poniedziałek, 17 lipca 2017

Andrew - CD. Historii Silleny

- Gdzieżbym śmiał... - przewróciłem oczami patrząc na tą małą pierdołę, która śmiało szła przed siebie.
Silleny obróciła głowę przez ramię i unosząc czerwoną (czy jakiś naturalny kolor stanowiłby ujmę dla jej dumy?) brew zerknęła na mnie ironicznie.
Wbiłem ręce w kieszenie i przyglądając się przechodzącycm po chodnikach ludziom uznałem, że dzisiejszy dzień nie należał do najgorzych. No, może poza faktem, że jakiś skończony imbecyl usiłował rozwalić mi głowę.
Instynktownie sięgnąłem dłonią pod włosy i gładząc powierzchnię czaszki, prędko odnalazłem płytkie wgłębienie - pośmiertną pamiątkę po kuli. Prześlizgnąłem się wzrokiem po szczytach budynków, ale nie dostrzegłem niczego godnego uwagi.
Natychmiast skarciłem się w myślach. Za każdym razem gdy coś skojarzy mi się z pociskami, strzelalinami i pozycjami snajperskimi, takimi jak dachy odruchowo szukam zagrożenia.
       Nie, żeby miało to jakiś większy cel: biorąc pod uwagę, że do świata martwych należę od tylu lat i aż do dnia dzisiejszego nie groziło mi żadne większe niebezpieczeństwo, nie miałem czego się obawiać. Świat skazał mnie na zapomnienie, nikt już nie wspominał nazwiska Thorne'a, przywódcy nowojorskich Crips.
Co innego ten pożal się Boże, Patrick Redstone - o nim nadal grzmieli w całym podziemiu.
Przechodząc przez kolejną uliczkę kilka kroków za Silleny, dość szybko przyswoiłem, że dzisiejsze atrakcje nie spotkałby mnie, gdybym nie założył się o te dwucentymetrowe buty. Wygodne życie martwego było ciche i spokojne, ale beznadziejnie nudne.
Ciekawiło mnie co też musiał nawywijać brać czerwonowłosej, że ta ledwie odrastająca od ziemi dziewczyna postanowiła go odszukać. Sądząc po jej zachowaniu, to spotkanie nie zakończyłoby się byle kuksańcem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Możliwe, że Sill była moją furtką do zerwania z rutyną.
Dziewczyna znacznie skróciła drogę do hotelu wybierając zaciszne, pozbawione tłumów uliczki, w których mało kto mógłby nas zobaczyć. Po tym, co odwaliła w samym centrum było to całkiem zrozumiałe postępowanie.
Kto by pomyślał, że dziewczyna wzrostu i postury Silleny mogłaby jednym ruchem powstrzymać rozpędzoną ciężarówkę - nie ulegało wątpliwościom, że to jej pośmiertna zdolność. Nic jednak nie zdradzało tak ogromnej siły ukrytej w ciele małej istoty; było wiele okazji, w których można było to wykorzystać.
      Gdy wysokie budynki przesłoniły niebo, a dzielnica z każdą chwilą robiła się coraz mniej przyjazna uznałem, że to najwyższa pora aby przyśpieszyć kroku. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek zajścia dzisiejszego wieczoru. Prawdę mówiąc, byłem zmęczony i martwił mnie upływający czas. Nie miałem przy sobie zegarka ani telefonu, a nieznajomość godziny w tak wielkim mieście często skutkowała nieprzyjemnymi wypadkami. Dlatego właśnie czułem się bezpieczniej mając w zasięgu wzroku zegarową tarczę.
Dogoniłem dotychczas idącą przodem Silleny i ponownie wsunąłem dłonie do kieszeni, pozostawiając kciuki na zewnątrz. W skali od jeden do dziesięciu wrażenie totalnego ignoranta wyrwanego ze społecznego marginesu robiłem na jedenaście. Naszła mnie ochota na kolejnego papierosa, ale znałem siebie na tyle dobrze aby wiedzieć, że pragnienie to wiązało się raczej z prezentacją wizerunku niż z rzeczywistej potrzeby zapalenia. Poza tym przez całe lata walczyłem z nałogiem, teraz paliłem jedną fajkę na kilka dni i byłem dumny z tego wyniku.
Zanim zdążyło się ściemnić przemierzyliśmy siedem przecznic i minęliśmy narożną piekarnię, która stanowiła swego rodzaju symbol ulicy, na której mieścił się The Hunter. Ruszając pod górkę, w kierunku hotelu kątem oka zerknąłem na milczącą dziewczynę.
Sill wskoczyła na krawężnik, tym samym zrównując swoją głowę z wysokością mojego ramienia. Parsknąłem cicho, co nie uszło uwadze czerwonej francy.
- Co cię tak bawi? - warknęła, ale nie było w tym tej samej agresji co dzisiejszego ranka. Podobnie jak ja Silleny grała swoją rolę, nawet jeśli odbiegała ona od jej rzeczywistego charakteru.
- Z takim wzrostem wyglądasz przy mnie niemalże normalnie. - odparłem i zwróciłem ku niej spojrzenie czerwonego oka. Dziewczyna nadęła policzki słysząc tą błyskotliwą uwagę.
- Nie można wyglądać 'normalnie' przy kimś, kto całą swoją osobą znacznie odbiega od normy. - odcięła się czyniąc w powietrzu cudzysłów przy słówku "normalnie".
- Tak uważasz? - mruknąłem i posłałem jej szyderczy uśmiech.
Zanim dziewczyna zdążyła zareagować, odwróciłem się przodem do niej i szybkim ruchem obu rąz zepchnąłem ją z krawężnika. Czerwone trampki śmignęły w powietrzu, Sill syknęła coś niezrozumiałego i wylądowała ciężko na trawie. Pofalowane i nieco skołtunione włosy opadły na twarz dziewczyny, a gdy ta odgarnęła je z ciskających pioruny oczu, zaśmiałem się ironicznie. Tak o to pogromczyni ciężarówek legła w trawie u moich stóp, rzucając mi gniewne spojrzenie zdenerwowanej dziewczynki.
Pastwienie się nad kobietami nie było w moim stylu, ale mimo to nie mogłem powstrzymać uczucia rozbawienia. Jakby się nad tym zastanowić to towarzystwo Silleny nie było takie złe. Powiedziałbym nawet, że zdarzały się gorsze przypadki. Nie chciałem aby ktoś zauważył, że moja relacja z kimkolwiek ma w sobie jakieś pozywtyne cechy, więc szybko wyciągnąłem rękę w stronę czerwonowłosej, chcąc jak najszybciej przywrócić ją do pionu.
Nie przemyślałem tego, toteż nawet nie bylem zdziwiony gdy bez wahania przyjęła pomoc i chwyciła mnie za dłoń.
Chciałem właśnie pociągnąć ją ku górze gdy niewyobrażalna siła zacisnęła się na moich palcach niczym imadło i z równie zatrważającą mocą pociągnęła ku dołowi.
Coś trzasnęło mi w ramieniu. Zrozumiałem, że to mój własny ciężar przygniata rękę do zielonej jak szmaragdy trawy. Jęknąłem, czując jak ból rozchodzi się po głowie. Nie wiem kiedy zdążyłem zamknąć oczy, ale otwierając je zobaczyłem biały czubek buta, który po chwili rąbnął w mój nos. Kostka chrupnęła, a siła uderzenia (mówiłem już, że była niewyobrażalna?) przewróciła mnie na drugi bok.
- Cholera jasna... - mruknąłem podnosząc się w kucki.
Przez chwilę kręciło mi się w głowie tak bardzo, że musiałem wesprzeć się rękami. Odruchowo zbliżyłem dłoń do twarzy i ledwie dotykając opuszkami palców ust, poczułem na nich ciepło krwi. Wykonałem kilka machinalnych ruchów ścierając ciemną posokę z policzków.
- Jeszcze raz mnie pchniesz, a przelecisz na drugą stronę ulicy. - usłyszałem za sobą.
Zwróciłem głowę w kierunku dumnie uśmiechającej się Silleny, która stała tuż za moimi plecami. Wpieprzyła mi i jeszcze ma czelność grozić mi moimi własnymi słowami?! Poderwałem się na równe nogi i wytknąłem oskarżycielski palec w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna.
Rozejrzałem się na boki i dostrzegłem plecy tej małej bestii u szczytu ulicy. Jak można poruszać się tak szybko? Zaciskając ręce w pięści splunąłem w bok i pognałem w kierunku hotelu.
W gruncie rzeczy nie byłem nawet  zły: sam prosiłem się o takie traktowanie, poza tym znając siłę Silleny mogła wyrządzić mi znacznie większą krzywdę. Cała ta sytuacja najbardziej mnie bawiła, ale nie mogłem przecież poddać się bez walki.
Już ja jej uprzykrzę życie...

~*~

     Ciosy wyprowadzałem sprzed klatki piersiowej, łokcie trzymając tuż przy żebrach. Kłyckie zdążyły pobieleć od siły z jaką zaciskałem dłonie w pięści. Cofnąłem się o krok i opadając nisko na ugiętych kolanach, podniosłem gardę na wysokość twarzy, po czym posłałem w dyndający na pojedynczym haku worek serię szybkich uderzeń. Worek zachwiał się i zawirował. Wykonałem wykrok w przód i uderzyłem w materiał zgiętym w łokciu przedramieniem.
Gdzieś za moimi plecami odezwało się donośne wołanie timera.
Wyprostowałem spięte plecy i odpychając od siebie wór niczym natrętnego kolegę, w kilku krokach przemierzyłem pokój następnie wyłączając skrzeczące urządzenie. Timer pokazywał ósmą trzydzieści osiem. Przetarłem spoconą twarz wierzchem dłoni, po czym wsunąłem ją do kieszeni sportowych, czarnych spodni w której skrywał się telefon. Przejechałem palcem po wyświetlaczu i natychmiast odnalazłem spisane budziki.
Dzień zawsze zaczynał się dla mnie stosunkowo wcześnie. Dziś zacząłem go po szóstej piętnaście.
      Skierowałem kroki ku łazience i otwierając drzwi na oścież, wytarłem nagi tors ręcznikiem. Chorobliwie blada cera była biała jak co dzień, tatuaż wyraźny, a włosy, choć nieco wilgotne od potu dobrze się układały. To takie przyjemne - nie musieć nic robić i wyglądać dobrze. Szczerze współczułem zadbanym homoseksualistom, którzy musieli nieźle się natrudzić aby ich spaczone twarze przykuwały wzrok.
Czyżbym znalazł u siebie zalążki homofobii? Całkiem możliwe.
Zbliżyłem się do lustra i zgarnąłem z przybitej do ściany pułki wszystkie srebrne kolczyki. Noszenie wkrętek było wyjątkowo bolesne jeśli nie były one wykonane z czystego srebra. Skrzywiłem się na myśl o platfusach noszących plastiki. Te zakażenia i podrażnienia... Ugh.
Unosząc brwi powoli mocowałem piercing, odpuszczając sobie zakładanie tych noszonych zaraz nad łukiem brwiowym. Soczewkę wyczyściłem i nałożyłem na oko, błyskawicznie czyniąc tęczówkę czerwoną.
Czerwony... Ten kolor ściśle kojarzył mi się z półtorametrową kobietą, która wczoraj niemalże złamała mi nos. Parsknąłem, patrząc sobie prosto w oczy. Skoro Sill chciała dorwać brata, a to wiązało się z nie lada rozrywką, to dlaczego ktoś nie miałby jej w tym pomóc? Koniec końców to ja znałem Nowy York jak własną kieszeń, miałem pełno znajomych w każdej z kast i wóz wyładowany bronią.
Nudne, pośmiertne życie było zmorą, czymś, co prędko zdołałem znienawidzić. Wyszedłem z toalety i naciągnąłem białą bluzę z prostym napisem przez szyję, po czym podwijając wysoko rękawy, wyszedłem z pokoju w celu odszukania dziewczyny.

                               Silleny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz