piątek, 24 lutego 2017

Shirley

     Tak więc... wszystko się skończyło. Dość szybko. Co tu dużo mówić.
Stałam nad swoim ciałem, przypatrując się sama sobie. Leżała (nie umiałam już myśleć o niej jak o sobie - raczej jak o pustej skorupie) spokojnie, delikatnie uśmiechnięta. Sala była pusta. Ciekawe, kiedy się dowiedzą. Kolejny obchód powinien dotrzeć tu za kilkanaście minut.
Przeciągnęłam się, ziewając głośno. Cóż, bywa, wiedziałam, przygotowałam się. Nawet zdążyłam napisać list. Teraz, co odnotowałam z zadowoleniem, byłam w znakomitej formie, jak przed chorobą. Rodzina byłaby przeszczęśliwa, gdyby zobaczyła mnie w takim stanie...
Ale nie mogła. Ta, doskonale to wiedziałam, a nie chciałam być świadkiem tego, jak się o tym dowiadują. Chociaż sądziłam, że raczej... sama nie wiem, wyląduję w innym świecie? Ojciec był katolikiem i wychował mnie w duchu tej religii, dlatego nieco się zdziwiłam, jednak od początku dopuszczałam taką możliwość. Miałam jeszcze tyle planów. Niedawno nawet wymyśliłam fabułę książki, całkiem porządną, jak ocenił Shin. Ostatnie miesiące poświęciłam na powolne oswajanie się z widmem śmierci, ale na nią nigdy nie można być w pełni gotowym. Co najwyżej ją zaakceptować jako jeden z elementów życia. Próbowałam, ale nie dokończyłam wszystkiego. Nie zrobiłam sześćdziesięciu lat w dziesięć miesięcy.
   Dobra, robię się ponura! Klasnęłam w dłonie i wyszłam ze szpitala, uprzednio muskając delikatnie swoje nieruchome ciało.
- Słodkich snów, kochana!
Dziwne. Na korytarzu nie spotkałam nikogo prócz wyraźnie śpieszących się pielęgniarek. Z całą pewnością nie narzekały na nudę - w pewnym sensie nieco im współczułam, ale bardzo podziwiałam. Mayumi chciała wstąpić w ich szeregi. Kto wie, może się jej udało? Od tak dawna nie rozmawiałyśmy!
Wyszłam bez większych problemów. Ba, zdawało mi się, że nikt mnie nawet nie dostrzegał, co nie napawało mnie większych zdumieniem. Nie, to było złe określenie. Może i mnie widzieli, ale zaraz zapominali, nie zwracali uwagi. Jak na kolejną twarz w wielotysięcznym tłumie. Zastanawiająca była tylko moja obecna forma. Czym byłam? Duchem? Zjawą? Czymś pomiędzy? A może to po prostu sen? Nie, to zbyt realistyczne...
  Wyszłam na zewnątrz, biorąc głęboki wdech świeżego powietrza. Słońce jasno świeciło na niebie, zaskakująco intensywnie jak na tę porę roku - w zimę raczej można było się spotkać z grubą, szarą powłoką chmur. Cieszyłam się, że przyszło mi zakończyć żywot w tak uroczy dzień - w jakiś sposób było to miłe uczucie, że nie pada deszcz ani żadna z tych tandetnych, przygnębiających scenerii.
- Hej!- usłyszałam nagle.- Jesteś Wędrowcem?
Gwałtownie się odwróciłam, powstrzymując odruch kopnięcia potencjalnego napastnika. Jeszcze trochę i popadnę w paranoję jak Carol.
- "Każdy człowiek jest wędrowcem w stronę swej własnej Krainy Szczęścia"- zacytowałam jednego z ukochanych autorów.
   Dopiero teraz dokładniej przyjrzałam się mężczyźnie. Fioletowe włosy, wysoka, muskularna sylwetka. Urodzony sportowiec. Uśmiechał się. Nic mi chyba nie grozi, o ile nie jest jednym z psychopatów, którzy najpierw wolą zdobyć zaufanie. Równocześnie, jego oczy były raczej łagodne. Tym bardziej, że ulatniało się z niego coś na kształt... kolorowej aury, chyba tak to najlepiej określić. Miała ciepłą, miłą barwę. Dopiero teraz to zauważyłam. Przypominała trochę zielony.
Zaraz jednak zaczęłam głowić się nad jego tożsamością. Skoro mnie widział, kim był? Żywym o zdolnościach paranormalnych, jakimś medium? Duchem?
- Nie o to mi chodzi- uniósł dłoń.- Umarłaś jako człowiek i obecnie jesteś czymś pomiędzy. Razem z tym oto miłym panem, Patrick'iem- wskazał ruchem głowy na skrytego w cieniu chłopaka- zabierzemy cię w pewno miejsce dla takich, jak my, o ile tylko się zgodzisz. To jak?
Gość po prochach, zdecydowanie. Ale zarówno on, jak i tamten w cieniu o wyglądzie zbuntowanego dzieciucha, podczas gdy ten drugi przypominał rozgadanego, przerośniętego licealistę. Obaj jednak wydzielali pozytywną aurę. Nie wiedziałam do końca, o co z nią chodzi, ale czułam, że mogę jej zaufać, jeśli chodzi o ocenianie innych.
- Jeju, nareszcie ja to powiem do kogoś-zaśmiałam się.- Zgoda, ale jeśli obiecacie, że więcej nie tkniecie żadnego białego proszku! Poza tym...
- Spoko, nie masz czym się martwić. Jesteś jedną z nas. Zamieszkasz z nami w hotelu Hunter, i o ile się zgodzisz, większość Wędrowców żyje właśnie tam. Dość nagle, wiem, ale...
    O człowieku, to jak akcja żywcem wzięta z jakiegoś thrillera. "Zagadka Hotelu Hunter", zdecydowanie.
Z drugiej strony, nie miałam innego wyjścia. Byłam bez planu - w obecnej formie nie wiedziałam, co ze sobą począć.
- Zaryzykuję!- zdecydowałam.- Ahoj, przygodo! Ogółem, miło mi poznać, Shirley jestem. Shirley Natsuki Lacrimae, konkretniej rzecz ujmując.
Wyciągnęłam rękę, którą fioletowowłosy po chwili uścisnął. Miał wielką dłoń, jak koszykarze. Ciekawe, czy grał.
- Vincent Aubrey Valentine, mi również miło! A tamten to Patrick Lean Redstone.
Wyciągnęłam szyję, by lepiej przyjrzeć się chłopakowi.
- Hejo!- zakrzyknęłam wesoło.- Shirley jestem!
Skinął lekko głową.
Hotel Hunter w gruncie rzeczy przypominał starą cytadelę. Takie było przynajmniej moje pierwsze wrażenie, gdy go zobaczyłam.
- Wow, niesamowite!- krzyknęłam.- Zupełnie jak przedwojenne więzienie, nie? Dużo jest tutaj osób?
- Trochę- przyznał Vincent.
Zgodnie z obietnicą, wszystko mi wytłumaczyli, mimo że pod koniec miałam wrażenie, że para wystrzeli mi z mózgu. Error, zwarcie.
- Rozumiesz już wszystko?- zapytał na koniec.
- Nie!- przyznałam radośnie.- Ale nie martw się, lepiej mi chyba wychodzi nauka w praktyce, będę zbierała informację w swoim tempie. Raz jeszcze dzięki i przepraszam. Grunt, że mam przynajmniej klucz do pokoju, bo nie byłam do końca pewna, czy nie jesteście łowcami duchów. A tak w ogóle, są tu też takie prawdziwe, pełnokrwiste duchy, czy wszyscy mamy ludzkie formy? A może jest ktoś jak ci od Kacperka?
- Mówiłem, jesteśmy czymś pomiędzy, żadnych duchów tu nie uświadczysz. Ale jeśli jakiegoś spotkam, dam znać.
Zaśmiałam się, klepiąc chłopaka w ramię.
- Trzymam za słowo! Dobra, ja uciekam, dzięki raz jeszcze.
- No, do zobaczenia. W razie jakichś pytań, daj znać, kiedy tylko będziesz miała jakieś wątpliwości.
- Będę walić w drzwi o każdej porze dnia i nocy w takim razie.
Odbiegłam, pogwizdując pod nosem. W sumie, nie miałam innego wyjścia, jak przyzwyczaić się do nowych warunków.
   Zastanawiało mnie tylko, czy znajdę tu mamę. Z drugiej strony, hotel podobno powstał całkiem niedawno, a ona umarła kilka ładnych lat temu. Może na Ziemi było wiele takich miejsc?
Pokręciłam głową. Teraz jestem kimś innym. Wędrowcem, po prostu Shirley. Moje ciało umarło i trzeba było przyjąć to do wiadomości.
Rozejrzałam się po swoim nowym pokoju. W sumie, przypominał mi trochę tradycyjną sypialnię. Trzy łóżka, z czego jedno rozmieszczone tuż pod oknem. Od razu zajęłam sobie tamto miejsce. Obok każdego niewielka, drewniana szafka. Delikatny zapach lawendy. Zadbane ściany w wesołych, jasnozielonych barwach i biały sufit. Wielka szafa, zajmująca niemal całą prawą ścianę. Po przeciwnej stronie niewielki malunek przedstawiający zachód słońca nad jakimś jeziorkiem. Byłam ciekawa, czy - i kiedy - wprowadzi się i ktoś inny, ale rozmyślania na ten temat postanowiłam odłożyć na inną okazję. Teraz pozostawało mi zwiedzenie hotelu raz jeszcze, na własną rękę. Wyszłam z pokoju, uprzednio zamykając go na klucz. Moje kroki wypełniły ciężką wręcz ciszę.
Nagle przy schodach zobaczyłam czyjąś sylwetkę. Pobiegłam w tamtą stronę, niemal zrzucając drugą osobę.
- Hej, hej, miło mi poznać!- powiedziałam pogodnie, wyciągając dłoń.- Od dawna tu mieszkasz? Shirley jestem, a ty?

                                                                        Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz