wtorek, 2 maja 2017

Ariel - CD. Historii Shirley

— W przybliżeniu, była to medycyna roślin. — Uśmiechnąłem się, przypominając sobie tamte czasy. Trzeba mi przyznać, nie byłem wówczas zbyt pilnym uczniem. Bardziej liczyły się dla mnie zabawa i czerpanie z życia. Prawdę powiedziawszy, w moim aktualnym położeniu jestem z tego dumny. Teraz przynajmniej nie żałuję. Gdyby jednak dane mi było przeżyć jeszcze kilkadziesiąt lat, pewnie miałbym odmienne zdanie i pluł sobie w brodę za lenistwo. — Zagrożone gatunki, utrzymywanie roślin przy życiu, takie rzeczy. W sumie, sam nie wiem, co chciałem po tym robić. Wybrałem, co mi było wygodne. — Słysząc te słowa Shirley lekko zmarszczyłą nos.
— Och, baka! — Zaśmiała się, lekko uderzając mnie w ramię. Domyśliłem się, że wypowiedziane przez dziewczynę słowo było w języku japońskim, w końcu wspominała, że jej matka była japonką. Za Chiny, Turcję, a nawet całą Azję nie wiedziałem jednak, co może ono oznaczać.
— Baka? — zapytałem zdumiony — brzmi trochę jak zniekształcenie tego potwora z muminków.. tej, eee.. — urwałem przez chwilę, aby sobie przypomnieć. Owy stwór był sporych rozmiarów, a jego nos przypominał śmieszny klocek. — Buki? — Wydąłem usta w niepewnym grymasie. Shirley podskoczyła.
— Baka, baka, baka! — krzyknęła teatralnie — jak mogłeś wypowiedzieć to prz-klę-te imię? Jeszcze tutaj przyjdzie i co zrobimy?
— Niczym nie lada rycerz stoczę z nią pojedynek — dumnie wypiąłem pierś. Patrząc na reakcję dziewczyny byłem pewny jednego: o ile uda nam się nagrać któryś z moich scenariuszy, z jej aktorstwem nie zginę. A przynajmniej nie zginę jeszcze bardziej.
— Ciekawe, czy zostałby z ciebie chociaż ślad na ziemi.. — zamyśliła się.
— H-hej! Nie wierzysz we mnie? — Moja typowa polska duma krzyczała w tym momencie “JA NIE ZROBIĘ?”. Byłem gotów stanąć oko w oko z Buką, tu i teraz.
— Może trochę. A masz zamiar mi pokazać, że się mylę? — zapytała, unosząc brew.
— Naturalnie! — potwierdziłem ochoczo — może nie załatwisz mi tu żywej Buki, bo to byłby nie lada wyczyn, ale wskaż mi wyzwanie, a ja Ci udowodnie, że świetnie sobie z nim poradzę.
— Zgoda.. — Shir zastanowiła się chwilę, po czym wskazałą ręką przed siebie. — Tam.
Spojrzałem w owym kierunku, a w moim gardle utworzyła się gula. Ręka nowej znajomej wskazywała na okrągły “ring” na środku którego stał nie kto inny, jak całkiem spory, czerwony byk. Wiecie zapewne, o co mi chodzi. Takie miłe, pozytywne zwierzątko, na którym musisz się utrzymać przez jakiś czas, a ono miota się jak kupa w kiblu. Typowy, idealny puszek, którego każdy chciałby trzymać pod nogami, gdy siedzi na kanapie i ogląda telewizję, a dla odważniejszych, na kolanach, aby dodatkowo go pieścić i głaskać. Oczywiście, ten tutaj osobnik by na to nie zareagował, bo jest mechaniczny, ale to tylko jeden z nielicznych szczegółów.
— Jasne. — Skinąłem głową ochoczo. — Zaraz osiodłam tę bestię. A Ty następnie wytłumaczysz mi, co właściwie powiedziałaś.
— Na lekcję języka trzeba sobie zasłużyć! — Dziewczyna ochoczo pobiegła przed siebie. — Rusz się, Ariel — dodała, kiedy była już z dwa metry przede mną. W miarę pewnym siebie krokiem podszedłem do ringu. Wydawał się być całkiem bezpieczny.. mam na myśli.. jak spadnę, to nie rozwalę sobie głowy, co nie? W końcu, hej, to tylko zmutowana czerwona krówka z ADHD i masą śrubek wewnątrz, a ja jestem zdechlakiem! Taki pojedynek może być zapisany w historii: Zombie kontra mecha-krowa. Wyobrażacie sobie te wszystkie książki i nagłówki? Albo nagrobki?
— Już pękasz? — usłyszałem za sobą głos Shirley — wiesz, jeśli się boisz, wcale nie musisz tego robić. — Wcale nie brzmiała, jakby się ze mnie nabijała. Mimo to ruszyłem do sprzedawcy. Był to wysoki mężczyzna rodem wyciągnięty ze starych westernów. Opaloną cerę podkreślały upięte w kitkę, kruczoczarne włosy skrywane pod jasnym, kowbojskim kapeluszem, w zielonych oczach grzały się zaś przyjazne iskierki. Ubrany był w luźną, czerwoną koszulę w kratę. Brakowało mu tylko jakiejś broni. Zaciekawiło mnie, czy zwykł ubierać się tak na co dzień, czy był to wymagany strój do jego pracy, obstawiałem jednak tą drugą opcję, mimo, że pierwsza bardziej mi się podobała. Trzeba powiedzieć, facetowi pasował owy styl, szczególnie biorąc pod uwagę twarde rysy, oraz krzaczastego, czarnego wąsa, osłanianego przez szeroki u dołu nos, który przypominał mi trochę parasol.
— Jeden bilet, proszę — urwałem, aby spojrzeć na przeciwnika — najmocniejsze wstrząsy.
— Takiś pan śmiały? — Mężczyzna zaśmiał się. — Chcesz zaimponować dziewczynie? — To mówiąc spojrzał na Shirley. Poczułem się dziwnie, widząc sytuację w takim kontekscie.
— Chcę wygrać zakład, chociaż to może być bonus. — Wyszczerzyłem się. — To jak z tym biletem?
Drodzy państwo, w ten oto sposób Ariel Teodor Anubis rozpętał piekło na ziemi. Czułem to już, gdy siedziałem na bestii. Miałem niejasne wrażenie, że ręce pocą mi się bardziej, niż powinny, a stworzenie pochyla się w bok.
— Musi pan wiedzieć, że nie ponosimy kosztów za pełne spodnie — facet poinformował mnie przed startem.
— Jakoś to przeżyję — zapewniłem. Oczywiście, przez “to” miałem na myśli jego ostrzeżenie, nie zaś korzystanie z przedmiotu.
— W takim wypadku, zaczynamy! — Właściciel “zabawki” wręcz promieniał, pociągajac za dźwignię. Mój świat natomiast postanowił w jednej chwili stanąć na głowie. I to dosłownie! Nic zdążyłem zorientować się w sytuacji przeleciałem przez głowę bydła i wylądowałem boleśnie na tyłku.
— Jasny gwint! — warknąłem, czując, jak upokorzenie miesza się z frustracją. Konstelacja dwóch śmiechów dolewała oliwy do ognia.
— Miałeś rację — Shir uśmiechnęła się promieniście — rozłożyłbyś Bukę na łopatki!
— Jeszcze nie skończyłem! — pokrzyknąłem — jeszcze jeden bilet.
Sprzedawca uniósł brew, nadal się szczerząc.
— Skoro lubisz lądować na ziemi. — Wzruszył ramionami. Ponownie usadowiłem się na byku, mówiąc sobie, że tym razem się uda. Zwierzę po raz kolejny wystartowało, tym razem jednak wyczuwalnie słabiej, Facet musiał zmniejszyć obroty. Dało mi to dodatkowe kilka sekund, chociaż i tak czułem, jak całym moim ciałem telepie na lewo i prawo, zanim ponownie spotkałem się z podłogą, lądując na placku. Cóż, szczęście w tym, że była przystosowana do licznych upadków.
— Nie wytrzymam! — krzyknąłem. — Jeszcze jeden!
— Niech będzie, ale ostatni. — Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie.
— A to niby dlaczego?! — zawołałem.
— Jeszcze kilka, a zaciągniesz kredyt na utrzymanie mojej Clarie. — Uśmiechnął się.
— Clarie? — Spojrzałem wprost na pysk zwierzęcia. — Urocze imię, jak dla takiej bestii, ale nie jest to przypadkiem samiec?
— Wsiadasz, czy sam mam Cię tam wsadzić? — Spojrzałem na Shirley, która jedynie uśmiechała się z politowaniem. Zaczęło mnie zastanawiać, czy był tutaj ktoś bardziej żałosny, niż ja.Następnie szybko dosiadłem stworzenia. Jak można się domyśłić, równie szybko żem został z niego zrzucony.
— Cholera jasna! — Podniosłem się, otrzepując. Zapłaciłem mężczyźnie, po czym zdenerwowany odszedłem od ringu.
— Nie ma co, wykazałeś się. — Shirley dogoniłą mnie. — Jesteś cały?
— Cały oblany wstydem — prychnąłem. — Wybacz. No, ale skoro nadal stoję na nogach, to przetłumaczysz mi tę swoją “Bukę” i wracamy do domu?

Shirley? Wybacz oczekiwanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz