środa, 14 grudnia 2016

Hiyori


  Siedzenie w pokoju całymi dniami z czasem stało się nudne, zwłaszcza że przeczytałam już wszystkie książki, a po leżeniu ze słuchawkami w uszach na łóżku, z czasem po prostu miałam dość muzyki. Nigdy nie przypuszczałam że to powiem. Ale... Cóż. Nie miałam najmniejszej ochoty wyjść, a tutaj nie znałam nikogo, oprócz fioletowowłosego, co do którego nadal miałam wątpliwości, a resztę znam tylko z widzenia. Mój umysł stwierdził jednak, że nie mogę siedzieć w środku tak długo, cokolwiek by się miało nie dziać, depresji w końcu dostanę. Chociaż, kogo to obchodzi? Umarłam, kilka miesięcy temu. I nadal się z tym nie pogodziłam. 
- Słaba jesteś, Hiyori. Jak zawsze zresztą. - mruknęłam, po chwili uświadomiłam sobie, że gadam sama do siebie. To zdecydowanie znak, że za długo przebywam sama. Chociaż, skoro całe żywe społeczeństwo nawet mnie nie widzi, to chyba i tak jestem sama, nie? Chciałabym powiedzieć, że mam tu jakiegoś przyjaciela, albo znajomego. Kogoś, z kim mogę spokojnie pogadać. Mieszkam tu już od...? Ehh, nie wiem. Ale nikogo takiego nie zdobyłam. Wszystkie dni, które tu spędziłam, polegały na siedzeniu na łóżku, czytaniu i słuchaniu muzyki. A, i unikaniu wszystkich mieszkańców tego hotelu.

    Trudno tak wytrzymać, przyznaję się, ale jakoś żyję... Phi, raczej nie żyję. Z ciężkim westchnieniem po raz pierwszy od dłuższego czasu otworzyłam drzwi tego pokoju, i zeszłam na dół, by założyć kurtkę, buty, i wyjść. Zimno się zrobiło, aczkolwiek nie chciałam wrócić do tego miejsca, które powinnam zacząć nazywać swoim domem, po czapkę i szalik. I rękawiczki. Zamiast tego wsadziłam ręcę w kieszenie, i postanowiłam zignorować zimno. Ah, zdechłam już, więc nie powinnam już odczuwać czegokolwiek, prawda? Nie powinnam chodzić tu po tej ulicy, i mieć możliwość dalszego oddychania. Bez żadnego powodu, zaśmiałam się głośno, patrząc w zachmurzone niebo. Normalnie każdy by się odwrócił i spojrzał na mnie jak na psychopatkę, ale nikt mnie nie zauważył. Miałam zamiar śmiać się dalej, chociaż nie widziałam w tym żadnego sensu, i powodu dla którego to robię też nie było, to coś mnie powstrzymało. Piekący ból w lewej kostce, po czym krzyki. Odwróciłam się, a mój wzrok spoczął na ludziach, ubranych w czarne kombinezony i z bronią palną w rękach. I celowali we mnie, a ich wzrok był wbity w mą osobę. Widzieli mnie. Byli inni.
    Ale byli ludźmi. I ta broń wymierzona we mnie nic dobrego nie znaczyła. Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś wyjścia w tej sytuacji, po chwili jednak zanurzyłam się jedynie w tłum ludzi, mając nadzieje że mnie ukryje. Mój ogon nerwowo drgał, a uszy były wręcz bardzo widoczne, i przeklęłam siebie za nie zabranie czapki. Słyszałam, że zbliżają się. Ale co mam poradzić na to, że postrzelona noga mnie spowalnia? Miałam ochotę odciąć ją sobie, tak jak w filmach robią, ale miałam wrażenie, że nie wyrośnie mi ponownie, więc nie zrobiłam tego. W końcu skręciłam w jakąś boczną uliczkę, mała, wąska i śmierdząca.  Ugh, nienawidzę takich miejsc, ale już chyba wolę trwać przy tej parodii życia...
   Chociaż, gdybym ponownie umarła, nikt by nawet nie zauważył, więc w czym problem? W końcu moje nogi nie wytrzymały tego biegu, i upadłam na kolana, nie będąc zdolna do kontynuowania. Zachwiałam się ponownie, gdy zobaczyłam coś w mojej głowie - scenę, w której nieznajoma mi osoba, miałam wrażenie że również przeszła śmierć, czyli jest taka jak ja, wchodzi właśnie w tą oto uliczkę i mnie tu znajduje. I miałam dziwne wrażenie, że ci sadyści z bronią tą osobę również zabiją. 
- Nie - mruknęłam. Ja mogę sobie zniknąć, ale inni już chyba cenią tą parodię życia. Chociaż, lepiej byłoby się teraz zapytać, skąd znam przyszłość. Moc, o której mówił fioletowowłosy? Czy jakieś dziwne przeczucie? 

                                                         Ktoś?
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz