czwartek, 23 lutego 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

   Zaśmiałem się pogodnie i spojrzałem na dużo niższą ode mnie dziewczynę.
- Obiecuję, chociaż jak na moje oko, to i tak nieźle sobie radzisz - powiedziałem zgodnie z prawdą, po czym rozmasowałem kark dłonią. Opowiedzieć o sobie? Tylko co? Nie zamierzałem nic ukrywać, koniec końców Nehemia otworzyła się przede mną, przynajmniej w pewnym stopniu. To oczywiste, że należał jej się rewanż.
- Nie ma o czym mówić. Całe moje życie to koszykówka i nieudane związki. W sumie, od dzieciaka robiłem tylko jedno: grałem w kosza. - wzruszyłem ramionami i skręciłem w prawo, wiodąc towarzyszkę w nową ulicę. - Od podstawówki była moją pasją, radością, wręcz nabożeństwem. W gimnazjum i liceum przyjemność sprawiały mi tylko lekcje wuefu. Mój młodszy brat, David nigdy nie pasjonował się koszykówką tak jak ja, podejrzewam, że mógł być... - zastanowiłem się przez moment - no, może odrobinkę zazdrosny. Żałuję, że nie poświęcałem mu więcej czasu. Rzadko kiedy bywałem w domu, bo treningi trwały po kilka godzin, a ja chodziłem na nie każdego dnia tygodnia. W przedostatniej klasie szkoły średniej, gdy wraz ze szkolną drużyną zdobyliśmy ligowy puchar juniorów, zainteresował się mną facet z komisji. Nie pamiętam nawet jak się nazywał, wtedy obchodziła mnie praktycznie tylko szansa na trafienie do ligi. Jak w sumie można zauważyć trafiłem do niej po dwóch latach. Grałem ile sił, wygrywałem, zdobywałem puchary, kasę i sławę. Mogłoby się wydawać, że było idealnie. Wtedy też tak uważałem, ale teraz sądzę, że na świecie pełno innych wartości, na które tak naprawdę nigdy nie miałem czasu. Przyjaźń, miłość, rodzina... sama rozumiesz.
     Nehemia skinęła głową nie odzywając się. Wkroczyliśmy na Szóstą Zachodnią i ruszyliśmy po chodniku w górę stromej ulicy, na której szczycie mieścił się pensjonat.
- Nie byłem samotnikiem, uwielbiam ludzi, chłopaki z drużyny byli mi jak bracia, a przynajmniej tak powiedziałbym dziesięć lat temu. Teraz widzę, że to o wiele za dużo powiedziane, bo nigdy nie miałem czasu dla własnego, rodzonego brata. Nie wiem nawet czy teraz o mnie pamięta. - mruknąłem odwracając wzrok. Wspomnienia o Davidzie były bolesne, użerałem się z nimi od dawna, ale teraz nic nie mogłem zrobić. Policzyłem szybko lata i doszedłem do wniosku, że w tym roku mój mały braciszek, którego twarz widzę jak przez mgłę skończy dziewiętnaście lat. - Jakiś czas później, gdy moje nazwisko stało się rozpoznawalne na całym świecie, co poznałem po tym, że moja twarz widniała na magazynach, ludzie kupowali koszulki z moim imieniem, w telewizji przeprowadzano ze mną wywiady, zagrałem nawet w takiej jednej reklamie, strasznie dziadowskiego napoju, który był niedobry i gorzki, chociaż ja grałem koszykarza, który nie wygra meczu bez łyka tego energetyka. - Przypomniałem sobie dżingiel tej reklamy i aż się wzdrygnąłem. - Smakował okropnie, powaga.
- Ciekawe czy komuś rzeczywiście smakował, czy też ludzie poszli do sklepów ze względu na twoją twarz? - dorzuciła białowłosa z zastanowieniem.
- Chętnie bym się tego dowiedział - rzuciłem z uśmiechem. - Muszę sobie przypomnieć jego nazwę, ale wracając: później poznałem Bridgett. Mówię ci, dziewczyna była niesamowita. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, jak po wygranym meczu z Dodgersami dziennikarze zebrali się w kupie pod boiskiem aby udzielić im odpowiedzi na kilka niekończących się pytań. Wszyscy byli tacy głośni i irytujący, tylko ona stała gdzieś z tyłu, taka malutka wśród tych wielgachnych mikrofonów. - zachichotałem przypominając sobie obraz dawnej narzeczonej stającej na palcach by tylko dostrzec zwycięską drużynę. - Zakochałem się w niej. Przyznaję bez bicia, że to był mój pierwszy raz w życiu, kiedy kobieta samym spojrzeniem sprawiała, że cały czerwieniałem. Dalej możesz sobie wyobrazić jak było; pierwsze spotkania, długie spojrzenia, pożegnania pod drzwiami, wścibscy paparazii robiący nam zdjęcia z ukrycia...
 Westchnąłem cicho. Już prawie dotarliśmy na miejsce.
- A potem się oświadczyłem. Wydawało mi się, że to idealny moment, bo płynęliśmy wtedy łódką bo malutkim jeziorze w New Jersey, to było chyba w czerwcu, zaraz po moim kontrakcie... Hm, następnie doszło do rozgrywek. Gdyby moja drużyna je wygrała, wpisałbym się na karty historii koszykówki na zawsze, ale wtedy właśnie po raz pierwszy straciłem przytomność, to także wyraźnie pamiętam: wykonywałem wówczas wsad. Byłem wysoko w powietrzu, ten rzut mógł przeważyć na wyniku i nagle... bum. - klasnąłem w dłonie. - rozpłaszczyłem się o polerowane deski jak kocur spadający z dachu. To był mój ostatni mecz w życiu. Nawet nie skończony.
  Zerknąłem na dziewczynę, która w zamyśleniu wpatrywała się przed siebie. Nieco na ukos, po drugiej stronie chodnika zaświecił neon hotelu. Zatrzymałem się raptownie.
- No i w sumie... to by było na tyle. A, no i to tutaj - wskazałem ręką na budynek z nagiej cegły. - Spokojnie, w środku wcale nie jest tak tragicznie. - zapewniłem siląc się na uśmiech, a potem po prostu przeszliśmy przez oświetloną jedną latarnią ulicę aż pod drzwi hotelu The Hunter.

                                                Nehemia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz