w    hotelu zwierzę. Chociaż w sumie skoro już teraz nie wiem, będę miała najwyżej jak to odkręcić. - po miziałam go za uchem, w duchu uderzając się w głowę za to, że rozmawiam ze zwierzęciem. Cóż, ono może okazać się lepszym towarzyszem niż jakikolwiek człowiek.
 
                                              Patrick?

Kader Hope Shreave


Tożsamość: Kader Hope Shreave
Wiek: 19
Płeć: kobieta
Funkcja: Wędrowiec
Głos: EileMonty
Charakter: Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to grzeczna i uczynna osoba, lecz tak na prawdę nie jest. Kader jest typem buntownika, dla którego najważniejsze to wolność i zabawa, a raczej więcej zabawy poprzez jej niechęć do dorosłości. Taka damska wersja Piotrusia Pana. Uznaje się także za typową chłopczyce, niezłe połączenie prawda? Przejdźmy teraz do konkretów. Zaufanie Hope trudno zdobyć, gdyż trza sobie na to bardzo ciężko zapracować choć pozory mówią całkiem co innego. Idealny słuchacz jak i przyjaciel, za którego nawet się poświęci, podobnie jak i dla wroga. W końcu bez kogoś kto chce cie zniszczyć, świat byłby bardzo nudny. Kłamliwa jak i szczera. Nie ciągnął ją związki, ponieważ woli być wolnym strzelcem i nie chce mieć smyczy na szyi jak pies należący już do kogoś. Nigdy nie rzuca słów na wiatr nawet jeśli chodzi o słodką zemstę. Posiada także wielki szacunek wobec wszystkich ludzi, tych złych i dobrych. Jest otwarta na nowe znajomości, bardzo szybko nawiązuje dobry kontakt, choć często zdarza się jej pyskować. Przez swą upartość jak i ciekawskość potrafi wpakować się w różne tarapaty, z których zazwyczaj wychodzi bez szwanku. Umie przyznać się do błędu, postawić na swoim jak i powiedzieć słowo "nie". Dziewczyna ma bardzo bujną wyobraźnię, podobnie z wielką wiedzą, której zbytnio nie pokazuje, bo po co? Kolejną z jej wad jest pamiętliwość, łatwo nie zapomina krzywd wyrządzonych jej bliskim. Często chodzi z głową w chmurach, wielka marzycielka, której sny się nie spełniły, a bardzo tego chciała. W porównaniu do większości dziewcząt ta woli bijatyki z chłopcami, męskie sporty, bądź nawet samochody i różnego rodzaju bronie. Duszyczka twarda, ktora owiana jest wielką tajemnicą, a co za tym idzie? To, iż nie powie co ją dręczy, a wówczas zamiast odpowiedzi poda coś w stylu zagadki lub metafory. Woli robić coś sama niż w grupie, bo uważa, że wtedy ma większe szanse. Trudno wyprowadzić ją z równowagi. Opanowana, odważna i rozsądna oraz konsekwentna, jednym słowem dobry lider, lecz bardziej woli stać na uboczu i robić za nędznego rycerzyka, który pilnuje królestwa lub księżniczki w najwyższej wierzy. Ma zdolności strategiczne, których nie okazuje jeśli nie trzeba. Niekiedy woli udawać głupią i niezdarną osobę, by mieć święty spokój od świata. Białowłosa nie zwraca uwagi na plotki, wręcz śmieje się z nich. Zawsze stara się służyć bezinteresowną pomocą, choć nie zawsze jej to wychodzi. Nie boi się zabić. Bardziej od tego boi się prawdziwej przyjaźni, bądź miłości, gdyż trudno jej się opanować po stracie najbliższych osób.
Cecha charakterystyczna: Ma heterochromie - lewe oko niebieskie, zaś prawe brązowe prawie czarne. Posiada również znamiona, jedno w kształcie pik na lewym boku, na żebrach, a drugie na prawym ramieniu - symbol nowego początku
Umiejętności: Tworzenie snów, bądź koszmarów tylko u żywych.
Narodowość: Irlandka
Data urodzenia: 1 kwietnia 1996
Data śmierci: 25 czerwca 2015
Bliscy: matka Aleksandra
siostra Rosi
ojciec Daniel
Druga połowa: Hehe, dobry żart
Historia Przejścia: Historia Kader nie różni się tak bardzo od innych. Mieszkała w spokojnym miejscu w normalnej jak i pełnej rodzinie, sąsiedzi byli bardzo mili, a towarzystwo ciekawe. Była jedynym dzieckiem państwa Shreave do czasu, gdy w wieku trzynastu lat dowiedziała się, iż będzie dużą siostrą. Wszystko pięknie, prawda? Rodzina jak z obrazka, której wiele osób zazdrościło właśnie białowłosej. Bogata i utalentowana oraz mądra rodzina, która brała udział w różnych akcjach charytatywnych. Z chwilą narodzenia się małej, rudej dziewczynki Aleksandra i Daniel przestali zwracać uwagę na swoje pierwsze dziecko, jakby go nie było przez co Kader popadała w różne kłopoty, by zwrócić ich uwagę na swoją osobę. Zaczęła wagarować i opuszczać się w nauce, a skończyła na popalaniu, bądź imprezach. Grzeczna Kader wówczas umarła, a,narodziła się buntownicza dziewczyna, która postanowiła tylko jedno. Nigdy więcej nie będzie szarą myszką, która przestrzega durnych praw. Parę lat później, gdy Rosi miała 5 lat to rodzice wynajęli niańkę do dzieci, którą okazał się rówieśnik Kader. Wysoki brunet o zielonych oczach, który chciał za wszelką cenę zarobić i jak się później okazało też spełnić swoje pragnienia. Pewnie się pytacie czy rodzice sióstr wiedzą o tym. Nie. Byli zbyt zaganiani, by porozmawiać lub powiedzieć choćby głupie Cześć, a duża siostra nocami nie wracała do domu. Pewnego razu ruda dziewczynka krzyczała oraz płakała, gdy osiemnastolatka była w domu. Zainteresowana tym weszła do pokoiku i stanęła jak wryta zobaczywszy jak mężczyzna dotyka siostrę. Jej siostrę. Siostrę, która kiedyś była radosna, a teraz przerażona i rozpłakana. Nie myślała wówczas zbyt racjonalnie, wyjęła pistolet i wystrzeliła pocisk, który przewiercił czaszkę pedofila. Ciało padło na ziemię, a pięciolatka wtuliła się mocno do siostry która tylko ją uspokajała. Od tamtej pory obiecała poświęcać jej wolny czas oraz chronić do końca. Rodzeństwo miało piękne plany na przyszłość, które szybko się rozpadły po wizycie u lekarza, który wyznał smutną prawdę. Białowłosej został tylko rok, medycy nie mogli odnaleźć przyczyny, lecz czy ją to interesowało? Żyj tak jakby jutro miało nie nadejść przecież, prawda? Minął rok, urodziny Rosi i zarazem ostatni dzień jej bohaterki, która przy otwieraniu prezentów raptownie straciła przytomność. Jedyne co pamięta to to, gdy jubilatka łkała przy łóżku wtulona w niemalże zimne ciało, słyszała coś w stylu piosenki o jakimś bohaterze, który zginął i pamięć po nim pozostanie.
Waga: 54 kg
Wzrost: 164
Fundusze: 100$
Upodobania: oryginalność; uwielbia twórczość Jakuba Ćwieka, a w szczególności serię "Chłopcy"; niezależność; twórczość; przygody, bądź kłopoty (w jej przypadku na jedno wychodzi); śpiew; styl i życie harleyowca; opowieści, legendy
Awersje: Zasad; romantyzmów; kłamstw; sztucznych jak i zadufanych w sobie ludzi; dorosłości; nianiek
Pokój: pokój nr. 20
Inne: - potrafi grać na gitarze, skrzypcach oraz pianinie, ogólnie uzdolniona artystycznie
- zawsze ma przy sobie pistolet, z którym nigdy się nie rozstaje,
- posiada własny szkicownik, w którym są szkice, wiersze i ukryte wspomnienia zapisane niewidocznym tuszem dla ludzkiego oka,
- zazwyczaj można spotkać ją chodzącą w nocy po mieście,
- na szyi nosi srebrny krzyżyk, który owija złoty wąż, a w lewych uchu srebrny kolczyk podobny do piratów 
Źródło: Footloose

Adrien Dominic Arnaud

Znalezione obrazy dla zapytania anime boy with cat
 
Tożsamość: Adrien Dominc Arnaud
Wiek: 19 lat
Płeć: mężczyzna
Funkcja: Wędrowiec
Głos: Dreamstate
Charakter: Adrien to chłopak żyjący dewizą carpe diem, nie potrafi usiedzieć w miejscu, jest niezwykle ruchliwy chociaż patrząc na niego możemy myśleć, że to typowy podpieracz ścian. Takim stwierdzeniem mogą zaryzykować tylko te osoby, które nigdy go nie poznały. Chłopak bardzo szybko przywiązuje się do ludzi, dlatego gdy tylko zechcesz nawiązać z nim znajomość, podaruje ci całe swoje serce. Bardzo szybko się przywiązuje, dlatego możesz nazwać go naiwniakiem, kimś, kogo łatwo oszukać. Po części masz rację, ale Adrien nauczył się od życia, że nie każdemu należy ufać od razu, z tego powodu chłopak bardzo stara się być czujny i zdystansowany, ale co może zrobić, gdy serce każe mu inaczej? Jest wyjątkowo wstydliwy, łatwo przyprawić go o rumieniec, a on sam nie potrafi nad tym zapanować. Jest wrażliwy, emocjonalny - z jednej strony nie potrafi skrywać się z uczuciami, dlatego wysyła jasne sygnały, a z drugiej; totalnie nie potrafi o nich rozmawiać. Nie należy do osób bojaźliwych, z chęcią próbuje nowych rzeczy i staje w obronie przyjaciół. Lojalny jak pies, choć podobnie jak kot lubi chodzić swoimi drogami. Nie jest zbyt towarzyski, ale nie potrafi wytrzymać w samotności: dlatego pojawia się tam, gdzie dużo ludzi, choć rzadko zabiera głos. Ma słabość do zwierząt i czasem wydaje się, że znajduje z nimi wspólny język. Jest wielbicielem jasnych, przestronnych miejsc, które może urządzać po swojemu. Lubi otoczenie przyrody i uwiecznianie jej; często przesiaduje w parkach ze szkicownikiem. Jest zaradny i kreatywny, w dodatku powierzone mu zaufanie traktuje z największym szacunkiem - nigdy nie zawodzi tych, którzy mu zaufali. Jest troskliwy, opiekuńczy i nierzadko pojawia się tam, gdy potrzebny pocieszyciel - taki już jego instynkt i tyle. Zrozumiał to dość późno w swoim życiu, ale w końcu nauczył się stawiać tym, którzy próbują go tłamsić. Nie zawaha się przed niczym aby bronić ukochanych mu ludzi. Sam nie wie, czy to zaleta czy wada, ale zupełnie nie potrafi kłamać.
Charakterystyczne zachowanie: Za każdym razem gdy poczuje się zawstydzony zaczyna rozczesywać włosy dłonią
Umiejętności: Adrien jest poniekąd zmiennokształtnym; potrafi zmienić się w kota
Narodowość: Francuz
Data urodzenia: 08.05.1997r
Data śmierci: 29.08.2016r
Bliscy: Młodszy brat Ronee, matka Ines, ojciec Pablo.
Druga połowa: Ahm... Adrien jest chyba na to zbyt nieśmiały
Historia Przejścia: Adrien od dzieciaka był chłopcem nieśmiałym, któremu trudno było dogadać się z większością rówieśników. Nigdy nie był jednak samotny i smutny; zawsze znajdował się jakiś towarzysz zabaw - czy to w przedszkolu, czy w podstawówce, Adrien miał do kogo zwrócić się o pomoc, zaprosić na spacer lub po prostu móc z kimś porozmawiać. Zawsze okazywał wszystkim szacunek i pomocność, a niestety także uległość. Jego ojciec prowadził mały zakład cukierniczy, a matka była z zawodu piekarką. To nie tak, że jedynym uzupełnieniem w tej rodzinie byłby kucharz: Adrien po prostu uwielbiał gotować, odprężało go to i sprawiało satysfakcję. Jako gimnazjalista potrafił przyrządzić takie dania jak lasagne, które niekiedy nosił do szkoły i częstował kolegów. W czwartej klasie podstawówki poznał Erica, z którym szybko się zaprzyjaźnił. Uzupełniali się: Eric, dusza towarzystwa, wygadany niski szatyn o pyzatej buzi, Adrien; wysoki szczypior ze wzrokiem utkwionym we własnych stopach. Jego młodość i dzieciństwo obeszły się bez żadnych tragedii, rodzice kochali go i gdy miał trzynaście lat dali mu młodszego brata, Ronee, na którego punkcie Adrien stracił głowę. Im starszy był Rone, tym bardziej Adrien go kochał. Między braćmi nie było zazdrości, donoszenia na siebie czy też większych nieprzyjemności. Uwielbiali się, a starszy z nich zawsze dbał o młodszego. Jakiś czas później, gdy Adrien rozpoczął naukę w szkole średniej, matka chłopców zaczęła chorować. Pablo stawał na głowie, wydawał majątek na lekarzy i specjalistów, ale nikt nie był w stanie stwierdzić, co właściwie dolega Ines. Dni były coraz krótsze, coraz bardziej skłaniały się ku rutynowym czynnościom, które człowiek wykonuje machinalnie aby nie myśleć o dręczących go problemach. W końcu u matki Adriena, a był to rok 2014 stwierdzono wirusa o nazwie MERS, który siał coraz większy popłoch we Francji. Na szczęście kuracja, jaką podjęto zaczęła skutkować a matka Adriena zdrowieć. Prawdę mówiąc, w życiu chłopaka wszystko wychodziło na prostą - przemógł się do ludzi, w rodzinie zapanowała dawna harmonia, skończył liceum i dostał możliwość wyjazdu do Anglii na stypendium gastronomiczne, a nawet poznał dziewczynę - Luett. Niestety, na dzień przed wyjazdem do upragnionej szkoły, wydarzył się wypadek: Adrien pomagał ojcu wynosić blachy do pieczenia z piwnicy, chcieli bowiem urządzić wieczorne przyjęcie, ale najwidoczniej nie to było chłopakowi pisane: w chwili gdy ojciec wyszedł z piwnicy, Adrien potknął się o coś i uderzył plecami w niestabilny, stalowy stelaż na którym zalegały beczki wina i kilka innych blach. Upadek chłopaka był tak niefortunny, że stelaż zawalił się na niego i nie dość, że przyparł go całą swą wagą do ziemi, to posłał Adriena na stos skrzyń, które rozorały jego głowę. Adrien zmarł szybko, ale czy to jakiekolwiek pocieszenie?
Waga: 82kg
Wzrost: 184cm
Fundusze: 100$
Upodobania: koty; rysunek ołówkowy; szkicowanie; filmy; skateboarding; muzyka; bliskość zwierząt; gotowanie; cukiernictwo; jazda pociągiem; towarzystwo sympatycznych osób
Awersje: mrok; chamstwo; nieczuli ludzie; ogromne psy; bezpodstawne oskarżenia; kłótliwość;
Pokój: 18
Inne:
- Jest miłośnikiem gorących, słonecznych plaż
- To romantyk, uwielbia czytać Szekspira
- Największą przyjemność sprawia mu możliwość uszczęśliwiania innych
- Ubóstwia koty
- Ma słabość do lukrowanych ciastek
Źródło: Scar

Wyniki ankiety



 Ankieta dotycząca dodania pól: wzrost i  waga do formularza została zakończona.
 
 Większością głosów (55%) wybraliście, aby od teraz w formularzu znajdowały się oba pola. Zostaną one wprowadzone wraz z edycją profili postaci.
Wszystkich obecnych Wędrowców prosimy o wysłanie informacji do administracji, do dnia 15.12.2016r.
 
Należy pamiętać, żeby w miarę równoważyć wzrost z wagą. Głównie dlatego, aby czytająca profil naszej osoby nie zobaczyła czegoś w stylu; "wzrost: 200cm", a poniżej "waga: 50kg".
Z doświadczenia wiem, że takie przypadki się zdarzały, dlatego proszę o rozsądne rozpatrywanie kwestii wyglądu zewnętrznego naszej postaci.

Jeśli masz jakieś wątpliwości co do wyboru masy i wzrostu: >KLIK<
 

Hiyori - C.D Historii Vincenta


Słuchałam uważnie każdego słowa, które wypowiedział fioletowowłosy, i było to dość... Dziwne, nieprawdopodobne, i... dziwne? Białowłosy stał w rogu i czasami dorzucał jakieś komentarze, z których zazwyczaj nic nie rozumiałam. A więc, co zrozumiałam? A więc, zdechłam. Jestem duszą, która nie dokończyła czegoś na ziemii, więc została tu, zamiast odejść. Polują na mnie agenci FBI, którzy zrobią wszystko, by mnie zabić. I od teraz muszę mieszkać tu, w nowo odremontowanym hotelu, wraz z tą dwójką, i kilkoma innymi duszami. I oczywiście, jestem tu najmłodsza. Pocieszające? Niezbyt. Zrozumiałam jednak także, że jesteśmy w Nowym Yorku, po pierwsze to miejsce, do którego zawsze chciałam się udać, po drugie przeprowadziła tu się pewna osoba, którą z chęcią bym spotkała, albo przynajmniej zobaczyła. Nie, czekaj, to może jedynie być problematyczne, problematyczne i problematyczne.
- I jeszcze jedno. Mamy... nadnaturalne moce. - powiedział białowłosy. Spojrzałam na niego zaskoczona, nie będąc pewna, czy mu wierzyć, czy nie.
Nadnaturalne moce? Poruszyłam niespokojnie ogonem, który dotychczas jedynie wisiał bez życia.
- W stylu teleportacji, telekinezy, przewidywanie przyszłości i takich tam? - spytałam patrząc na tę dwójkę uważnie. Ci skupili się na moim ogonie i kocich uszach. Westchnęłam cicho, wiedząc już, że będzie z tym problem.
Nie codziennie widzisz nastolatkę, która ma uszy i ogon, nie?



[zakończono]

Uwaga! To ostatni dodany post, który nie zawiera wymaganego minimum linijek. Prosimy o nieco dłuższe opowiadania.
 



 




 

sobota, 10 grudnia 2016

Eventy

 
Uwaga!

W związku z nadchodzącymi świętami pomyśleliśmy o wprowadzeniu na bloga okazjonalnych eventów, konkursów oraz rankingów.
 Aby wszystko było dopełniane przez administracje w terminie, powstaną ku temu odpowiednie zakładki.
Każdy z przewidzianych przez nas konkursów będzie podsumowywany ankietą, w której będziecie oddawać swoje głosy na zwycięzcę.
 
~*~
 
Świąteczny Event
 
Z grubsza event polega na napisaniu opowiadania Role Play z wybranym przez siebie członkiem Wędrowców, opowiadanie powinno zawierać minimum 100 linijek tekstu. Fabuła opowiadania ma opowiadać o przygotowaniach do świąt z uwzględnieniem krótkiej retrospekcji na temat tego, jak dana postać spędzała Boże Narodzenie za życia.
Event ma na celu przedstawienia życiorysu biorących udział Wędrowców, poznania występujących w nich postaci oraz przyzwyczajenia do pisania z partnerem na tym blogu.
Wynagrodzenie za udział wynosi 50$, + punkty PR, które są ważnym elementem tej społeczności.
Punkty PR zostały wprowadzone przez nas stosunkowo niedawno [dzisiaj], ale mają duże znaczenie w sprawie awansu postaci i jej ogólnej pozycji na blogu.
Więcej o PR przeczytacie w nowopowstałych zakładkach.
 
~*~
 
Konkurs na Banner

Długoterminowy konkurs w którym wiadomo o co chodzi, każdy banner jest przyznawany z nabożnym wręcz podziękowaniem od administracji. Wynagrodzenie stanowi +10 PR za sam plik, gdy pierwszy etap konkursu zostanie przez Was rozstrzygnięty zwycięzców czekają nagrody:
1 miejsce: +30 PR, 100$
2 miejsce: +15 PR, 50$
3 miejsce: +5 PR, 25$
Wyróżnienie: 20$ dla wyróżnionego.
 
Konkurs zostanie otwarty gdy na naszej poczcie pojawią się min. 3 zgłoszenia odnośnie bannera. Aby było uczciwie, administracja nie bierze udziału, choć Mist wykorzystała niesłychane umiejętności w paincie i wykonała poniższy banner.
 Jeśli jesteś chętny wklej go na swoją prezentację, ale nie posiada on nawet URL, więc ;---;. 
 
 
 
Za uwagę dziękuję,
~ Patrick

czwartek, 8 grudnia 2016

Vincent - C.D Historii Hiyori



- Może najpierw wejdźmy do budynku? - zasugerowałem wskazując na Hotel The Hunter, piętrzący się przed nami. Za plecami nazywaliśmy go po prostu pensjonatem, bowiem do hotelu, w którym pomieszkują żywi ludzie było mu daleko. Raz na jakiś długi, bardzo długi czas zatrzymał się tu jakiś zbłąkany turysta. Hunter jednak w niczym nie przypominał Hotelu Plaza, dlatego też nie przyciągał tu tłumów. Mogliśmy spokojnie odremontować jego elewację, ale bezpieczniej było, jeśli z daleko przypominał zwykły, odstraszający blokowiec.
   W zeszłym roku sporo się namęczyliśmy, aby odrestaurować jego wnętrze - każdy z pokoi był inny, miał w sobie coś wyjątkowego. Łazienki były całkiem nowe, w rurach nie pałętały się szczury i można było wejść pod prysznic bez obuwia, które zakłada się zwykle w przydrożnych motelach; zapewne z obawy przed grzybami. W dodatku co drugie lokum posiadało wannę. Rarytas, nie?
- Dobra - odpowiedziała Hiyori i podążyła za Rickiem, który nie czekał na specjalne zaproszenia. Wszedł do środka popychając dwuskrzydłowe drzwi.
   Podążyłem za nimi rozglądając się po wnętrzu, zupełnie jakbym oczekiwał, że coś się tu zmieniło: po prawej stronie od wejścia nadal znajdowały się drzwi do toalety, która zawsze była na podorędziu, głownie aby zadowolić zbłąkanych turystów. Po lewej otworem stały drzwi do oszklonej od strony ulicy palarni. Przed kilkoma miesiącami zamontowaliśmy tam telewizor i wysłużony stół pingpongowy, który w trakcie transportu wielokrotnie próbował zmiażdżyć palce moich stóp. Przekroczyłem wysoki łuk drzwiowy prowadzący do recepcji. Cieszyło mnie, kiedy miałem możliwość ustawić stół bilardowy w szerokim pomieszczeniu połączonym z otwartą jadalnią.               
   Mimowolnie zerknąłem w lewo; za stolikami ciągnęły się gabloty z licznymi medalami, pucharami, dyplomami - krócej mówiąc, spuścizną mojej kariery. Odgradzając największą część jadalni, stała ścianka, przed którą ukrywało się moje biuro, a dalej za nim; moja własna sypialnia. Rick powoli przeszedł do recepcji, której stół graniczył z barowym przejściem do kuchni.  Przestrzeń naprzeciwko recepcji zajęliśmy jeszcze kilkoma stołami i wysoką szafką z telewizorem.
    Tą część jadalni oddzielał od poprzedniej właściwie tylko stół szwedzki, który już niedługo miał być stale używany. Nie mogłem opanować radości, która wtargnęła w moje serce gdy Hiyori zgodziła się pojechać z nami.  Pokazałem Hiyori jeden ze stolików.
    Dziewczyna usiadła na wybranym krześle. Jej policzki zdążyły wyschnąć, ale w oczach nadal widać było żal straconej młodości. Usiadłem naprzeciwko niej, a Patrick stanął w łuku drzwiowym obok kontuaru, który prowadził do niewielkiego pomieszczenia z licznymi tablicami korkowymi, na których zawieszone były ogłoszenia o pracę, plan metra i kilka innych przydatnych informacji. W tymże przedsionku znajdowały się drzwi do kotłowni, a wraz z nią do piwnicy. Wchodząc przez łuk, po lewej wyrastały schody prowadzące na powyższe piętra. Tuż za nimi, przewierciliśmy przejście barowe w formie dwóch ozdobnych desek, które prowadziły do tylnych drzwi.
     Zerknąłem na przyjaciela, który założył ramiona na piersi. Postawa zamknięta. Nie trzeba było być specem od mowy ciała, aby zrozumieć, że on fizycznie przygotował się na to, z czym nie mogła się uporać moja psychika - to na moje ramiona spadło wyjaśnienie tej młodej, niewinnej duszy, że jej życie dobiegło końca, a rozpoczynało się przed nią nowe, pełne niebezpieczeństw, pozbawione wszystkich tych, których do tej pory miłowała.
      Od tego dnia Wędrowcy mieli być dla siebie jedynym wsparciem i ochronę przed ewentualnym zagrożeniem. Poruszyłem nerwowo ramionami.
     Pora zacząć opowieść.


 Hiyori?

środa, 7 grudnia 2016

Patrick - C.D Historii Lucy


    Dziewczyna usiłowała rozpłynąć się w tłumie, ale jeśli o chodzi o tą wątpliwą sztukę, była wyjątkowo przewidywalna. Rozdzieliliśmy się z Vincentem zaraz za peronem, ruszając naokoło straganu z pamiątkami. Tłumaczyłem mu, że to nic nie da, ale jak zwykle uparty mężczyzna i tak przywdział czarne okulary, rodem ze szpiegowskich filmów - jak sam je nazywał.
    Mnie osobiście przypominał w nich Neo z Matrixa.
    Podział zadań nie był trudny; ja miałem załatwić transport w odosobnione miejsce, a Vincent miał przekonać duszę dziewczyny, aby udała się z nim w wybrany rewir. Gdyby spojrzeć na to z dystansu, cały ten plan brzmiał jak próba porwania. Przez zamontowany w kurtce mikrofon, wspólnik (pozwoliłem sobie na używanie zbrodniczego żargonu) poinformował mnie, że dziewczyna przedostała się przez siatkę na pustą uliczkę, jego zdaniem zamkniętą odnogę Ulicy Jakiejś Tam.
    To ci dopiero napływ informacji. Potwierdziłem przyjęcie danych hasłem, do którego nie zamierzam się przyznawać. Przynaglając nogi do truchtu wyminąłem najbardziej ruchliwe uliczki. Wskaźnik w telefonie wskazywał, że Vinc znajduje się niespełna przecznicę dalej. Zapewne właśnie dogonił dziewczynę (nie potrafił wyłaniać się z cienia, jak znamienni agenci, którymi pragnął być) i używał na niej swojego daru perswazji. Nigdy nie próbowałem podważać jego sympatycznych poglądów i wierności postanowieniu, w tym, że wszystko można załatwić bez użycia siły. W tym wypadku szczerze jednak wątpiłem, aby ta, za którą podążał dała się naciągnąć na gadkę dawnego koszykarza.
     Z Hiyori może i poszło mu łatwo, chociaż i tak był po tym zajściu rozdygotany do końca wieczora, ale czarnowłosa kobieta nie wyglądała mi na jego nową zwolenniczkę. Na zwolenniczkę kogokolwiek. Rozglądałem się w poszukiwaniu jakiegoś przystępnego moim gustom samochodowi. Standardowa kradzież nie wchodziła w grę, mieliśmy bowiem do czynienia z jednym z największych miast w stanie New Jersey: Hoboken. Tutaj ludzie przypatrywali się swoim pojazdom całkiem czujnym okiem.
     Żal ściskał mnie za gardło na samą myśl, że musiałbym wozić się jakimś rzęchem w stylu volkswagen polo 2. Vincent nie pozostawiał mi jednak wyboru, nakazał znaleźć coś, co nie będzie się zbytnio rzucać w oczy. Zwłaszcza, że od wyjazdu z Cherry Hill mieliśmy ogon. Zwykli żandarmowi, ale jednak. Istniało ryzyko, że policja wie co nieco o... jakby to powiedzieć... no cóż, o nas, Wędrowcach. Wykluczałem tę możliwość głównie z powodu samolubności FBI.
     Tacy jak oni zostawiają najsmaczniejsze kąski dla siebie. Może śledzili nas z tego powodu, że wczoraj doszło do poważnych zamieszek w okolicy naszego pensjonatu. A może dlatego, że roztrzaskałem czyjś samochód. Wszystko było bardziej prawdopodobne niż większe zagrożenie ze strony funkcjonariuszy policji.
- Możesz podstawiać wóz, Lucy pojedzie z nami - odezwał się nagle mikrofon.
- Oh, więc przeszliście już na ty? - zapytałem siląc się na znikomy uśmiech - A ja jeszcze nie wybrałem pojazdu.
- Co? - usłyszałem żeński głos w słuchawce - Cały czas byłeś na podsłuchu?! - w głosie słyszałem wyraźną pretensję. Cóż za rozczarowanie.
     Vincent rozłączył mikrofon. Zapewne musiał się teraz tłumaczyć przed nową podopieczną. Podopieczną. Czy mogę nazwać tak kogokolwiek? Hiyori, tą Lucy, czy nawet siebie? Czy wszyscy jesteśmy w pewnym sensie zależni od Vinc'a?
- Pośpiesz się. - usłyszałem ponownie naglący głos przyjaciela. Do roboty. Jeszcze raz omiotłem ulicę pobieżnym spojrzeniem.
      Oto i jest, bordowa honda accord sprzed kilku lat. Nada się, choć niczym nie dorównywała mojemu mustangowi. Jak przyjemnie byłoby zanurzyć się w jego skórzanej, szytej na zlecenie tapicerce.  Zbliżyłem się do pojazdu. Nie obchodziło mnie, czy ktoś patrzy, czy też nie. Po prostu wyciągnąłem z kieszeni wytrych i zbliżyłem do zamka. Po kilku wyraźnych szczęknięciach zapadka ustąpiła, a ja rozgościłem się we wnętrzu samochodu. Na lusterku wisiał tandetny sosnowy zapaszek, który oznaczył swą wonią całą szoferkę.
      Mocnym kopniakiem rozorałem deskę znajdującą się pod kierownicą. Schyliłem się i zamontowałem złącznik, odpalany pilotem. Żadnych łączeń kabelków, iskierek jak w tych filmach z tajnymi agentami. Jeden prosty złącznik. Samochód odpalił od razu. Zatrzasnąłem drzwi i wygodniej ułożyłem dłonie na kierownicy. Zdecydowanie to mój żywioł.
       Zmieniłem bieg już na starcie, pozwalając silnikowi na poniesienie nas (mowa o mnie i hondzie) błyskawicznym tempem po głównej ulicy. Jakiś mężczyzna na chodniku ostro gestykulował. Nic z tego. Przemknąłem obok straganu i okrążyłem budynek. Zahamowałem ostro przed wylotem z uliczki. Vincent i kobieta, czarnowłosa o szarych oczach podobnych do moich własnych wsiedli do samochodu.
       Vinc wskoczył na przednie siedzenie wcześniej otwierając tyle drzwi przed Lucy. Od razu zapiął pas. Kobieta nie fatygowała się tym, wychyliła za to i posłała mi śmiałe spojrzenie w lusterko.
- Radzę wam, żeby to nie było kłamstwo. - rzuciła złowróżbnie.
- Nie kłamałem. - odparł Valentine i spojrzał na mnie. - To jest właśnie Patrick.
      Skinąłem jej głową. Odpowiedziała tym samym. W końcu normalna reakcja! Hiyori była dużo bardziej wylewna. Obmyśliła wczoraj ze sto sposobów na powitanie.
- Wynośmy się stąd. Nigdy nie lubiłem Hoboken - mruknął Vincent. A no tak, jego ukochana Bridgett mieszkała właśnie w tym mieście. O ile dobrze pamiętam, w tejże dzielnicy.
        Sprawnie wycofałem hondę i bez zbędnych ceregieli ruszyłem w kierunku Nowego Yorku. Jako, że odległość między tymi miastami nie była zbyt wielka, nie trzeba się było posuwać do teleportacji. Problem pojawił się w tym, że zaraz za nami, zawyły policyjne syreny.
- Nie wiem jak ty to robisz, ale za każdym razem gdy odbieram cię z ciemnej uliczki, mam na głowie gliniarzy. - mruknąłem oceniając najlepszą drogę ucieczki. Poczułem, jak fioletowowłosy przyjaciel szturcha mnie w ramię. Zerknąłem na niego, a on wlepiał się we mnie fiołkowymi oczami.
     To spojrzenie nazywał "porozumiewawczym". W tej chwili oczekiwał, że nas stąd wyciągnę.  Przyśpieszyłem hondę do setki. Zajmie nam to chwilę, ale przynajmniej trudniej będzie nas złapać.  Długa, prosta droga nie zaskoczyła mnie szerokim skrętem w lewo. Trzymałem samochód w pędzie do ostatniego momentu. Hondą szarpnęło mocno, gdy zarzuciłem ją na prostopadłą ulicę. Radiowóz wpadł w poślizg. Kątem oka zauważyłem, że Lucy po zakręcie zapięła pas. Posłała mi nerwowe spojrzenie w lusterko. Odebrałem je z uśmiechem.
       Jeśli chodzi o jazdę samochodem, nikt nie zepsuje mi humoru. Ruszyłem w kierunku zamkniętej (według GPSu) Sześćdziesiątej Siódmej Wschodniej. Zastawiona tam barykada zatrzyma radiowóz. Niestety, nasz powóz też.
- Mam pewien pomysł, ale wymaga poważnych działań. - powiedziałem na tyle głośno, aby przekrzyczeć ryk silnika. - Na trzy musicie mnie dotknąć.
      Dziewczyna uniosła pytająco brew.
- Nie masz wyboru. - dodałem. Wiedziałem, że Vincent mnie posłucha. Miejmy nadzieję, że Lucy też. Samochód pędził, a syreny wyły coraz głośniej. Sześćdziesiąta Siódma otworzyła się przed nami. Już na jej początku zauważyłem robotników, wymachujących rękami. Radiowóz nie zwalniał.
- Raz.
 Pachołki rozstępowały się przed niskim zawieszeniem hondy, zauważyłem barykadę.
- Dwa.
Radiowóz zmniejszył odległość między nami. Jeszcze dwie sekundy.
     Honda właśnie miała uderzyć w metalowe barierki. Policjanci zaraz wpakują się w nasz tył. Przywołałem obraz Hotelu w pamięci, błagając by teleportacja w takich warunkach się udała.
- Trzy! - krzyknąłem. Poczułem na sobie dotyk Vincenta i muśnięcie palców Lucy.
 Przez ułamek sekundy nic się nie działo, rozległ się tylko huk i samochód przeważyło w przód, szybka pokryła się siatką pęknięć, bok samochodu wgiął się do środka po uderzeniu forda mondeo prowadzonego przez policjantów. Mógłbym przysiąc, że usłyszałem ciche pyknięcie baku, świadczące o płomieniach rozchodzących się od środka.
       Byłem pewien, że rozpęta się piekło. Zaraz wybuchną płomienie, a pojazdy wyrzuci w górę miażdżąc ciała policjantów, nie wiedziałem, jaką krzywdę mogą odnieść dusze, ale to na pewno będzie bolesne. Bardzo bolesne.
       I wtedy poczułem znajome uczucie skurczu w żołądku. Wielkomiejski gwar Nowego Yorku rozbrzmiał w moich uszach. Nasze dusze na moment połączyły się w jedno, a potem usłyszałem głuche uderzenie odległego o dziesiątki kilometrów samochodu. Upadliśmy na ośnieżony chodnik rozciągający się przed pensjonatem.
        Płatki śniegu spokojnie wirowały pomiędzy ogołoconymi z liści drzewami. Jakaś taksówka przemknęła ulicą przed nami. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Poczułem się jak w zupełnie innym świecie. Uśmiechnąłem się mimowolnie pod nosem. Coś takiego wydarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Podparłem się łokciami i spojrzałem na Vincenta oraz Lucy.
           Kobieta siedziała w kuckach i wyciągała rękę przed siebie, pozwalając aby chłodny puch układał się na jej dłoni. Vinc natomiast, nadal leżał na chodniku wgapiając się w niebo. Śmiał się tak donośnie, że bałem się, że mnie spotka to samo. Na szczęście umiałem panować nad swoimi emocjami.
- Czemu nigdy nie robiliśmy tego wcześniej?! - zawołał nie mogąc przestać się śmiać. Zbyłem jego radosne pytanie milczeniem. Nie warto było mu teraz uświadamiać, że przed chwilą życie straciło dwóch funkcjonariuszy.
          Teraz wszystko było w porządku i nie zamierzałem tego marnować.


Lucy?

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Hiyori - C.D Historii Vincenta


    Co prawda nie miałam żadnego innego wyboru jak zaufać fioletowo włosemu, a i tak nie mogłabym się wyrwać, bowiem miał stalowy uścisk. Nadal miałam trudności z przyswojeniem do siebie tych informacji, typu "zdechłaś, jesteś teraz chodzącym trupem" dobra, nie powiedział czegoś takiego. Ale tak to odebrałam. Umarłam, podczas gdy wszyscy na których mi zależy, żyją. Jedyne zalety, które w tym widzę, tooooo... Nie, czekaj, Hiyori, nie czas na myślenie o nim. Ha, to by tylko stworzyło jeszcze większy chaos w mojej głowie. Zaśmiałam się cicho w duchu, jednak nie na głos.     
    Wtedy fioletowy spojrzałby na mnie nie tylko jak na beksę, ale i chorą umysłowo. Vincent niemal rzucił mnie na białowłosego, i ledwo co przystopowałam, by na niego nie wpaść. Hiyori, zapamiętaj. NIGDY nie wkurzaj tego fioletowego gościa z batonami.
NIGDY.
   Biały rzucił surowe spojrzenie fioletowemu, bo czym... Stało się coś dziwnego? Aha, no, tak. Nagle znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu, tak zupełnie bez powodu. Eeee, yyyy, co się właśnie stało? Magic, ten świat nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać...
- Witamy w Klanie Umarlaków! - zaśmiał się biały. Dobra, zbytnio uprzejmi to oni nie są, ale po "umarlakach" chyba nie można się zbyt wiele dobrego spodziewać, nie?
- Rick. - teraz to fioletowy rzucił w stronę białego zirytowane spojrzenie, na co ten wzruszył ramionami.
- To teraz gadajcie. - westchnęłam, oczekując chociaż krótkiego, skróconego wyjaśnienia.


 Vincent/Patrick?

Vivian

   Minął jakiś... Miesiąc? Coś koło tego?
    Nawet nie potrafiłam się jakoś szczególnie denerwować tym wszystkim. Oczywiście, szok, niedowierzanie, jedno wielkie "he?", ale... W sumie nie wiem, jak to określić - wydaje mi się, że moje reakcje są dosyć... sztuczne?
   Ludzie na ulicy kompletnie mnie ignorowali. Jakbym nie istniała, albo była jakąś szybą, coś w tym stylu. Całkiem przyjemne, przynajmniej nikt niczego ode mnie nie oczekuje. Gdyby kiedykolwiek oczekiwał, oczywiście. Nie należałam do osób rozchwytywanych pod jakimkolwiek względem, a z mojej strony raczej nikt na za wiele nie liczył - nieważne, czy mówimy o stosunkach, ocenach, wsparciu psychicznym, czy czymkolwiek innym.
    No, może pomijając mojego brata. W całej sytuacji chyba najbardziej martwiło mnie to, co się z nim dzieje. Nigdy nie pozwalał mi znikać na całe dnie, robił mi awantury nawet jak chciałam przenocować u tymczasowych znajomych. Wychodzi na to, że całkiem słusznie.
    Zdążyłam już w (zdecydowanie) mniejszym stopniu zrozumieć, co się tak właściwie stało. Ale prawdopodobnie jeszcze nie wyszłam z szoku spowodowanego całą sytuacją - ogarniałam, że nie żyje, ale to do mnie nie docierało.
   Rozejrzałam się, przesuwając wzrokiem po mijających mnie osobach. Było ich całkiem sporo, ale żadna nawet mnie nie zauważyła. Westchnęłam cicho, splatając ręce za plecami i ruszyłam wolnym krokiem przed siebie, razem z tłumem. Cóż, gdybym nie wiedziała co się stało, to uznałabym, że nie widzą mnie, bo są zbyt zapatrzeni we własne nosy, które (w większości) były sporo wyżej od czubka mojej głowy.
    Przyspieszyłam kroku, starając się utrzymać to samo tempo, co otaczający mnie ludzie. Co jakiś czas docierały do mnie wyraźniejsze słowa, a ogólny hałas powoli przyprawiał mnie o ból głowy. Teraz jednak nie zamierzałam oddalać się od tłumu - cały czas towarzyszyły mi złe przeczucia, że jeśli to zrobię, to coś się stanie.
    Znaczy, nie, żeby ich obecność miała jakiekolwiek znaczenie, w końcu tak czy siak dla nich już nie istnieje, ale po prostu wydaje mi się, że lepiej zostać w tym tłumie. Nie, żeby miało to jakieś znaczenie, po prostu takie podejrzenia.
Przystanęłam, rejestrując kątem oka księgarnie. Dawno niczego ciekawego nie czytałam...
Westchnęłam, skręcając i zatrzymując się przed wystawą.
    Tego dnia, w którym to wszystko się stało... Wracałam z księgarni. To pamiętam bardzo wyraźnie - weszłam w posiadanie kolejnej, z pozoru strasznej, powieści. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jak się nazywała, ale wiem, że miała być horrorem. Tamci mężczyźni pojawili się zaraz za zakrętem ulicy, na otwartej przestrzeni, ale akurat wtedy nikt tamtędy nie przechodził.
Przetarłam ramiona dłońmi, odrobinę się kuląc. Nie lubię wspominek. Większości robi się od nich smutno.
   Przyjrzałam się wystawie, jednak nic nie przykuło mojej uwagi. Zresztą, nawet nie miałabym pojęcia, jak w moim obecnym stanie coś kupić. Znaczy... O ile w ogóle było to możliwe - przecież nie będę skakać przed sprzedawcą, który i tak mnie nie zauważy.
    Westchnęłam, odwracając się na pięcie. Trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie, przynajmniej dopóki nie dowiem się, co mogę robić. Ruszyłam przed siebie, wracając do obserwowania twarzy ludzi.
     Jakaś kobieta kłóciła się z kimś przez telefon. Jej oczy ciskały błyskawice, wyraźnie słyszałam pełne obelg wrzaski, jednak w jej głosie jednocześnie brzmiało coś w rodzaju rozpaczy. Wydawało mi się, że zaraz zwyczajnie rozpłacze się na środku ulicy. Czemu wydaje mi się to tak potwornie znajome?
     Potrząsnęłam głową, skręcając w jakąś boczną, pustą alejkę. Nie powinnam teraz przejmować się takimi błahostkami. Rozejrzałam się po dosyć ciemnej uliczce. Powoli zaczynało się ściemniać, ale teraz chyba i tak nic mi nie grozi?
   Kroki.
 Odwróciłam się na pięcie, instynktownie zaciskając dłonie w pięści. Co z tego, że i tak mnie nie widzą?
  Chociaż... Nie tym razem.
- Kto? -wymamrotałam pod nosem, pewna, że i tak nie uzyskam odpowiedzi.

   Ktoś?

Vincent - C.D Historii Hiyori


   Spojrzałem na dziewczynę raz jeszcze, aby upewnić się, że jej uszy i koci ogon istnieją naprawdę. Cóż, istniały. Przełknąłem ostatni kęs batona, zmiętosiłem opakowanie i wcisnąłem je do kieszeni spodni. Otrzepałem ręce i pokonałem dzielącą nas odległość. Oparłem się o słup obok niej i wpatrzyłem w okoliczne sklepy.
 - Muszę mówić cicho, bo inaczej ludzie stwierdzą, że gadam z... - chciałem zażartować i użyć słowa "duch", ale dziewczyna była na to zbyt roztrzęsiona - powietrzem.
- Jak to? - zapytała zaciskając dłonie w pięści - To ciebie widzą?
- Jasne. Za jakiś czas ciebie też zaczną zauważać. Ale na razie jesteś dla nich tylko smugą światła, czymś zauważalnym zaledwie kątem oka.
- Co się właściwie ze mną stało? - szepnęła coraz bardziej smutna.
    Otworzyłem oczy szerzej, nieco zdziwiony.
- Nic nie pamiętasz?
- Właściwie to... - urwała - chyba miałam wypadek.
   Zamilkłem na dłuższą chwilę. To najgorsze przez co przechodzę, pomyślałem. No bo jak uświadomić całkiem niewinną duszę, że przed chwilą odebrano jej wszystko co do tej pory znała? Rodzinę, przyjaciół, dom. W dodatku właśnie planowałem zaprosić ją do Klanu Umarlaków, jak pomysłowo nazwał nas Patrick. Przyjrzałem się podejrzliwie ulicy. Faktycznie, nie zginęła bezpośrednio tutaj. Ciężarówka wlokła ją za sobą przez całą przecznicę.
 - Przykro mi ale, wcale ci się nie zdawało. - wyrzuciłem z siebie jednym tchem. W sekundę jej oczy wypełniły się łzami. Zakryła usta dłońmi. Wyciągnąłem rękę i pogładziłem ją po ramieniu. Naprawdę nic nie mogłem zrobić. Czułem się bezsilny.
- Co z moją siostrą? - wyłkała cicho.
- Była młodsza od ciebie?
- Tak.
     Od początku czułem tylko jedną duszę. A więc mała, bo jak tu nazwać siostrzyczkę dziewczyny zaledwie szesnasto, siedemnastoletniej, żyła.
- Nic jej nie jest, przysięgam. - spojrzałem na nią ze współczuciem i potarłem oba ramiona dziewczyny. Beznadziejny ze mnie pocieszyciel. - Ale nie możesz tam wrócić. Ludzie chwilowo cię nie widzą, a rodzina i przyjaciele... oni, wiedzą już o wypadku. Na pewno chcą abyś była szczęśliwa, gdziekolwiek trafisz. Nazywam się Vincent Valentine i podobnie jak ty, należę już do innego świata. Kiedy pojawiłaś się tutaj, pomiędzy światem naszym a ludzkim, wyczułem twoją obecność i z pomocą mojego przyjaciela, Patricka przybyłem z Nowego Yorku. Chcemy zabrać cię do nas, gdzie będziesz bezpieczna.
- Bezpieczna? Grozi mi coś gorszego?
- Wszystko z chęcią ci opowiem, tylko wolałbym to zrobić w miejscu, gdzie wiem, że nikt nie będzie mógł zakłócić spokoju.
      Nagle zmarszczyła brwi i przyjrzała mi się dokładnie.
- Dlaczego mam ci ufać? Skąd mam wiedzieć, że to ty nie jesteś zagrożeniem? - w jej głosie pojawiła się nuta podejrzliwości, zupełnie jakby chciała pokazać hardość.
- Trudno to wytłumaczyć, - zacząłem czując zakłopotanie - ale przyjrzyj się tym ludziom dookoła. Jak ich widzisz?
      Wytarła rękawem jeszcze jedną z gorących łez płynących po policzku, po czym rozejrzała się po chodniku.
 Zapamiętać: na takie eskapady, nosić ze sobą chusteczki.
- Bardzo jaskrawo. Aż szczypią oczy.
- Mnie widzisz normalnie, prawda? W całkiem zwyczajnych barwach?
Prześlizgnęła wzrokiem po całej mojej osobie.
- Tak. - potwierdziła krótko.
- Błagam, pójdź ze mną. Jeżeli po wysłuchaniu tego, co chcę ci powiedzieć zmienisz zdanie, zawiozę cię gdzie tylko chcesz.
- Przysięgasz? - spytała patrząc na mnie nieco mniej załzawionymi oczami. W takie oczy nie dało się kłamać.
- Z ręką na sercu - podniosłem prawą dłoń do piersi.
       Skinęła głową. Chwyciłem ją za łokieć i powolnym krokiem powiodłem za sobą. Nie protestowała. Szybkim krokiem mijaliśmy niczego nieświadomych ludzi, którzy swawolnym tempem rozchodzili się w różnych kierunkach.
         Dziewczyna, o której imię zapomniałem spytać raz naruszyła przestrzeń osobistą mężczyzny prowadzącego za rękę małego chłopca. Dziecko powodziło za nami wzrokiem i roześmiało się wesoło. Miałem nadzieję, że chociaż to podniesie na duchu moją nową towarzyszkę. Obeszliśmy sklep warzywny, za którym ciągnęła się przez kilkanaście metrów ślepa uliczka.
          Ugh, chyba już nigdy nie spojrzę na te wąskie aleje łaskawym okiem. Omijając rozrzucone po betonie kartony i szklane butelki ruszyliśmy w jej kierunku.
           Poczułem nagły ucisk na ramieniu. Zatrzymałem się i spojrzałem na różowowłosą.
- Chyba powinniśmy pójść inną drogą - szepnęła wskazując przed siebie. Podążyłem spojrzeniem w kierunku, który mi wskazała. Oparty o ścianę budynku osłaniającego uliczkę stał nikt inny, jak Patrick. Miałem ochotę roześmiać się, ale zrozumiałem, że to byłoby adekwatne do sytuacji. Uśmiechnąłem się więc cierpko.
- Spokojnie, to jest właśnie Rick. Zabierze nas do Nowego Yorku. - skinąłem mu głową. Odpowiedział na powitanie unosząc dłoń.
- Jak to...? - mruknęła, a przerażenie wstąpiło w nią na nowo.
- Zaraz zobaczysz! - zachichotałem i pociągnąłem ją w kierunku przyjaciela.

                        Hiyori?
          

niedziela, 4 grudnia 2016

Vivian Ethel Moore

 
Tożsamość: Vivian Ethel Moore
Wiek: 18 lat
Płeć: Kobieta
Funkcja: -
Głos: Namida no Ondo
Charakter: Viv to cicha i małomówna dziewczyna, która raczej stoi z boku, niż uczestniczy w rozmowie. Jest nadzwyczaj ciekawska, nie może znieść myśli, że o czymś nie wie, jednak jednocześnie jest na tyle nieśmiała, że sama o nic nie zapyta. To typ obserwatora zbierającego najważniejsze informacje, którymi jednak rzadko kiedy się dzieli. Wychwytuje zmiany w zachowaniu innych, często przy kłótniach wykorzystując to na swoją korzyść. Przy rozmowie zawsze patrzy rozmówcy w oczy, najprawdopodobniej po to, by wytrącić go z równowagi.
Jednocześnie jednak dziewczyna nie radzi sobie ze stresem - w ciężkich sytuacjach, w stosunku do których jest bezsilna, potrafi się zwyczajnie rozpłakać, a uspokojenie jej może zająć naprawdę długi czas. Przy tym ma też kompleks związany z jej niziutkim wzrostem (metr czterdzieści pięć robi swoje) - najmniejsza wzmianka o tym wytrąca ją z równowagi i jest dobrym sposobem na zmianę tematu.
Ciężko zdobyć jej zaufanie, odgradza się od innych niewidzialną ścianą, najzwyczajniej bojąc się, że na tym ucierpi. Jednocześnie, jeśli już zaufa i zaprzyjaźni się z kimś, to potrafi skoczyć w ogień. Nigdy nie wybacza, jest pamiętliwa, a raz straconego zaufania już nie sposób u niej odzyskać, tak, jak niemożliwym jest odbudowanie zniszczonych więzi.
Ma niesamowicie bujną i jednocześnie przerażającą wyobraźnię, działającą niemal wbrew niej samej - nie ma szans, żeby słysząc o czymś od razu sobie tego nie wyobraziła.
Charakterystyczne zachowanie: Kiedy się denerwuje musi, po prostu musi trzymać coś w rękach - czy to będzie kartka, czy mały pluszak, po prostu musi mieć zajęte ręce.
Umiejętności: Słyszy przypadkowe urywki z myśli żywych ludzi, nie ma jednak wpływu na to co i kiedy słyszy. Najczęściej są to pojedyncze słowa.
Narodowość: Urodziła się i wychowała w Anglii
Data urodzenia: 28.02.1998
Data śmierci: 9.11.2016
Bliscy: Miała starszego brata i matkę
Druga połowa: --
Historia Przejścia: Życie Vivian nigdy nie było szczególnie skomplikowane - ją i jej starszego o dwa lata brata wychowywała matka, ojciec odszedł kiedy dowiedział się, że będzie miał drugie dziecko. Nigdy go nie poznała, ale nawet zbytnio o spotkanie się nie starała.
Nie była zbyt dobrym wzorem do naśladowania, od małego lubiła się kłócić i miała cięty język, co nie pomagało jej w znalezieniu znajomych. Tak naprawdę jedyną osobą z którą miała dobry kontakt był jej brat, który był dla niej jednocześnie wsparciem w jakichkolwiek trudnych chwilach.
Zawsze miała problem z emocjami, za wszelką cenę starała się je ukrywać, co jednak zawsze miało odwrotny skutek do zamierzonego.
Po za szczegółami takimi jak ciągłe kłótnie ze znajomymi z klasy, odwracającymi się od niej "przyjaciółkami" i samotnymi nocnymi spacerami można powiedzieć, że miała wspaniałe życie. Cóż, ona sama nigdy na nie nie narzekała, jednak nocne spacery w końcu wyszły jej bokiem.
To miał być zwykły napad - oprawcy sami mówili, żeby po dobroci oddała im pieniądze i komórkę, a puszczą ją wolno. Jednak duma Viv nie pozwoliła jej na zostawienie tego po prostu w taki sposób - zabił ją tak naprawdę jej własny upór. Przy próbie ucieczki jeden z nich złapał ją i kilka razy dźgnął jakimś kuchennym nożem. Sama nie mogła uwierzyć w to, że dała się w ten sposób zabić.
Waga: 43kg
Wzrost: 145cm
Fundusze: 100$
Upodobania: Najłatwiej będzie powiedzieć w punktach: Uwielbia tworzyć własne historie, czytać, słuchać i obserwować. Przede wszystkim jednak uwielbia... Maskotki.
Awersje: Noże, inne ostre przedmioty, hałas
Pokój: 22
Inne:
- Prawdopodobnie jest aseksualna
- Boi się dużych psów i mężczyzn z czarnymi włosami
Źródło: axabas22 /  KageReibun@wp.pl