niedziela, 4 grudnia 2016

Lucy

     Stałam i wpatrywałam się w budynek. Korciło mnie, żeby do niego wejść, nogi aż mrowiły. Mimo to, zawsze się powstrzymywałam. Czułam, że to wszystko mogłoby mnie przerosnąć i podjęłabym niewłaściwą decyzję.
      Teraz siedzę na parapecie, zerkając przez szybę. Nie wiem dlaczego tu jestem; dlaczego taka jestem; dlaczego jestem dla nich kimś niewidzialnym? Kuroi nie wzięło się z byle czego, ale aż tak przeźroczysta nie jestem. Zdążyłam zrozumieć, że nie żyję. Jakaś inna „dusza” raczyła już mnie o tym uświadomić. Moja wiedza na swój własny temat była bardzo mała. Jedynie tyle co dowiedziałam się na przestrzeni tych, prawie dwóch lat. Prawdą okazało się, że nie widzi się zjaw – bo jak mam się inaczej nazwać, pośmiertnym? A może to ja nie chcę, aby mnie ujrzano? Nie mam bladego pojęcia.    
       Potrafiłam przecież poruszać różne rzeczy, wpływać na ten dziwny świat, a nawet kilka osób zdołało mnie zobaczyć, zareagować na mnie, ale potem się „rozpływali”
        Coś wyrwało mnie z bezmyślnego wpatrywania się w młodego mężczyznę. Był to radosny okrzyk   
komentatora cieszącego się ze zdobytych punktów. Telewizor wył głośno. Ktoś w pomieszczeniu zatrzasnął drzwi wejściowe. Zobaczyłam piękną i młodą kobietę. Jej czekoladowe włosy były upięte w kok, a za okularami chowały się szare oczy. Nachyliła się, wyrywając skupionemu na meczu pilota i przyciszyła urządzenie. Oby tak dalej!
- Oglądałem to. - westchnął i pochylił się na krześle, patrząc na nią do góry nogami.
- A od kiedy Cię to interesuje? - zaśmiała się.
- Lepiej powiedz siostrzyczko co tam u Mike’a. - prychnął. - I po co tym razem wróciłaś?
- Jakoś idzie. Minęło sporo czasu więc jest okey. Cios, ale musimy z tym żyć. A u Ciebie? Wszystko się układa?
- Ależ oczywiście. - powiedział z uśmiechem. Nawet z odległości kilku metrów wiedziałam, że jest to fałszywy gest. Gdy mocniej się skupiłam ujrzałam aurę otaczającą rodzeństwo. Oboje byli przygnębieni. Widocznie musiało ich coś dzisiaj dobić.
      Ale to Jacob najbardziej mnie interesował. W końcu to jego twarz widziałam tuż przed śmiercią – tak, nauczyłam się nazywać rzeczy po imieniu – śmierć. Właściwie nie sądziłam, że potrafił płakać.    
       Był egoistą, którego wysłałabym chętnie na Syberię. Co z tego, że okłamuję sama siebie? Próbuję się tylko podnieść na duchu. A Jacob, jak to Jacob. W sumie też i z nim walczyłam z Zakonem. Pomógł mnie ocalić. Może oni uważają, że nie zdążyli, ale już sobie wytłumaczyłam, że tak miało być.
Parapet był wąski i niewygodny. Zerknęłam katem oka na otwarte okno. Doskonale pamiętam, to pokój szatyna. Kiedyś się upiłam i chciałam popisać się tym, że tak jak on potrafię łazić po ścianach jak pająk. Tsa, wpadłam tak niespodziewanie, że prawie mnie zastrzelił.
    Nie myślałam za wiele i przeskoczyłam do tamtego miejsca. Po miesiącach treningu wreszcie się udało. Weszłam do pomieszczenia, chwilę się po nim rozglądając. Wyglądało jak zawsze. Półka, a na niej naboje. Pewnie kilka sztuk broni jest tu pochowane, gotowe do użytku w każdej chwili.
W chwili gdy usłyszałam, że drzwi znów się zamykają. Sophie wyszła… Wyszłam na korytarz i zobaczyłam jak Jacob bawi się z dwoma kotami. Kiedyś przyniósł je do „kwatery”, po śmierci mojego kota i tak zostały. Zwierzaki zwróciły głowy w moją stronę i zeskoczyły z kolan właściciela.   
     Zaśmiałam się cicho tak, jakby mężczyzna mógł to usłyszeć. Postanowiłam, ze wyłączę telewizor i tak też się stało. Szatyn tylko westchnął ciężko, wstając z krzesła i udał się w stronę kuchni. Pobawiłam się z puszystymi znajomymi, aby po chwili ruszyć za przyjacielem. Natrafiłam na niego jak robił sobie herbatę.
- Od kiedy Rudy pije herbatę? - prychnęłam, wspominając pseudonim, którym lubiłam się do niego zwracać. Kiedyś miał zinfiltrować wroga z Zakonu i musiał się ufarbować. Wyszła z niego ruda małpa, a farba nie chciała się zmyć za pierwszym, trzecim, piątym razem…
Jacob wzdrygnął się na moje słowa i natychmiast odwrócił, w celu odejścia. Przeszedł tak blisko mnie, że prawie mnie dotknął, a ja wyraźnie zobaczyłam bliznę na jego nosie.
    Odruchowo chwyciłam się za tył głowy. W gęstych włosach poczułam „spojenie”. Jakiś czas przed śmiercią chcieli mnie postrzelić, ale kula przeszła obok zostawiając tylko rozcięta skórę. Miałam wtedy szczęście. Ale wróć! Szybko poszłam za nim. Nie wiedząc czemu dotknęłam jego szorstkich włosów. Zatrzymał się, a ja spanikowałam.
    Wtedy podjęłam decyzję, ze nie mogę zostać tam dłużej. Muszę odejść bo wspomnienia nigdy ode mnie nie odejdą.

~*~

    Wysiadłam właśnie z metra. Odkąd opuściłam Anglię żadnym nie jechałam. Miło móc znów to powtórzyć. W czasie podróży zdołałam nauczyć się, że czasami lepiej jest robić za to tło. Właściwie nic się nie zmieniło, nawet przed śmiercią taka byłam. Przez moment, kiedy czekałam aż dojadę na miejsce zdawało mi się, że czuję jakby ktoś mnie obserwował. Przez tę samotność popadałam chyba w paranoję.
      To uczucie towarzyszyło mi nawet teraz – 15 minut po wyjściu z kolei. Ewidentnie ktoś mnie obserwował. Nie wiem kto, ale mogłam być tego pewna. Już raz przez to wpadłam; zapłaciłam raz życiem. Naciągnęłam kaptur na głowę i spróbowałam wmieszać się w tłum, co dla mnie było wręcz banalne. Gdy tylko pojawiła się okazja rzuciłam się do biegu. Skręciłam w jakąś uliczkę. Niczego nie zapomniałam i wskoczyłam na śmietnik, przeskakując metalową siatkę. Niefortunnie upadłam, brudząc się w miejskim pyle. Na szczęście nic mnie nie bolało. Nie zatrzymałam się dopóki nie poczułam, ze zagrożenie minęło, w dalszym ciągu nie ściągając kaptura. Byłam na jakiejś pustej ulicy.
- Gdzie ja do cholery jestem? - syknęłam.

                                              Vincent/Patrick? Ktoś pomoże się odnaleźć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz