poniedziałek, 20 lutego 2017

Nehemia


 
Stałam na końcu ciemnej uliczki, przyklejona policzkiem do zimnej ściany jakiegoś budynku i uważnie obserwowałam ludzi na zatłoczonej ulicy. Co jakiś czas słyszałam radosne krzyki dzieci albo zatroskane wołania matek, szukających swoich dzieci. Dla większości z nich byłam zupełnie niewidoczna, zapewne byłoby tak również, gdybym była żywa. Po prostu ci ludzie mieli własne życia, problemy, zmartwiania. Rzeczy ważniejsze niż randomowa osoba cała we łzach, idąca środkiem ulicy. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
   Często zastanawiałam się czy ja też taka byłam względem swoich przyjaciół. Nie wiedziałam tego, nie pamiętałam. A może nie chciałam pamiętać? Ilekroć próbowałam wrócić do wspomnień, to albo miałam w głowie zupełną pustkę, albo pojawiały mi się przed oczami tak okropne sceny, że rezygnowałam z tego szybciejniż mrugam.
W ostatniej chwili złapałam jakiegoś dzieciaka za kaptur bluzy, ratując go tym samym przed zdarciem twarzy na chropowatym chodniku. Postawiłam, niewiele niższego ode mnie, chłopca na równych nogach i uśmiechnęłam się lekko. Ten popatrzył na mnie niebieskimi oczami, krzyknął coś na wzór podziękowania i pobiegł z powrotem do kolegów.
  Zawsze dziwiło mnie, że dzieci nie mają problemu z widzeniem nas. Nigdy. Nawet jeśli ktoś byłby prawie zupełnie niewidoczny, tak jak ja. Ale podobno dzieciaki mają bardziej otwarty umysł niż osoby dorosłe. Możliwe, że to było tego przyczyną.
Westchnęłam cicho, po czym zdziwiona spojrzałam na swój brzuch, który w jednej chwili został czymś owinięty.
- Znowu się spotykamy, Emi - zaśmiał się bardzo dobrze znany mi głos. Nie zdążyłam się nawet odwrócić, mężczyzna jednym ruchem pociągnął mnie mocno w tył. Z głuchym łoskotem w uszach uderzyłam w murowaną ścianę na drugim końcu uliczki. Powoli osunęłam się na ziemię, cały czas obserwując przeciwnika, spod przymrużonych powiek. Mężczyzna wycelował we mnie bronią, którą widziałam pierwszy raz na oczy. A w swoim... Życiu po życiu widziałam ich naprawdę wiele.
  Broń wypaliła. Pocisk to była jakaś dziwna, świecąca na zielono kula, której w ostatniej chwili uniknęłam, wyskakując wysoko w górę. Odbiłam się nogami od budynku za sobą i spadłam z góry na przeciwnika, lądując mu na ramionach.
- Nie tym razem, Mack. - Syknęłam do niego i skoczyłam w przód, odpychając go w przeciwną stronę. Wylądowałam zgrabnie na ziemi, robiąc przewrót i pomknęłam szybko w tłum, słysząc jeszcze krzyk wściekłości mężczyzny.
  Mack ścigał mnie już trzeci rok, chociaż przez ostatnie cztery miesiące gdzieś zniknął. Teraz wiedziałam już gdzie i po co. Zazwyczaj z nim walczyłam, jednak nie byłam na tyle lekkomyślna, żeby walczyć z czymś czego nie znam. Najpierw musiałam dowiedzieć się co to za broń i jaką krzywdę może mi wyrządzić. A to jak zwykle nie będzie takie proste.

*kilka godzin później*

  Szłam przed siebie wolnym krokiem, trzymając między zębami arbuzowego lizaka. Słońce chyliło się pomału ku zachodowi; musiałam znaleźć gdzieś jakieś lokum, by się przespać nim zapadnie noc.
Byłam sama odkąd tylko zostałam jednym z Wędrowców, więc nie pozwalałam sobie na spanie w nocy, przecież to wtedy najczęściej dochodziło do ataków. A ja nie miałam zamiaru poddać się bez walki.
  Spojrzałam w prawo, słysząc jakiś ostrzegawczy krzyk. Jedyne co zobaczyłam to pomarańczowa piłka lecąca w moją stronę. Odruchowo stanęłam na rękach i zrobiłam obrót, odbijając piłkę w stronę, z której przyleciała. Wróciłam do pionu i nieco zdziwiona zaczęłam przyglądać się fioletowowłosemu chłopakowi. W rękach trzymał piłkę, prawdopodobnie tą samą, którą odbiłam. Przez dłuższą chwilę oboje przyglądaliśmy się sobie w milczeniu, w końcu jednak chłopak je przerwał.


              Vincent? Mam nadzieję, że może byc ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz