wtorek, 2 maja 2017

Vincent - CD. Historii Nehemii

Odpowiedziałem Nehemii uśmiechem równie miłym co jej własny, ale kończąc słodziutkie ciasto, którego nazwa wyleciała mi z głowy wciąż byłem przejęty obrazkiem kłócącej się pary.
Automatycznie nasunęło mi się wspomnienie praktycznie tych samych słów, wypowiedzianych jednak z pełnych, seksownie czerwonych (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, nie wiem jak z tym gustem teraz) ust Bridgett. "Myślisz zawsze o sobie, nigdy o mnie!"
Jak grom z jasnego nieba uderzyła mnie całkiem dołująca myśl: w tamych czasach w pełni wierzyłem, że jest to mój błąd, że faktycznie w jakiś sposób zawaliłem, a mojej ukochanej należą się przeprosiny,
Teraz, po upływie wielu lat powoli dotarło do mnie, że nigdy tak nie było. Poza treningami na hali i meczami przez cały czas byłem na każde skinienie. To nie tak, że Bridgett mnie tyranizowała bo nawet przez pryzmat nieszczęsnego zakochania byłbym w stanie to zauważyć. Między nami przeważnie było... aż zadziwiająco dobrze. Nie wiem tylko, czy to kolejna pułapka umysłu, czy też rzeczywiście nasz związek był spełniony i radosny,
Sednem było to, że za każdym razem gdy Bridgett o coś prosiła - nie odmawiałem, Nie musiałem zmuszać się do przyznania jej racji, nie robiłem tego aby zaspokoić jej kaprys, Po prostu gdy o czymś mówiła, wydawało mi się to słuszne.
W całym czasie naszego związku jak i narzeczeństwa w każdej wolnej chwili myślałem właśnie o niej. Radość sprawiało mi obdarzanie jej nawet niewielkimi upominkami. Ona sama rewanżowała się, nie siedziała jak księżniczka
na tronie i nie czekała na kolejne prezenty, ale w tym wszystkim było coś, co teraz nazwałbym mianem... sztucznego.
Zupełnie jakby to wszystko było ustawione, jakby ona sama spodziewała się, że to wszystko się wydarzy. Potraktowała mnie jak pewnego konia, na którego warto postawić, bo wiadomo, że się spisze.
Fakt... nigdy nie zawodziłem. Robiłem wszystko, aby każde jej życzenie się spełniało, aby nigdy nie musiała żałować podjętej decyzji.
Powtórzę sobie po raz kolejny: nie zachowywała się jak księżniczka. Bardziej jak królowa posiadająca najwierniejszego sługę, którego hojnie wynagradzała, ale był on dla niej tylko... przedmiotem o wielofunkcyjnym zastosowaniu. Błaznem, który
pojawiał się zawsze aby ją rozbawić; pocieszycielem który za każdym razem nadchodził w dobrym momencie do otarcia łez; rycerzem będącym zawsze na służbie; a także kochankiem, który wiernie wyczekiwał jej telefonu.
Wówczas, siedząc tak i dłubiąc widelczykiem w okruszkach ciastka zrozumiałem, że nigdy niczym nie zawiniłem, choć w przypadku każdej, nawet najmniejszej kłótni wina spadała na mnie.
Byłem dobrym partnerem. To Bridgett nie spełniała moich oczekiwań, ale zaraz... ja nie miałem żadnych. Chciałem tylko, by była przy mnie i stanowiła cząstkę mnie samego. To ona postawiła mi niewypowiedziane na głos warunki: masz tu być, masz wygrać, masz mnie zadowalać.
- Ziemia do Vincenta! Statek ma wylądować. - usłyszałem naglący głos Emi. Nie czas rozpamiętywać teraz moje feralne narzeczeństwo. - Od pięciu minut gonisz widelcem niewinny kawalątek kremu. Co on ci takiego zrobił?
- Najwidoczniej nie był zbyt kremowy. - mruknąłem, nawiązując do własnych rozmyślań. Nadąłem usta i odsunąłem od siebie talerzyk. Ja to mam autentycznego pecha.
Pewnie ponownie zapadł bym się w nostalgiczny świat niepewności i wahania, gdyby nie drobne i smukłe palce dziewczyny, które wyjątkowo ostrożnie pogładziły moją ułożoną na stole dłoń.
Podniosłem wzrok na białowłosą. W tym geście, choć niby tak zwyczajnym i używanym często przez ogół społeczności skrywało się coś znacznie głębszego - do tej pory Emi z własnej woli dotykała mnie naprawdę rzadko.
Myśląc 'dotykała' nie chodziło mi o jedne z delikatnych szturchnięć czy kopniaczków, bo te akurat pojawiały się często i całkiem mnie bawiły.  Miałem na myśli te chwile, kiedy chodziło o dotyk... hm, bardziej zbliżający do siebie dwójkę ludzi? Tak jak te raptem kilkukrotne chwyty za dłoń i ten jeden raz gdy po ucieczke z hotelu dotknęła moich pleców. Gdy tylko zauważyła, że się jej przypatruję, błyskawicznie cofnęła rękę i spojrzała na mnie z jednym wielkim "No co?" wymalowanym na twarzy.
- Nie odpływaj. - rzuciła i klepnęła się w uda, po czym dodała wesoło i beztrosko - Chodźmy szybko to załatwić.
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Mistrzyni odwracania kota ogonem! Prychnąłem teatralnie i zarzuciłem włosy na bok. Faktycznie trzeba je przyciąć. Podniosłem się z fotela, czując się przy tych wszystkich ludziach jak żyrafa, która uciekła z zoo i usiłuje wtopić się w tłum na wybiegu dla szympansów.
Wraz z dziewczyną podzieliliśmy się zakupionymi pakunkami i udaliśmy do wyjścia z kawiarni, poprzednio płacąc kartą. Emi zauważyła, że to niezbyt ostrożne. Pewnie się naoglądała w jaki sposób policja odnajduje uciekinierów - sprawdza bilingi i miejsca, w których ostatnim razem płacono z użytem kredytówki.
- Chyba zapomniałaś, że jestem w stu procentach ubezpieczony przez Ricka. - pokiwałem poważnie głową, a ona zerknęła na mnie z rządaniem o wyjaśnienie.
- Chcesz, to coś ci pokażę. - to mówiąc sięgnąłem po portfel i wyciągnąłem z niego dowód osobisty. Podałem go Nehemii, która najpierw obróciła go kilkakrotnie w dłoniach, a potem wzięła się za lekturę.
- Thomas Tylor? - zapytała po chwili, unosząc ze zdziwienia brew. Na jej czoło wstąpiły dwie, podłużne zmarszczki, tak odcinające się na twarzy dziewczyny. Odebrałem od niej dokument i schowałem dobytek w postaci dwustu pięćdziedziesięciu dolarów, karty kredytowej, dowodu osobistego, prawa jazdy i kilku kuponów rabatowych na milkshake'i w BurgerKingu. Swoją drogą, muszę je niedługo wykorzystać, bo zaraz stracą ważność.
- Aha. Rick robi to od ręki. - wykonałem gest wyciągania karty z rękawa. - Zmienia wszystko. Tożsamość, numer ubezpieczenia, pesel, a nawet adres konta bankowego dzięki czemu wszyscy Wędrowcy, którzy się do niego zgłoszą mogą bez obaw wkroczyć w ponowne życie. Oczywiście nie wielu się na to decyduje.
- A to dlaczego?
- No wiesz. - posłałem jej zawadiacki uśmiech i zrobiłem minę godną nonszalanckiego Edwarda Cullena - Nie wszyscy znoszą ciężar życia na krawędzi jak ja.
- Bardzo śmieszne, agencie Tylor. - Nehemia udała, że wcale ją to nie bawi, choć w jej oczach widziałem tańczące ogniki.
Przez chwilę brnęliśmy pomiędzy tłoczącymi się ludźmi, aż w końcu białowłosa towarzyszka skręciła niespodziewanie w boczną alejkę, w której właściwie nie było co oglądać - apteka, serwis RTV/AGD, jakieś okno, w którym można było kupować lotto i salon optyczny. Zdziwiony zerknąłem w dół, ale zaraz musiałem się cofnąć i w geście przeproszenia unieść ręce, bo pod nogami zamajaczył mi jakiś niewysoki mężczyzna, który poburkując szybko się wycofał.
- Ale się skwasiłeś. - zauważyła z uśmiechem, komentując moją zapewne całkiem sporą podkówkę, w jaką przybrałem usta.
- Czasami mój wzrost bywa denerwujący. - stwierdziłem i natychmiast podzieliłem się z nią spostrzeżeniem na temat żyrafy i wybiegu dla szympansów. Emi zachichotała opierając rękę na biodrze i przekrzywiła głowę tak, że jej włosy  niemalże całkowicie zasłoniły prawę ramię. Przypomniałem sobie jak jedwabiste są w dotyku.
- Czy ty właśnie porównałeś mnie do małpy?
- Szympansy to bardzo mądre małpy. - zauważyłem unosząc palec. - Nie często zdarza się wśród nich albinos i to w dodatku z kocimi oczami. Poza tym jesteś moim ulubionym okazem.
- A propos kocich oczu... - obróciła się i wskazała dłonią na sklep optyczny. - Ostatnio rozważałam, czy nie kupić soczewek.
- Masz wadę wzroku? - zapytałem z lekkim zdziwieniem i natychmiast wyobraziłem sobie Nehemię w dużych, nerdowskich oprawkach. Byłoby jej całkiem twarzowo.
- A skąd. - dziewczyna machnęła ręką i podążyła w kierunku wejścia. Dotarłem do niego zaraz za nią. - Chodzi mi o te, które zmieniają kolor tęczówki.
Zesztywniałem i poczułem jak nogi wrastają mi w białe kafelki, jakimi wyłożony był optyk. Kobietka (dosłownie: kobietka. No bo jak inaczej nazwać pannicę 1,50cm+?) szła żwawo przed siebie, a ja wbijałem tępy wzrok w jej plecy.
Zatrzymała się dopiero po chwili i mniej więcej z samego środka sklepu obdarzyła mnie dziwnym, podejrzliwym spojrzeniem. Jako, że nie ruszała się z miejsca, a jedynie mocno gestykulowała obrałem zupełnie inną taktykę. Zacisnąłem usta w wąską linię i pochylając się do porzodu, jak napastnik zawodowej drużyny rugby wpadłem pomiędzy regały i niczym pantera gotowa do ataku pochwycilem Nehemię za nadgarstek, podniosłem ramię i zmieniłem kroki tak szybko, że okręciła się na palcach. Gdy tylko opadła na pełne stopy, położyłem jej obie ręce na ramionach i przytknąłem nos do jej nosa. Z tak bliskiej odległości przez chwilę trudno mi było skupić wzrok na obu, nieco rozbieganych i zszokowanych oczach dziewczyny.
- Posłuchaj no mnie. - powiedziałem, choć słysząc własny głos najprędzej porównałbym go do mruku wspomnianej wcześniej pantery. - Widzisz moje oczy?
- Nie da się ich nie zawuażyć. - jej głos był cichy i jakby drżący. Pomyślałem, że wygląda to najpewniej dziwacznie: ogromny koszykarz w swoim ligowym stroju wciskający twarz w drobną buzię dziewczyny, która wzrostem przypominała najpewniej dziesięcioletnią dziewczynkę.
- Lubię moje oczy. Wiele przyszło mi nimi zobaczyć, chcę oglądać jeszcze więcej. - odgłosów pantery ciąg dalszy. - Ale wiesz czego chcę jeszcze bardziej?
- Chyba boję się dowiedzieć. - rany, czy teraz można było mnie określić "drapieżnym"?. Niewykluczone. Gorzej, że spodobała mi się taka rola.
- Chcę moimi śliwkowymi tęczówkami oglądać twoje złote. - wyprostowałem się, ale nie puściłem jej ramion. Delikatnie cofnąłem się o kilka kroków, ciągnąc dziewczynę za sobą. Nogą pociągnąłem małe krzesło, na którym usadziłem Nehemię i wskazałem jej stojące na wprost lustro, najwidoczniej do mierzenia soczewek. - Ale najlepsze jest to, że one nie są złote.
- Nie bardzo rozumiem. - odpowiedziała, chyba nadal nieco wstrząśnięta. Przysunąłem ją do lustra i pochyliłem się, przyciskając brodę do barku siedzącej. W ten sposób nasze twarze razem zmieściły się w owalu lusterka.
- Ty możesz widzieć zwykłe, złote tęczówki, które w dodatku mają zabawnie małe, kocie źrenice. Możesz je lubić, ale mogą wydawać ci się takie... zbyt dziwaczne nawet jak na ciebie. Inni ludzie, mijający cię na ulicy mogą pożerać je wzrokiem. I wiesz co? Nadal będą uważać je za złote. Dla nich będą tylko czymś nietypowym, czymś na czym przyjdzie im zawiesić oko. Ale to nic nie zmienia. Wiesz czemu?
Przez chwilę milczała, patrząc na nasze odbicie.
- Nie. - wahała się. Zrozumiałem, że mogłem wywrzeć na niej nieco... drastyczne wrażenie. Aby zapewnić ją, że wszystko gra, posłałem lustrzanej Emi łagodny uśmiech.
- Bo są twoje. Gdy siedzisz w słońcu, momentalnie ze złotych stają się bardziej słoneczne, jaskrawo odbijają każdy promień światla. Stojąc w cieniu okazują się mieć setki pomarańczowych plamek i prążków ukrytych wokół twoich źrenic. Gdy je przymykasz, a rzęsy rzucają cień na całe policzki, stają się miodowe. Kiedy się uśmiechasz, ale nie twarzą czy ustami, tylko właśnie oczami; pojawiają się w nich tańczące ogniki. I to one są naprawdę złote. Nie ważne w jakiej chwili będą mieć jakąś tam barwę, zawsze będą należeć do ciebie. Tworzyć część twojej osobowości. Jeśli kupisz zielone, niebieskie czy szare soczewki, pewnie: nadal będziesz Nehemią. Nadal będę chciał uczyć cię gry w koszykówkę i nadal będę ciągał cię na ravioli, ale już nie będę mógł patrzeć w te oczy, w które patrzę teraz. Nie chcę widzieć innych oczu, Emi. Oczywiście nie mogę cię powstrzymać, więc możesz kupić co tylko chcesz, ale zastanów się nad tym dokładnie. Ludzkie myślenie nie musi wywierać na tobie presji. - odetchnąłem głęboko i przekrzywiłem nieco szyję, stykając się skronią z czołem patrzącej w przestrzeń białowłosej.
- Jeszcze jedno. - mruknąłem po chwili, a ona zwróciła swoje spojrzenie ku mnie. - Najbardziej lubię gdy stają się płomienne. A wiesz kiedy pierwszy raz widziałem je płomienne? Trzy dni temu, kiedy siedziałaś u mnie na parapecie i kombinowałaś jak wymknąć się z mojego pokoju. Kiedy zdecydowałem, że jedynym sposobem na to, abyś została będzie zaproszenie cię na noc. Miałem nadzieję, że zostaniesz. I gdy nachyliłem się nad tobą, zobaczyłem w twoich oczach wahanie, ale było coś jeszcze. Właśnie te płomienie, które tak lubię. Kiedy je z bliska dostrzegłem, już wiedziałem, że nie odejdziesz.
Nie tylko z mojego pokoju, dodałem w myślach.

               Nehemia? Bae ;3;?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz