poniedziałek, 5 grudnia 2016

Vivian

   Minął jakiś... Miesiąc? Coś koło tego?
    Nawet nie potrafiłam się jakoś szczególnie denerwować tym wszystkim. Oczywiście, szok, niedowierzanie, jedno wielkie "he?", ale... W sumie nie wiem, jak to określić - wydaje mi się, że moje reakcje są dosyć... sztuczne?
   Ludzie na ulicy kompletnie mnie ignorowali. Jakbym nie istniała, albo była jakąś szybą, coś w tym stylu. Całkiem przyjemne, przynajmniej nikt niczego ode mnie nie oczekuje. Gdyby kiedykolwiek oczekiwał, oczywiście. Nie należałam do osób rozchwytywanych pod jakimkolwiek względem, a z mojej strony raczej nikt na za wiele nie liczył - nieważne, czy mówimy o stosunkach, ocenach, wsparciu psychicznym, czy czymkolwiek innym.
    No, może pomijając mojego brata. W całej sytuacji chyba najbardziej martwiło mnie to, co się z nim dzieje. Nigdy nie pozwalał mi znikać na całe dnie, robił mi awantury nawet jak chciałam przenocować u tymczasowych znajomych. Wychodzi na to, że całkiem słusznie.
    Zdążyłam już w (zdecydowanie) mniejszym stopniu zrozumieć, co się tak właściwie stało. Ale prawdopodobnie jeszcze nie wyszłam z szoku spowodowanego całą sytuacją - ogarniałam, że nie żyje, ale to do mnie nie docierało.
   Rozejrzałam się, przesuwając wzrokiem po mijających mnie osobach. Było ich całkiem sporo, ale żadna nawet mnie nie zauważyła. Westchnęłam cicho, splatając ręce za plecami i ruszyłam wolnym krokiem przed siebie, razem z tłumem. Cóż, gdybym nie wiedziała co się stało, to uznałabym, że nie widzą mnie, bo są zbyt zapatrzeni we własne nosy, które (w większości) były sporo wyżej od czubka mojej głowy.
    Przyspieszyłam kroku, starając się utrzymać to samo tempo, co otaczający mnie ludzie. Co jakiś czas docierały do mnie wyraźniejsze słowa, a ogólny hałas powoli przyprawiał mnie o ból głowy. Teraz jednak nie zamierzałam oddalać się od tłumu - cały czas towarzyszyły mi złe przeczucia, że jeśli to zrobię, to coś się stanie.
    Znaczy, nie, żeby ich obecność miała jakiekolwiek znaczenie, w końcu tak czy siak dla nich już nie istnieje, ale po prostu wydaje mi się, że lepiej zostać w tym tłumie. Nie, żeby miało to jakieś znaczenie, po prostu takie podejrzenia.
Przystanęłam, rejestrując kątem oka księgarnie. Dawno niczego ciekawego nie czytałam...
Westchnęłam, skręcając i zatrzymując się przed wystawą.
    Tego dnia, w którym to wszystko się stało... Wracałam z księgarni. To pamiętam bardzo wyraźnie - weszłam w posiadanie kolejnej, z pozoru strasznej, powieści. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jak się nazywała, ale wiem, że miała być horrorem. Tamci mężczyźni pojawili się zaraz za zakrętem ulicy, na otwartej przestrzeni, ale akurat wtedy nikt tamtędy nie przechodził.
Przetarłam ramiona dłońmi, odrobinę się kuląc. Nie lubię wspominek. Większości robi się od nich smutno.
   Przyjrzałam się wystawie, jednak nic nie przykuło mojej uwagi. Zresztą, nawet nie miałabym pojęcia, jak w moim obecnym stanie coś kupić. Znaczy... O ile w ogóle było to możliwe - przecież nie będę skakać przed sprzedawcą, który i tak mnie nie zauważy.
    Westchnęłam, odwracając się na pięcie. Trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie, przynajmniej dopóki nie dowiem się, co mogę robić. Ruszyłam przed siebie, wracając do obserwowania twarzy ludzi.
     Jakaś kobieta kłóciła się z kimś przez telefon. Jej oczy ciskały błyskawice, wyraźnie słyszałam pełne obelg wrzaski, jednak w jej głosie jednocześnie brzmiało coś w rodzaju rozpaczy. Wydawało mi się, że zaraz zwyczajnie rozpłacze się na środku ulicy. Czemu wydaje mi się to tak potwornie znajome?
     Potrząsnęłam głową, skręcając w jakąś boczną, pustą alejkę. Nie powinnam teraz przejmować się takimi błahostkami. Rozejrzałam się po dosyć ciemnej uliczce. Powoli zaczynało się ściemniać, ale teraz chyba i tak nic mi nie grozi?
   Kroki.
 Odwróciłam się na pięcie, instynktownie zaciskając dłonie w pięści. Co z tego, że i tak mnie nie widzą?
  Chociaż... Nie tym razem.
- Kto? -wymamrotałam pod nosem, pewna, że i tak nie uzyskam odpowiedzi.

   Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz