wtorek, 2 maja 2017

Si - CD. Historii Karo

Ta cholernica posłała mnie na ziemię!, myśli Si z gniewem i otwiera oczy, czując pulsujący ból w okolicach potylicy. Podnosi głowę pomału i zanurza dłoń w swych aksamitnych, hebanowych włosach, które teraz lepią się od krwi. Czując ciepło posoki uśmiecha się do siebie.
Krew go pokrzepia. Przyciąga rękę do ust i czubkiem języka posmakowuje cierpkiej,  metalicznej cieczy, która przypomina mu powstałą po nadejściu ulewy rdzę.
Jego zmysły szaleją, rozchwytywane setkami bodźców. Si uśmiecha się mimowolnie, a jego oczy w zaledwie sekundę przyjmują barwę pogrzebowych róż. Zrywa się z ziemi i z ciepłymi od krwi dłońmi posyła niskiej kobiecie nienawistne spojrzenie.
Chciała go powstrzymać... A to oznaczało, że jest tyle samo warta co Aaron. On też chciał go zniewolić, powściągnąć, wykorzystać. Mężczyzna wydaje z siebie cichy syk: mógłby ją zabić tu i teraz, już nie dałby się niczym zaskoczyć. Problem w tym, że to nie na nią poluje. To nie ona jest jego celem.
Racjonala część umysłu Si każe mu nie zaciskać pięści ponownie.
- 'Nie ten jest oszalałym, co własną ręką utacza krew niesprawiedliwości, a ten, kto próbuje go powstrzymać' - cytuje sam siebie i powołuje na swą twarz szeroki uśmiech. Spogląda w kierunku nadciągającej zza pleców kobiety fali cienia.
- O czym ty mówisz? - marszczy brwi, nie mając świadomości o sprytnym planie chemika.
- Jak już mówiłem, pora skończyć tą szopkę. - rozkłada dłonie, a wielka, płynąca ściana mroku opada na czarnowłosą, której twarz przez sekundę wyraża nagły szok i niespodziewany lęk.
Już chwilę później cała aleja ginie w mroku, a po stojącej tu przed chwilą mikrusce ginie wszelki ślad. Oczywiście wciąż tam jest, ale tej ciemności nie da się przeniknąć.
Si obraca się całkiem beznamiętnie i wychodzi z zaułka, klękając gdzieś w pobliżu ulicznej studzienki. Za kilka chwil cień zostanie rozwiany, dźwięki powrócą do życia i wszystko wróci do normy, ale zanim ta nieszczęsna dziewczyna, która weszła w drogę niewłaściwemu człowiekowi on zdąrzy przepaść gdzieś wśród smutnych, samotnie stojących budynków odległej kamienicy.
- Znajdźcie go. - szepce z czułością i dwoma palcami gładzi grzbiety czarnych węży, które na jego życzenie wypełzły z bezpiecznego ścieku.
Jedno ze stworzeń syczy cicho i unosi się na swym połyskliwym brzuchu do jego twarzy, po czym tuli gibkie ciało do świecącego złotem policzka.

~*~

Na schodach panuje cisza. Noc jest mroczna i czarna, gwiazdy ukryły się pod wątłymi chmurami, zupełnie jakby i one obawiały się odwetu Si. Chemik jest wyjątkowo słowny, a przynajmniej wobec siebie samego - jego wyroki to świętość, jeszcze nie zdarzyło się, aby ktoś umknął ramieniu kata.
Nie powstrzymała go policja, wyszkoleni ochroniarze, wojsko ani własne człowieczeństwo, więc słowa jakie usłyszał dziś z ust Krasnala stanowią dla niego tylko kolejne puste dźwięki, które nie niosą ze sobą żadnej melodii.
Si wkłada szpilkę do zamka i bardzo ostrożnie przesuwa zapadkę. Gdzieś w budynku zaczyna szczekać pies, całkiem możliwe, że jest nim Szczęściarz.
Czarnowłosy naciska delikatnie na klamkę i pcha drzwi, które ustępują od razu. W mieszkaniu nie świeci ani jedno światło, ale wyczulone oczy pozwalają mu dostrzec wszystko co w nim zalega, w tym także kilka opróżnionych butelek, które stoją przy kuchennym stole.
Si podchodzi do kuchenki. Na szczęście jest gazowa, bierze więc kawałek pękniętej szyjki po wódce i odcina przewód z gazem, krusząc szkło i rozsypując je po podłodze wokół.
Ostrożnie, wręcz bezszelestnie układa krzesła na dywanie i finezyjnie roznosi po przejściu butelki.
Si to doskonały aktor, choreograf i scenarzysta. Mimo, że już za kilka chwil mieszkanie stanie w płomieniach cała sceneria musi być idealna. Dba o każdy szczegół, niczego nie pozostawia kwestii przypadku.
Gdy jest zadowolony z wyglądu kuchni i korytarza, bezdźwięcznie uchyla drzwi do sypialni starca.
W jego wrażliwe nozdrza uderza swąd alkoholu i nafty. Oczy chemika szklą z podniecenia; na szafce nocnej spostrzega staromodną lampę.
Czy istnieje idelaniejszy scenariusz do perfekcyjnej zbrodni?
Mimo takiej łatwości Si nie byłby sobą, gdyby nie rzucił za siebie kilku kryształów krzemu. Tym razem nie musi być ostrożny.
Wchodzi do sypialni i następuje na spoczywającą po środku pokoju butelkę whisky. Szkło pryska spod jego stóp i swym trzaśnięciem budzi leżącego na brudnym materacu człowieka.
- Co? - chrypi, prostując się na łóżku. Kręci głową na wszystkie strony, ale nic nie widzi. Po jego brodzie spływa ślina. - Kto tu jest?
Si uśmiecha się do siebie.
- Poznałeś już odpowiedź? - pyta radośnie. Choć starzec go nie widzi, popada w nagły popłoch i strach. Usiłuje zerwać się z łóżka, ale Si jest szybszy.
W sekundę pojawia się tuż obok i pcha mężczyznę z powrotem na leżysko.
- Bardzo chcę ją usłyszeć! - niemalże krzyczy i klęka nad wierzgającym staruchem.
Zakrywa mu nos i usta dłonią, a wolną ręką wciska mu kciuk w tętnice. Czuje jak krew buzuje pod jego palcami.
Stary szarpie się i kręci, ale jego słabowite ciało jest niczym w porównaniu z siłą Si.
- Odpowiedź! - śmieje się donośnie, drżą mu powieki. W nos kłuje go nasilająca się woń gazu.
Ramiona konającego trzęsą się, a oczy mu świdrują. Si widzi, że tamten ewidentnie chce coś wykrztusić. Podnosi dłoń i z obłąkańczą radością patrzy, jak starzec łapie kilka gwałtownych wdechów.
- Zabijasz mnie... - jęczy.
Serce czarnowłosego eksploduje szczęściem i furią. Unosi prawe ramię i zaciska dłoń w pięść, po czym na sekundę przed zadaniem dziadyce ciosu w skroń, szepce:
- Poprawka: już to zrobiłem. - uderza, a głowa mężczyzny opada bezwładnie na poduszkę, gdy ten traci przytomność.
Czerwone oko Si odbija światło księżyca, złote świeci natomiast swym własnym blaskiem.
Wstaje z łóżka i prostuje nogi, czując obezwładniającą satysfakcję. Idalną, harmonijną scenerię burzy tylko gęstniejący w powietrzu gaz.
Dla pewności Si rzuca na podłogę odrobinę krzemu. Zbliża się do naftowej lampy i zamierza ją zapalić, gdy coś przykuwa jego uwagę: srebrny, połyskliwy sygnet na palcu nieprzyjemnego mężczyzny.
Wcześniej chemik nie zwrócił na niego uwagi, ale intuicja podpowiada mu, że rankiem staruch miał go na sobie. Jak to możliwe, że go nie zauważył..?
Nieważne! Miał tylko nadzieję, że czarnowłosa go dostrzegła.
Deryl zsuwa z dłoni leżącego małe trofeum i chowa je do kieszeni. Jutro położy je przed drzwiami kobiety.
Prędko ocenia odległość od okna, bierze naftową lampę w ręce i stopniowo odkręca kurek. Na policzku Si majaczy żółta łuska, a wraz za nią na jego ciele pojawiają się połyskliwe warstwy pancerza.
- Zawsze dotrzymuję słowa. - mówi sam do siebie i odstawia lampion na szafkę. Gaz świrczy, gdy ten otwiera sobie okno.
Pojawia się ogień.


                          Karo? Moje też takie 2\10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz