wtorek, 21 lutego 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

  - Chcesz zagrać? - zagadnąłem stojącą naprzeciw mnie dziewczynę o białych jak śnieg włosach. Nie była człowiekiem. Począwszy od skomplikowanej serii ruchów jaką wykonała chcąc uniknąć uderzenia piłką, poprzez zwężone jak u kota źrenice aż do sylwetki, która nie biła typowym dla ludzi blaskiem. Może nie wszyscy zrozumieliby od razu, ale pracowałem ze swoją nacją tyle lat, by bez problemu zrozumieć, że mam przed sobą Wędrowca.
 Kimkolwiek była,  także prędko zorientowała się, że podobnie jak ona nie należę już do świata żywych. Pytanie z mojej strony było śmiałe i ogółem nieprzemyślane; przecież dziewczyna równie dobrze mogła wyciągnąć spod kurtki glocka 16 i poczęstować mnie serią pocisków.
  Szczerze? Wcale bym się nie zdziwił. Pracuję przecież z Patrickiem.
  Wszystko to trwało kilka sekund, ale ja byłem całkiem spięty, jak dziecko, które oczekuje od matki pozwolenia na wyjście do lunaparku.
- Jasne. Czemu nie? - białowłosa wzruszyła ramionami i w mig zrzuciła z siebie kurtkę, sprawnie zakładając żółtą opaskę na ramię. Powoli zapadał zmierzch, a na betonowym boisku do koszykówki, jeszcze w jednej trzeciej pokrytym śniegiem panował chłód. Bynajmniej nie przeszkadzało mi to w naciągnięciu na siebie moich starych ciuchów z ligi. Czułem się w nich jak młody bóg, dokładnie jak w czasie rozgrywek, choć z drugiej strony jak na dłoni było widać, że jestem totalnym idiotą; nazwisko Valentine było wyszyte na plecach tak kobylastymi literami, że nie dało się ich nie zauważyć.
   Dziewczyna odłożyła jeszcze lizaka i torbę (strach pomyśleć co się w niej znajduje) po czym stanęła pod przeciwnym koszem.
- Do osiemnastu? - zawołałem przez całe boisko.
- Do dwudziestu dwóch! - odkrzyknęła. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Może w końcu udało mi się znaleźć godnego przeciwnika?
   Odbiłem piłkę od ziemi i kozłując ruszyłem po bocznej linii, którą miałem jedynie w pamięci. A na co liczyliście? Na pełny zakres liniowy na obskurnym, starym boisku?
   Dziewczyna nie traciła czasu, mimo niskiego wzrostu, który utrudniał jej podania i rzuty z taką sylwetką mogła doskonale wykonywać zwroty i odbiory. Wyskoczyła w moim kierunku całkowicie zastępując mi drogę. Przystąpiła do krycia tak szybko, że nadal zaskoczony całym spotkaniem i samą chęcią gry, nie dopilnowałem piłki, która śmignęła mi przy lewej nodze. Białowłosa dopadła do niej i już po sekundzie biegła na mój kosz kozłując na przemian. Ruszyłem w jej kierunku, ale dziewczyna wykonała prędki dwutakt i wyrzuciła podkręconą piłkę w mój kosz. Pomarańczowa piłka pacnęła w namalowany na metalowym prostokącie kwadrat i wpadła w pozbawioną siatki obręcz.
- Za dwa! - powiedziała rzucając mi piłkę do rozpoczęcia. Otworzyłem szerzej oczy. Chyba naprawdę wyszedłem z wprawy. Szybko chwyciłem piłkę i przerzucając ją nad ramieniem pognałem kozłem tym razem po środku boiska. Przeciwniczka wyszła mi na przeciw i spróbowała odebrać piłkę jeszcze gdy trzymałem ją w dłoniach. Zmieniłem tempo na dużo wolniejsze i wykonałem zwód; prędko przytrzymałem piłkę w prawej ręce i okręciłem się wokół dziewczyny. Miała jeszcze czas na osłonięcie swojego kosza więc wykonałem rzut z fragmentu, który przynależał jeszcze do środkowej części betonu. Piłka zawirowała w powietrzu i przez moment bałem się, że stracę okazję, ale posłuszny, okrągły przyjaciel przeciął obręcz nawet jej nie dotykając.
- Za pięć! - uśmiechnąłem się dumnie do dziewczyny, która przewróciła oczami.
    Graliśmy przez następne trzydzieści minut. Po pięciu prowadziłem osiem do trzech, po dziesięciu wykonałem wsad i miałem już punktów trzynaście. Gra nieco podskoczyła w dwudziestej drugiej minucie, gdy wyniki były już mniej więcej wyrównane - 17:14. Z wdziękiem i zaangażowaniem wirowaliśmy po boisku, a ja z każdą minutą przypominałem sobie coraz więcej kroków. W końcu, na samym finishu to białowłosa wykonała rzut za pięć punktów zdobywając tym samym 19 punkt. Dogoniłem ją szybko i odebrałem piłkę w chwili, gdy odbiła się od ziemi u jej stóp zbyt wysoko po czym dopadłem do kosza i wbiłem moje finałowe dwa punkty. Skończyliśmy mecz z wynikiem 22:19.
  Wniebowzięty, zmęczony i zdyszany usiadłem na ławce i zaśmiałem się chaotycznie. Dziewczyna podeszła do swojej torby i zarzuciła ją na ramię po czym okryła się kurtką. Słońce praktycznie znikało już na horyzoncie.
   Wyciągnąłem z własnego asortymentu wodę, którą udało mi się wypić w ciągu kilkunastu sekund po czym chwyciłem za drugą butelkę i rzuciłem ją dziewczynie. Złapała ją zręcznie i odkręciła zakrętkę. Przeczesałem włosy palcami, wstałem i ubrałem kurtkę. Mimo chłodu nie czułem szczypiących palców zimna na rozgrzanych łydkach. W kieszeni wyczułem szeleszczący papier batonów. Wziąłem ostatni z wewnętrznej strony kurtki, odpakowałem go i przełamałem na pół.
  Być może nie wszystkim smakują moje ukochane shellersy, ale ich wiśniowy smak i wachlarz witamin powinien być zachęcający. Zasugerowałem go dziewczynie przekrzywiając głowę na bok. Sięgnęła po niego i spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek.
   Wiedziałem, że muszę zadać jakieś pytanie pierwszy.
- No więc? - spytałem gdy już przyjęła słodycz. Chciałem nadać swemu tonowi delikatny, beztroski ton. Zupełnie jak do kumpla z drużyny. Może ta technika zadziała i wkrótce zamieszka wśród nas kolejny Wędrowiec? Jednocześnie ruszyliśmy ku drodze. - Jak długo stąpasz po świecie w tej formie?

    Nehemia? Tośmy pograli c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz