środa, 5 lipca 2017

Si - CD. Historii Arashi

     Nie mija chwila, a ukrywający zdumienie chemik podąża za rączo skaczącą białowłosą. Przestępując po dwa stopnie naraz opanował swoje zdziwienie, które prędko zeszło na dalszy plan. Coś w zaistniałej sytuacji obudziło w nim zaciekawienie, co więcej; sprawiło, że mężczyzna poczuł się szczerze zaintrygowany - bądź co bądź nie codziennie spotyka się dziewczynę o dziecięcym wyglądzie, która w raptem kilka chwil przeistacza się w morderczynię o króliczych uszach.
Światło księżyca odbija się w otwartej, a raczej rozwalonej furtce, która smętnie zwisa na jedynym zawiasie. Si dochodzi do wniosu, że jest to najpewniej dzieło dziewczyny, która najwidoczniej nie fatygowała się poszukiwaniem klamki. Docierając na powierzchnię, wężooki zatrzymuje się u szczytu schodów i wsuwa dłoń do kieszeni spodni.
      Natrafiając na zimny metal, na moment cofa koniuszki palców, które przeszywa intensywny bodziec bólu. Chemik ponawia próbę i wyciąca lśniącą, srebrną zapalniczkę, która przykuwa wzrok swoim mizernym grawerunkiem przedstawiającym ozdobny kwiat róży. Przez chwilę gładzi jej powierzchnię obolałymi od
zadawania ciosów dłońmi, po czym nie bacząc na mentalne przywiązanie podrywa wieko i przyglądając się opalizującym płomieniom, rzuca ją za siebie.
Rozlegają się trzy krótkie uderzenia, w trakcie których uśmiech Si nienaturalnie się rozszerza, a potem wszystko milnie na sekundę, może dwie... i krzem rozsypany po podłodze piwnicy wchodzi w reakcję z ogniem.
    Ciemną, zapuszczoną uliczkę rozświetla jasny rozbłysk światła, a zza pleców mężczyzny bucha gorące powietrze, które boleśnie szczypie odsłonięty kark i przedramiona czarnowłosego. Zafascynowany tym piekielnie ujmującym widowiskiem, Si wręcz czuje jak jęzory ognia zajmują podziemne pomieszczenie.
Świadom efektu, jaki pozostawi po sobie jego płonące dzieło, w pełni usatysfakcjonowany prędko odnajduje szczupłą sylwetkę króliczouszej, która majaczy na dachu piętrzącej się ponad jego głową kamienicy. Chemik zadziera głowę i przez chwilę jego entuzjazm przygasa,  a on sam poddaje wnikliwej analizie minione wydarzenia: począwszy od przedziwnej transformacji, przez krwawy mord jakiego dokonała, aż po dziwne zdarzenie z nagłym pojawieniem się
metalowej klatki, która, jak mniema Si: była ściśle związana z dzierżoną przez istotę różdżką.
Doskonały wzrok chemika pozwala mu na dostrzeżenie nikłego uśmieszku, jakim obdarza go stojąca na dachu postać. Nie tracąc ani chwili, w kilku krokach
dopada do ściany, po czym oddaje skok zdecydownie niż byłby w stanie dokonać go przecietny człowiek. Jego dłonie zaciskają się na podeście balkonu, a
Si podciąga się na powierzchnię występu i błyskawicznie oceniając najkrótszą drogę na dach, staje na parapecie pobliskiego okna i sięga do kolejnego z
nich. Betonowa półka najniższej klasy jest chropowata i pełna ostrych zacięć, ale ból towarzyszący wspinaczce tylko pokrzepia mężczyznę. Wspierając nogi
na ścianie, dostaje się na wysokość drugiego piętra i łapiąc równowagę, oddaje daleki skok po przękątnej. Ledwie dotknąwszy stopami barierki balkonu
położonego w najwyższej linii, zbiera całą siłę w palcach i odpycha się w użyciem całej swej ponadprzeciętnej siły.  Uniesiony znacznie wyżej niż w
rzeczywistości było to konieczne, Si rozkłada w locie ręce i ugina nogi w kolnach, szykując się na zetknięcie z gzymsem.
Opada nań bez szemrania, nawet obcasy wysokich butów chemika nie wydają z siebie ani szczęknięcia. Dziewczyna, która obserwowała go kątem oka, obraca się nagle i częstując jego oczy szerokim uśmiechem, z mistrzowską wprawą udaje zdziwienie; zupełnie jakby nie spodziewała się, że faktycznie do nich (a raczej: do niej, bo Si nie wydaje się, aby białowłosa wzięła dziewczynkę ze sobą tylko po to, aby pokazać jej miasto z dachu przestarzałej kamienicy)
dołączy.
- Miło cię widzieć! - woła głosem, który na myśl przywodzi płynny miód. Chemik otaksowuje ją spojrzeniem, w pełni świadom, że nawet do najsłodszego
miodu napluć mogła groźna żmija.
- Gdzie Katelyn? - pyta rzeczowo mężczyzna i mija króliczouchą, cały czas bacznie obserwując różdżkę spoczywającą w jej dłoni.
- A więc tak nazywa się to maleństwo... - urywa, a jej ton wskazuje na to, jakoby kobietę na prawdę to obchodziło. Si ma ochotę przewrócić oczami, bo nie
wierzy w ani jedno słowo białowłosej, ale dziś jest w wyjątkowo dobrym humorze i nie ma ochoty go sobie psuć. - Tutaj siedzi, popatrz jaka zziębnięta!
Faktycznie, zaraz za wentylatorem z podciągniętymi pod samą brodę kolanami siedzi malutka dziewczynka, której osobowość, adres zamieszkania i datę
zaginięcia poznał z nowojorskiej bazy danych LO, którą stale monitorował i interesował się każdym dzieckiem, u którego istniało podejrzenie wykorzystania seksualnego.
Widząc dygoczące ramiona i słysząc szczękanie zębów dzieciny, czarnowłosy odruchowo ściąga z siebie swoją rozsuwaną bluzę i kuca naprzeciw skulonej
istotki.
- Cześć Katelyn. - mówi cicho i uśmiecha się pogodnie, a odruchy te momentalnie wymazują całą nieprzyjazność, jaką do tej pory emanował. - Wiem, że sie
boisz i jest ci zimno, ale zaraz trafisz do domu. Jesteś już bezpieczna, nikt cię nie skrzywdzi. - Si rozciąga materiał bluzy na plecach i rękach dziewczynki, po czym gładzi jej szorstki od zaschniętych łez policzek. Dziewczynka wzdryga się lekko i spogląda w złote oczy. Chemik jest świadom, że za małą jest już dostatecznie trudne wydarzenie, wręcz traumatyczne, toteż zawsze z wyczuciem traktuje dzieci trafiające pod jego opiekę.
- Chodź, zabiorę cię do mamy i taty. - obłęd znika z oczu Si gdy ten bardzo powoli i delikatnie bierze Katelyn na ręce i uważnie opatula ją zdecydowanie zbyt
wielką i ciężką bluzą. Rączki małej zaciskają się na jego szyi, a mężczyzna przez chwilę czuje się... po prostu dobrze.
Na sztywnych nogach przechodzi przez długość dachu i pewnie ściskając dziecko przy klatce stawia stopę na gzymsie, gdy nagle zza jego pleców dobiega
głośne wołanie.
- Hej ty, chłopcze płomieniu! - króliczousza nagle zajmuje miejsce przy jego boku. Twarz Si wykrzywia pełen irytacji grymas, gdy złote oczy natrafiają na
spojrzenie czerwonych. - Chyba nie idziesz beze mnie, co? Też miałam swój udział w ratunku dziewczynki, prawda skarbie?
Białowłosa wyciąga dłoń, aby dotknąć uśmiechającej się Katelyn, ale na jej palce prędko spada cios ze strony Si, który marszczy czoło i odsuwa się o kilka
kroków.
- Nie ma mowy. Ciebie tu nigdy nie miało być. - powarkuje, a dziewczyna bierze się pod boki.
- Gdyby nie ja, na bank nie dałbyś sobie rady. - Si kwasi się jeszcze bardziej, niezadowolony z próderyjnego określenia jakie padło z ust kobiety.
- Oczywiście, że dałbym sobie radę! Poradziłbym sobie dwa razy lepiej i zrobił to znacznie szybciej. - oponuje i robi krok na skraj występu, a jego towarzyszka
spogląda w dół, niepewna tego co czarnowłosy chce zrobić. - Dlatego nie ma mowy, abyś gdziekolwiek za mną lazła.
Chemik chce wygłosić jadowitą uwagę na temat wrażenia, jakie odniósł widząc kobietę-królika, ale nim ubiera swe docinki w odpowiednie słowa, daje się słyszeć nieśmiały, zachrypnięty głosik:
- Proszę pana... - Si wybausza oczy z niedowierzania i spogląda na okrągłą buzię Katelyn. - Niech pani królik idzie z nami, proszę... boję się.
Czarnowłosy podnosi zszokowany wzrok na białowłosą, która uśmiecha się dumnie i łagodnie czohra skołtunione włosy dziecka.
- Wygląda na to, że czeka nas wieczór w miłym towarzystwie!

~*~

- Trzymaj ją. - wyrzuca z siebie chemik podając uradowaną ponadgodzinnym skakaniem po dachach Katelyn białowłosej, która zręcznie przytrzymuje dziewczynkę i zabawia maleństwo rozmową.
      Si odwraca się do okna położonego na wysokości piątego piętra  i łapie białą, płowiejącą ramę tuż nad parapetem. Ileż cierpliwości kosztowała go ta przeprawa przez huczący i bijący światłami Brooklyn! Nie dość, że każdy skok oddany z dodatkowym ciężarem męczył jego obolałe stopy, a on sam musiał walczyć z palącym bólem dłoni, z których w każdej chwili mogła wysmyknąć się dziewczynka, to jeszcze musiał wsłuchiwać się w ten babski szczebiot, jakim była konwersacja prowadzona przez króliczouszą i Katelyn! Początkowo Si usiłował zwiększyć dzielący ich dystans, gnając ponad ulicami ile tchu w płucach, ale szybko okazało się to awykonalne: królicza postać była równie biegła i skoczna co on, bez wysiłku radziła sobie z przemierzaniem gzymsów i wykonywaniem odpowiednio wymierzonych skoków z budynku na budynek, co więcej białowłosa sama prosiła o odrobinę wyrozumiałości, bo nie słyszy co też ciekawego ma jej do powiedzenia mała uprowadzona.
Choć dziewczynka nie czyniła tego świadomie, każde jej wykrzyczane przez ramię słowo bardzo raniło wrażliwy słuch chemika, którego teraz zaczynała pobolewać głowa. Si nie znosił swoich migren, które spadały na niego ni stąd ni zowąd w różnych stopniach nasilenia, niejednokrotnie powodując omdlenia i konwulsje. Nawet czarnowłosy, który kochał oblicze mrocznej, krwawej sztuki nie byłby zbyt zadowolony widząc mozaikę własnego ciała roztrzaskaną na zatęchłej, wilgotnej ulicy po upadku z dachu jednej z kamienic, a przecież z takim bólem w skroniach nie trudno popełnić najmniejszy błąd, który kosztowałby życiem zarówno jego i maleńką.
     Tylko wizja zwrócenia dziewczynki całej i zdrowej trzymała go przy zdrowych zmysłach oraz motywowała do ukończenia wędrówki.
Chemik doskonale znał tą budowę okna i w jego osobistym mniemaniu była to zwykła, godna pożałowania fuszerada. Wystarczyło mocniej szarpnąć, a blokada ustępowała i można je było swobodnie otworzyć. Tak postąpiwszy, Si wsuwa głowę do zaciemnionego pomieszczenia, którym jest dziecięca sypialnia. Widzi pościelone, pełne pluszaków łóżko, rozsypane w koncie klocki, a także sięgający mu do kolan zamek dla zabawkowej księżniczki. Zaraz za biurkiem stoi wielka, szklana lampa i to ją wężooki wybiera na swoją ofiarę.
Przestępuje przez parapet i kiwa głową do kobiety, która idzie w jego ślady i wnosi Katelyn do pokoju. W pomieszczeniu panuje ciepło, widocznie nikt nie wyłączył tutaj ogrzewania.
Si staje na środku dywanu i przysłuchuje się odgłosom dobiegającym przez drzwi: gdzieś w mieszkaniu włączony jest telewizor, słychać także otwieranie szafek i załamany głos kobiety, która zarzeka się komuś, jakoby "dłużej tego nie wytrzyma".
- Zaraz przyjdą rodzice. - zapewnia Katelyn, odwracając głowę w jej stronę. Białowłosa, która nadal trzyma dziecko na rękach wpatruje się w drzwi podobnie jak Si przed chwilą, a on zauważa jak długie uszy drgają, wyłapując najdrobniejsze dźwięki.
No proszę, myśli Si, nie tylko ja słyszę więcej niż mówię.
Kobieta odżywa nagle i posyła czarnowłosemu szeroki uśmiech, po czym delikatnie opuszcza Katelyn na łóżko. Dziewczynka mówi coś miłego, ale Si nie ma chęci tego słuchać, więc zbliża się do krzesła, które chce przewrócić aby w pokoju rozbrzmiały różne hałasy, ale ponownie powstrzymuje go głos uratowanej przez nieg... a właściwie przez nich dziewczynki:
- Proszę pana.... - zaczyna, a ten puszcza oparcie i zbliża się do łóżka, ze szczerym uśmiechem. Kuca z twarzą na wysokości oczu dziecka i przekrzywia ciekawsko głowę.
- Co tam, moja droga? - pyta pełnym sympatii głosem, który zdaje się należeć do kogoś innego niż do tego Si, którego wszyscy znają.
- Chciałam dać panu, a właściwie wam coś od siebie... Uratowaliście mnie! - woła dziewczynka, ale nie jest to krzyk wystarczająco donośny aby zwrócić uwagę reszty domowników. Białowłosa staje tuż obok, a Si kątem oka zauważa jej uda. Prędko odwraca wzrok, powściągając się od irytacji i ponownie skupia uwagę na małej istocie. - Dlatego pomyślałam, że dam wam to! To dla was obojga, za to, że pan złotooki i pani królik wyciągnęli mnie z tej potwornej piwnicy!
     To mówiąc, Katelyn odwraca się na łóżku i sięga po ogromnego, bo półmetrowego białego niedźwiadka z pluszu i wciska go w ramiona chemika, który powstaje z czystym szokiem wymalowanym na twarzy. Taki akt sympatii przydarza mu się... właściwie pierwszy raz w życiu, więc Si nie ma pojęcia jak zareagować. Patrzy tylko na uśmiechniętą dziewczynkę szeroko otwartymi oczami i nie wyrzuca z siebie ani jednego słowa. Sytuację na szczęście ratuje białowłosa, która ściska Katelyn z całych sił.
- Dziękujemy kochanie! Najważniejsze jest to, że teraz będziesz już bezpieczna. - gdy puszcza rozradowaną dziewczynkę, uderza Si pięścią w ramię, a ten przypomina sobie nagle gdzie jest i co tu robi. Nie mając pojęcia jak postąpić, chemik szybko gładzi Katelyn po głowie i uśmiecha się pokrzepiająco.
- Na nas już pora. - orzeka. - Ale najpierw musimy jakoś zwabić tu twoich rodziców tak, aby nas nie zauważyli.
Zadowolony, że może już zerwać kontakt wzrokowy z przeuroczą dziewczynką, cofa się i łapie za krzesło, które obraca w dłoniach i rzuca nim o ziemię. Rozlega się łupnięcie, drewno trzaska. Białowłosa puszcza oko małej i kieruje się do okna, przy którym stoi już Si.
- Słyszałeś to Tim?! - krzyczy zza drzwi matka Katelyn. Chemik macha szybko dziewczynce i już ma skoczyć za okno, gdy przypomina sobie o lampie. Wyciąga dłoń, aby ją strącić, gdy szklany klosz ląduje na ziemi, rozbijając się na setki kolorowych odłamków. Z misiem pod pachą, czarnowłosy podnosi głowę i dostrzega spokojną twarz króliczouszej, która najwidoczniej wpadła na ten sam pomysł.
Obdarza ją wściekłym spojrzeniem, po czym słysząc skrzypnięcie podłogi za drzwiami oboje wyskakują na podest schodów pożarowych. Okno zamyka się za nimi z trzaskiem, odcinając spoglądającą za nimi z uśmiechem Katelyn od złowrogiego, pełnego zdrady świata, tym samym posyłając w sam jego środek Si i białowłosą.
Reagując szybko, chemik podrywa się od powierzchni schodów łapiąc za łokieć króliczouszą. Skok jest króciutki, ale wystarcza aby usadzić ich dwójkę na barierce na przeciwko okna. Si czuje, jak stopy towarzyszącej kobiety balansują na krawędzi, toteż podtrzymuje jej plecy wolną ręką i ignorując spojrzenie czerwonych oczu, wbija cierpki wzrok w powierzchnię okna. Do pokoju Katelyn wpada mężczyzna i kobieta w szlafrokach. Kobieta krzyczy i dopada do łóżka swojej córki, obejmując ją i zalewając się łzami.
Mężczyzna przez chwilę stoi jak zaklęty na środku pokoju, patrząc na chaos jaki w nim panuje, po czym na moment wbija wzrok w  przestrzeń za szybą, ale nie jest w stanie nic zobaczyć - to Si używa swej zdolności kierowania cieniem, który przesłania twarz jego i białowłosej, jednocześnie dając im pełen widok na rozgrywającą się w środku scenę.
Głowa rodziny uparcie wpatruje się w okno, a chemik przez moment ma wrażenie, że mężczyzna chce spojrzeć mu w oczy, jednak mija ono, gdy ten wzrusza ramionami i rzuca się w wir uścisków wymienianych z córką. Kiedy bierze małą Katelyn na ręce, a jego żona wtula się w jego ramię i gładzi dziewczynkę po włosach, na twarz czarnowłosego wpełza nikły uśmiech. Po chwili wychodzą, zapewne obdzwonić rodzinę i poinformować komisariat o cudownym odnalezieniu dziecka. Si zeskakuje na metalową kratkę i wzdycha głęboko.
Jest dumny z obrazu, jaki przyszło mu oglądać w tej wątpliwej galerii sztuki, jaką było jego zagmatwane życie. Przypomina sobie o siedzącej na barierce kobiecie, która opiera twarz między dłońmi i z wydętymi ustami patrzy w szybę. Si szybko przybiera maskę prezentującą jego zniesmaczenie, po czym bierze podarowanego przez małą niedźwiedzia i wciska go w dłonie króliczouszej, która odrywa się od zamyślenia i marszczy czoło, zapewne nie mając pojęcia czemu miś trafia w jej ręce.
- Masz, teraz ty coś ponieś. - syczy przez zęby Si i odwraca się w stronę drogi wiodącej do Hotelu, w jakim przyszło mu mieszkać.
Powoli schodzi po schodkach, a bluza, którą odzyskał w międzyczasie faluje lekko, przewiązana w pasie mężczyzny.
Choć Si udaje zniesmaczenie tym prezentem, a już zwłaszcza demonstruje jaki to nieszczęśliwy jest z powodu dzielenia go z białowłosą, w głębi ducha, a może serca, w którego posiadanie zwątpił, ten pluszowy niedźwiedź ma dla niego ogromne znaczenie.
                         
    White Rabbit? Przepraszam, ale wielokrotnie zmieniłem treść tego opowiadania.... Teraz dopiero mnie satysfakcjonuje xd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz