Kimkolwiek była, także prędko zorientowała się, że podobnie jak ona nie należę już do świata żywych. Pytanie z mojej strony było śmiałe i ogółem nieprzemyślane; przecież dziewczyna równie dobrze mogła wyciągnąć spod kurtki glocka 16 i poczęstować mnie serią pocisków.
Szczerze? Wcale bym się nie zdziwił. Pracuję przecież z Patrickiem.
Wszystko to trwało kilka sekund, ale ja byłem całkiem spięty, jak dziecko, które oczekuje od matki pozwolenia na wyjście do lunaparku.
- Jasne. Czemu nie? - białowłosa wzruszyła ramionami i w mig zrzuciła z siebie kurtkę, sprawnie zakładając żółtą opaskę na ramię. Powoli zapadał zmierzch, a na betonowym boisku do koszykówki, jeszcze w jednej trzeciej pokrytym śniegiem panował chłód. Bynajmniej nie przeszkadzało mi to w naciągnięciu na siebie moich starych ciuchów z ligi. Czułem się w nich jak młody bóg, dokładnie jak w czasie rozgrywek, choć z drugiej strony jak na dłoni było widać, że jestem totalnym idiotą; nazwisko Valentine było wyszyte na plecach tak kobylastymi literami, że nie dało się ich nie zauważyć.
Dziewczyna odłożyła jeszcze lizaka i torbę (strach pomyśleć co się w niej znajduje) po czym stanęła pod przeciwnym koszem.
- Do osiemnastu? - zawołałem przez całe boisko.
- Do dwudziestu dwóch! - odkrzyknęła. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Może w końcu udało mi się znaleźć godnego przeciwnika?
Odbiłem piłkę od ziemi i kozłując ruszyłem po bocznej linii, którą miałem jedynie w pamięci. A na co liczyliście? Na pełny zakres liniowy na obskurnym, starym boisku?
Dziewczyna nie traciła czasu, mimo niskiego wzrostu, który utrudniał jej podania i rzuty z taką sylwetką mogła doskonale wykonywać zwroty i odbiory. Wyskoczyła w moim kierunku całkowicie zastępując mi drogę. Przystąpiła do krycia tak szybko, że nadal zaskoczony całym spotkaniem i samą chęcią gry, nie dopilnowałem piłki, która śmignęła mi przy lewej nodze. Białowłosa dopadła do niej i już po sekundzie biegła na mój kosz kozłując na przemian. Ruszyłem w jej kierunku, ale dziewczyna wykonała prędki dwutakt i wyrzuciła podkręconą piłkę w mój kosz. Pomarańczowa piłka pacnęła w namalowany na metalowym prostokącie kwadrat i wpadła w pozbawioną siatki obręcz.
- Za dwa! - powiedziała rzucając mi piłkę do rozpoczęcia. Otworzyłem szerzej oczy. Chyba naprawdę wyszedłem z wprawy. Szybko chwyciłem piłkę i przerzucając ją nad ramieniem pognałem kozłem tym razem po środku boiska. Przeciwniczka wyszła mi na przeciw i spróbowała odebrać piłkę jeszcze gdy trzymałem ją w dłoniach. Zmieniłem tempo na dużo wolniejsze i wykonałem zwód; prędko przytrzymałem piłkę w prawej ręce i okręciłem się wokół dziewczyny. Miała jeszcze czas na osłonięcie swojego kosza więc wykonałem rzut z fragmentu, który przynależał jeszcze do środkowej części betonu. Piłka zawirowała w powietrzu i przez moment bałem się, że stracę okazję, ale posłuszny, okrągły przyjaciel przeciął obręcz nawet jej nie dotykając.
- Za pięć! - uśmiechnąłem się dumnie do dziewczyny, która przewróciła oczami.
Graliśmy przez następne trzydzieści minut. Po pięciu prowadziłem osiem do trzech, po dziesięciu wykonałem wsad i miałem już punktów trzynaście. Gra nieco podskoczyła w dwudziestej drugiej minucie, gdy wyniki były już mniej więcej wyrównane - 17:14. Z wdziękiem i zaangażowaniem wirowaliśmy po boisku, a ja z każdą minutą przypominałem sobie coraz więcej kroków. W końcu, na samym finishu to białowłosa wykonała rzut za pięć punktów zdobywając tym samym 19 punkt. Dogoniłem ją szybko i odebrałem piłkę w chwili, gdy odbiła się od ziemi u jej stóp zbyt wysoko po czym dopadłem do kosza i wbiłem moje finałowe dwa punkty. Skończyliśmy mecz z wynikiem 22:19.
Wniebowzięty, zmęczony i zdyszany usiadłem na ławce i zaśmiałem się chaotycznie. Dziewczyna podeszła do swojej torby i zarzuciła ją na ramię po czym okryła się kurtką. Słońce praktycznie znikało już na horyzoncie.
Wyciągnąłem z własnego asortymentu wodę, którą udało mi się wypić w ciągu kilkunastu sekund po czym chwyciłem za drugą butelkę i rzuciłem ją dziewczynie. Złapała ją zręcznie i odkręciła zakrętkę. Przeczesałem włosy palcami, wstałem i ubrałem kurtkę. Mimo chłodu nie czułem szczypiących palców zimna na rozgrzanych łydkach. W kieszeni wyczułem szeleszczący papier batonów. Wziąłem ostatni z wewnętrznej strony kurtki, odpakowałem go i przełamałem na pół.
Być może nie wszystkim smakują moje ukochane shellersy, ale ich wiśniowy smak i wachlarz witamin powinien być zachęcający. Zasugerowałem go dziewczynie przekrzywiając głowę na bok. Sięgnęła po niego i spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek.
Wiedziałem, że muszę zadać jakieś pytanie pierwszy.
- No więc? - spytałem gdy już przyjęła słodycz. Chciałem nadać swemu tonowi delikatny, beztroski ton. Zupełnie jak do kumpla z drużyny. Może ta technika zadziała i wkrótce zamieszka wśród nas kolejny Wędrowiec? Jednocześnie ruszyliśmy ku drodze. - Jak długo stąpasz po świecie w tej formie?
Nehemia? Tośmy pograli c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz