niedziela, 26 lutego 2017

Patrick - C.D Historii Lucy

- Zgadłaś, chociaż to żadna sztuka wypytać o każdy gatunek po kolei. Umowa powinna zostać anulowana. - wzruszyłem ramionami niby od niechcenia, choć tak naprawdę chciałem się z nią troszeczkę podroczyć.
- Żartujesz? - Lucy spiorunowała mnie wzrokiem. Może i wyglądałaby z tym spojrzeniem groźnie lub co najmniej przekonywująco, ale trzymany przez kobietę kotek minimalizował to wrażenie do minimum.
- Mówisz to tak, jakbyś chciała zaatakować mnie z użyciem kota. Uważaj, napad z bronią w ręku jest podobno karalny. - pokiwałem głową z powagą.
 Kobieta przewróciła oczami i pogładziła zwierzaka po grzbiecie.
- Nie słuchaj go Neko. Bredzi od rzeczy. - zakręciła palcem wolnej ręki kółko wokół skroni. Pacnąłem się otwartą ręką w twarz. Kociary.
- Koniec tej dziecinady, zoologiczny jest za rogiem więc lepiej się pośpiesz, jeśli chcesz coś jeszcze kupić o tej godzinie. - mówiąc to sam ruszyłem żwawiej do przodu. Co prawda powoli nadchodziła wiosna, ale o dziewiętnastej nadal było ciemno, chodniki pustoszały na okres dwóch, trzech godzin tylko po to aby przed północą zalać się tłumami młodych ludzi śpieszących na otwarcie klubów, czy też dilerami, którzy odsypiali co swoje i powoli wypełzali ze swych melin.
  Latarnie uliczne rozpoczęły już swoją wartę, a neonowe ekrany umieszczone na piętrzących się ponad głowami nowojorczyków biurowcach zaświeciły ogromem ofert i reklam. Bez słowa dotarliśmy do końca alei i zakręciliśmy w dobrze oświetloną ulicę. Tak jak pamiętałem, na rogu mieścił się sklep zoologiczny, który można było rozpoznać po ogromnym malunku psa na zakratowanym oknie. Kraty były też opuszczone na drzwi.
- Czułam, że tak będzie. - mruknęła Lucy krzywiąc się. - Będziemy musieli przyjść tu jutro.
  Spojrzałem na nią udając, że swymi słowami uraziła moje ego. Tymczasem zupełnie nie przeszkadzałaby mi jutrzejsza podróż z nią w to miejsce, ale przecież nie mogłem się do tego przyznać.
- My? - nadałem swojej wypowiedzi zszokowany ton. - Z tego co wiem, ja nigdzie nie muszę chodzić.
- Daj spokój, sama tu nie trafię. - wytężyła siłę spojrzenia swoich szarych oczu. Przez chwilę miałem ochotę się zaśmiać, ale zignorowałem wewnętrzną potrzebę, tak jak czyniłem zresztą od dawna i zajrzałem do wnętrza budynku wtryniając nos między kraty. Zarejestrowałem długi kontuar i kilka stojaków z różnymi produktami a także wyłożoną wykładziną podłogę.
- Wzięło cię na podziwianie kojców i misek? - zagadnęła nieco naburmuszona. Wyprostowałem się i spojrzałem na nią nonszalancko.
- Nie, dbam jedynie aby twój futrzak miał z czego żreć. - mruknąłem i dotknąłem jej ramienia. To była sekunda, byłem przyzwyczajony do nagłego uczucia zwijania się w sobie, a potem staliśmy już na wykładzinie w oświetlonym jedynie ulicznymi lampami sklepie.
  Czarnowłosa kobieta zmarszczyła czoło i przyjrzała się najpierw lokalowi, następnie swemu podopiecznemu. Zmrużyła oczy i otworzyła usta, zupełnie jakby chciała coś powiedzieć, ale najwidoczniej się rozmyśliła, bo ruszyła wraz z miauczącym kolegą między regały.
  Wykorzystawszy chwilę, gdy pochylała się tyłem do mnie nad kocami chwyciłem witaminy rozpuszczające się w wodzie, które od kilku miesięcy serwowałem Tonny'emu. Dzięki nim jego pazury stały się dużo twardsze i łatwiej było mu utrzymywać się na moim ramieniu.
  Gdy Lucy skończyła ogląd produktów zbliżyła się do mnie ściskając parę rzeczy pod pachą.
- Skoro jesteś taki dobry w znajomości prawa karnego, powiedz mi, czy to przypadkiem nie jest kradzież z włamaniem?
- Jaka tam kradzież, skoro na blacie ląduje równowartość brakujących produktów? To kupno bez nadzoru właściciela, nic więcej. - wzruszyłem ramionami i szybko spojrzałem na ceny, po czym wetknąłem za przypinkę do papieru kilka banknotów.
- Bądź ostrożny, nie dość, że zapłaciłeś to jeszcze przeniosłeś nas tutaj ze względu na mojego kota. Zaryzykuję stwierdzenie, że to było miłe. - powiedziała naśladując mój poważny ton sprzed kilku minut.
  Na to tylko czekałem. Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem zza pleców witaminy.
- Ryzykantka z ciebie marna, to, że zgarnęłaś za darmo fanty dla zwierzaka, sympatykiem mnie jeszcze nie czyni. Zwłaszcza, że przyszedłem tu głównie po po produkt dla żółwia.

                                                    Lucy? A to ci śmieszki.

3 komentarze:

  1. Dlaczego ja się śmieję? Boże, nie potrafię przestać xD
    Uwielbiam ten CD
    Nie dość, że śmieszki, to jeszcze kupują "bez nadzoru własciciela" xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tośmy się dobrały, ja kocham Twoje poprzednie CD, a Ty moje XDD. Jeśli pójdzie tak dalej, to poumieramy ze śmiechu.

      Usuń
    2. Moje motto to "I'm dead inside.", ale ze śmiechu umrzeć... Ciekawa śmierć :D!
      No, a nasze postaci nie mają się o co martwić, martwe już są xD

      Usuń