czwartek, 23 lutego 2017

Nahemia - C.D Historii Vincenta

    Chłopak naprawdę dobrze grał w kosza. Zresztą chyba powinnam się tego domyślić po samej koszulce z ligi, z wyszytym na plecach nazwiskiem. Kojarzyłam skądś to nazwisko, nie wiedziałam tylko za bardzo skąd... Możliwe, że któryś z moich przyjaciół był zafascynowany tym facetem, bo on przecież chyba grał zawodowo w kosza, nie? Znaczy, za życia..
- No więc? Jak długo stąpasz po świecie w tej formie? - Przyjazny, łagodny ton, którym pewnie zjednał sobie nie jedną istotkę. Wzruszyłam ramionami i szybko policzyłam w głowie ile lat upłynęło od mojej śmierci.
- Z osiem lat będzie... - Mruknęłam, zerkając na fioletowowłosego. Mój rozmówca wyglądał na nieco zaskoczonego tą odpowiedzią. Najwyraźniej nie przywykł do tak 'dużych' liczb.
- Osiem? To sporo... Jeszcze nie spotkałem kogoś kto byłby Wędrowcem tak długo. No, poza Patrick'iem...
- A ty? - Rzuciłam od niechcenia, rozglądając się po najbliższej okolicy. Zwyczajne bloki, okolica jakich widziałam już setki. A jednak było w niej coś innego, coś dawało poczucie bezpieczeństwa, tak jak w rodzinnym domu.
- Dziewięć lat w tym siedzę.
Gwizdnęłam cicho i wsunęłam ręce do kieszeni kurtki.
- Ilu jest tutaj Wędrowców? - Rzuciłam, zaciskając zęby na patyczku od lizaka. Kątem oka złapałam zdziwione spojrzenie chłopaka. - Nie wyglądasz jakbyś podróżował, więc musisz gdzieś tutaj mieszkać. A Wędrowcy raczej nie mają w zwyczaju mieszkać samotnie. To niebezpieczne, czyż nie? - Posłałam mu kpiący uśmiech. Ten tylko skinął głową z poważną miną.
- Jest nas dziesiątka, razem ze mną. Jedenaście, jeśli do nas dołączysz. - Fioletowe  tęczówki popatrzyły na mnie z nadzieją. Prychnęłam pod nosem, poprawiając pasek od torby i sięgając do wewnętrznej kieszeni kurtki, by sprawdzić czy kluczyk-broń nadal tam jest. Na szczęście był, byłoby bardzo źle, gdyby ktoś mi go zwinął. Zwłaszcza ktoś kto nie umie obchodzić się z takimi urządzeniami.
     Propozycja chłopaka nie wydawała mi się jakaś zła i nawet z chęcią bym na nią przystała, została w końcu w jednym miejscu, poznała kogoś... Poznała na dłużej niż jeden dzień. Samotność towarzyszyła mi odkąd zostałam Wędrowcem, a nie powiem, że mi to pasowało. Owszem, często byłam samotna, mimo wielu znajomych, jednak to nie było z mojego wyboru.
     Z drugiej jednak strony musiałam mieć na uwadze to, że jestem ścigana. I zostając tu, ściągnę na resztę niebezpieczeństwo. Gdyby Mack dowiedział się, że jest tutaj zbiegowisko takich jak ja, od razu wszyscy federalni by się dowiedzieli. A przecież oni i tak już wszędzie węszą.
- Zgoda. - Odparłam krótko, patrząc prosto na Valentina. Natychmiast w myślach zrugałam siebie za bezmyślną odpowiedź. Ale cóż, słowo już padło. Najwyżej zostanę tu tylko kilka dni, a potem się zmywam i tyle mnie widzieli. A kwestię pościgu przemilczę, nie ma sensu wprowadzać poruszenia, skoro i tak niebezpieczeństwo ze strony mojego drapieżcy zniknie szybciej niż się pojawiło.
- Super. Vincent. - Przedstawił się, wyciągając do mnie rękę.
- Nehemia. - Odparłam, ściskając jego dłoń, która w porównaniu z moją była wielka.
     Po chwili oślepiły nas jasne światła, mające swoje źródło po mojej prawej. Na własnej dłoni poczułam jak Vincent się spiął. Mnie również w jednej chwili ogarnął strach, jednak zniknął on, gdy tylko mężczyzna przygasił reflektory samochodu i otworzył okno, wołając.
- Człowieku, złaź z tej jezdni!
     Spojrzałam pod swoje nogi, faktycznie zatrzymaliśmy się na ulicy. Posłusznie zeszliśmy na chodnik, rozglądając się czy ktoś niepowołany czasem tego nie widział.
- Nie widzą Cię? - Zapytał po dłuższej chwili ciszy. Wzruszyłam tylko ramionami i poprawiłam opaskę na ramieniu.
- Raczej nie mają prawa. Z tego co się zorientowałam im więcej osób Cię pamięta, tym bardziej widoczny jesteś.
- Dokładnie tak, nie masz nikogo bliskiego?
    Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Zdecydowanie za dużo mu mówię.
- Tak się składa, że moja rodzina została zamordowana, a przyjaciele... - Ponownie wzruszyłam ramionami, próbując przywołać w myślach grupkę ludzi, z którą wmieszałam się w tą cała aferę z NASA. - Nawet gdybym chciała to nie potrafię sobie ich przypomnieć... - Pokręciłam głową, zaśmiałam się lekko i tym razem ja zapytałam. - To może teraz ty opowiesz coś o sobie. I obiecaj, że nauczysz mnie grać w kosza. - Dodałam nieco pogodnej, zerkając na niego z chytrym uśmiechem.


                                               Vincent?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz