środa, 5 lipca 2017

Ana - CD. Historii Patrick'a

      Spojrzałam na broń w ręku Ricka - to jest, szanownego Plague'a (nigdy nie zrozumiem idei pseudonimów - nazwisko nie jest potrzebne, alby kogoś wyśledzić jeśli się wie, gdzie szukać). Odbezpieczył ją, ale nie wycelował.
Przeniosłam wzrok na twarz stojącego przede mną mężczyzny. Z jego oczu biła determinacja. Gdyby sytuacja tego wymagała nie zawahałby się pociągnąć za spust.
A mnie zdecydowanie nie uśmiechało się wystawianie na próbę moich umiejętności na niewielkim dystansie, jaki dzielił mnie od Patricka.
Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami, po czym Plague (bo Rick, którego znają mieszkańcy Hotelu The Hunter, nie zrobiłby tego) uniósł broń i wycelował w moje czoło. Ale nie przeniósł palca na spust. Nadal jedynie groził, dając mi czas na ucieczkę.
- Nie mam zamiaru przeszkadzać ci w załatwieniu tej konkretnej sprawy - powiedziałam, starając się ignorować wycelowaną we mnie broń. Dość trudne zadanie, nie powiem. - Przyszłam... w sumie nie wiem po co, równie dobrze mogłam poprosić o to Lucy - na dźwięk imienia czarnowłosej coś w twarzy Ricka drgnęło, ale zaraz na powrót przybrał maskę spokoju i determinacji. - Możliwe, że byłam ciekawa, jak wygląda życie nowojorskiej mafii.
Przy dużej dawce optymizmu dźwięk, który wydał z siebie mężczyzna, mógł zostać uznany za śmiech.
- Uwierz mi, nie chciałabyś go doświadczyć - powiedział, przesówając palec na spust. - A teraz, jeśli zaraz stąd nie znikniesz, zrobię użytek z tejże broni - poruszył lekko pistoletem.
     Teraz miałam już pełne prawo się zaniepokoić. Tym bardziej, że w sumie Patrick mnie nie znał i wątpiłam, aby jakoś szczególnie miał się powstrzymywać od zastrzelenia mnie. Dawał mi szansę na oddalenie się, najpewniej jako że byłam jedną z Wędrowców, ale jego cierpliwość szybko się kończyła.
Mimo wszystko nie chciałam jednak stąd odejść. Hotel The Hunter bez niego nie był tym samym, do którego zgodziłam się dołączyć. Wszyscy chodzą smętni albo wzburzeni, natomiast Vincent wygląda jak duch, zaledwie cień samego siebie, odkąd idiota przede mną odszedł. Właściwie to wypadł za drzwi, tłukąc kilka butelek i niczego nikomu nie wyjaśniając byłoby lepszym określeniem, ale kto tam wdawałby się w tak mało istotne szczegóły...
Pozostawało mi więc tylko jedno wyjście z całej tej idiotycznej sytuacji. Jak to mówią: tonący brzytwy się chwyta...
- Mogę ci pomóc, skoro tak ci zależy na rozprawieniu się z tymi... narkotykowcami? - Ja pierniczę, w co ja się pakuję. - Całkiem nieźle strzelam - Trochu podkoloryzowałam, ale nie musi o tym wiedzieć. - No i zawsze pozostaje jeszcze moja umiejętność kontrolowania czasoprzestrzeni. Może chociaż ona na coś się przyda.

                                             Patrick?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz