piątek, 3 marca 2017

Ana

  Stałam na krawędzi dachu jednego z większych wieżowców w mieście.
Patrzyłam na panoramę nocnego miasta. Lubiłam od czasu do czasu zakraść się na dach jakiegoś budynku i poobserwować ludzi, którzy z tej wysokości przypominali mrówki.
Zamyślona, zaczęłam odruchowo nucić melodię jednej z moich ulubionych piosenek. Po chwili przerwałam i zaczęłam od początku, tym razem ze słowami.


                                                I'd heard there was a secret chord
                                                That David played and it pleased the Lord

                                                But you don't really care for music, do you?


Usłyszałam za plecami czyjeś kroki. Zamknęłam oczy, skupiając się na dotknięciu umysłem czasoprzestrzeni, jednocześnie nie przestając śpiewać.

                                                  Well, it goes like this
                                                  The fourth, the fifth, the minor fall, the major lift
                                                  The baffled king composing Hallelujah


  Gdy chwilę później otworzyłam oczy, przed sobą zobaczyłam plecy mężczyzny mierzącego do drugiej mnie z jakiejś fikuśnej broni. W ramach wytłumaczenia: nie, nie byłam w dwóch miejscach jednocześnie. Bardziej trafnym określeniem będzie, że przede mną pojawił się obraz widziany zza pleców nieznajomego... a przynajmniej tak to najłatwiej wytłumaczyć. Zabawy czasoprzestrzenią często nie mają sensu.
Sięgnęłam do kieszeni kurtki, z której wyjęłam pocisk. Ani na chwilę nie zamilkłam.

                                              Hallelujah
  Obracałam pocisk w dłoni, przyglądając mu się uważnie. Następnie wzięłam go w dwa palce i uniosłam na wysokość oczu.
Promienie słoneczne odbiły się od metalu.

                                                Hallelujah
Kątem oka zauważyłam, że mężczyzna zatrzymał się i przybrał dogodną pozycję, przygotowując się do oddania strzału.

                                                Hallelujah
Przywróciłam przestrzeni normalny wygląd, skupiając całą swoją uwagę na człowieku za moimi plecami i na broni, którą trzymał.

                                               Hallelujah
Jego palec powędrował na spust.

                                    Well, maybe there's a God above
  Pocisk wystrzelił. Zdążył jednak pokonać zaledwie połowę trasy, po czym zawisł w powietrzu bez ruchu.
Odwróciłam się z wdziękiem i spojrzałam prosto w zaskoczoną twarz strzelca. Z niedowierzaniem przenosił co rusz wzrok to na mnie, to na pocisk i z powrotem.

                                   But all I've ever learned from love
Wyciągnęłam przed siebie rękę, na której leżał pocisk z mojej kieszeni. Mężczyzna spojrzał na niego, nie rozumiejąc.

                                Was how to shoot somebody who outdrew ya
W sekundę później pocisk, zamiast leżeć na mojej dłoni, mknął w stronę faceta.

                              And it's not a cry that you hear at night
Pocisk zatrzymał się kilka milimetrów od jego twarzy. Strzelec dopiero po chwili zrozumiał, co się stało. Wyraz jego twarzy stopniowo zaczął się zmieniać: z zaskoczenia, przez niedowierzanie, aż po nieskrywane przerażenie. Nie spuszczając wzroku z niewielkiego, a jak niebezpiecznego przedmiotu, nieznajomy (najpewniej agent FBI) wstał i zaczął się cofać.

                               It's not somebody who's seen the light
                                       It's a cold and it's a broken Hallelujah

  Nagle mężczyzna zatrzymał się. Widać było, jak się szarpie, próbując się poruszyć, uciec stąd jak najdalej. Jednak skutecznie mu to uniemożliwiałam. Podeszłam do niego bez pośpiechu i zbliżywszy usta do jego ucha wyszeptałam:
- Następnym razem nie będę miała litości. Więc radzę się więcej do mnie nie zbliżać.
Rozległ się odgłos metalu uderzającego o dach. Pocisk, który posłałam, wymknął się spod mojej kontroli, a siła grawitacji ściągnęła go w dół. Nie dałam po sobie w żaden sposób poznać, że upadek pocisku nie był przeze mnie w pełni kontrolowany. Wyprostowałam się tylko i, rzuciwszy do faceta "Życzę miłego wieczoru", nagięłam przestrzeń tak, że postąpiwszy krok do tyłu... trafiłam na środek ulicy na jakimś odludziu.
Doobra, tutaj zdecydowanie nie miałam zamiaru trafić. Ewidentnie również nie pojawiłam się tu sama z siebie, a raczej ktoś... mi pomógł.
Stałam zwrócona twarzą w stronę jakiegoś któsia. Nie wydawał się zaskoczony moim nagłym pojawieniem się, co mnie zaintrygowało.
Nieznajomy stał w cieniu. Otaczała go ciemność zbyt gęsta, by chociaż rozpoznać jego płeć.
- Witaj - odezwał się.
Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam zastanawiając się, czy mam go zignorować, odpowiedzieć mu, czy może najlepszą opcją będzie ucieczka.
Ostatecznie postanowiłam wybrać drugą wersję, jako najbardziej, hm... dyplomatyczną.
- Zakładam, że się nie znamy - powiedziałam, starając się dostrzec coś charakterystycznego w sylwetce postaci. Na próżno. - A przynajmniej ja nie znam ciebie. Niemniej zakładam, iż ty lub ktoś, kogo znasz, może mieć coś wspólnego z moim pojawieniem się tutaj.
- Skąd takie założenie? - zapytał nieznajomy. W sumie, chyba był to facet, aczkolwiek...
- Pierwszy raz widzę to miejsce - powiedziałam. - Nie mam pojęcia, gdzie jestem. I z jakiegoś powodu nie byłeś zdziwiony moim pojawieniem się tutaj - włożyłam ręce do kieszeni kurtki. Miałam cichą nadzieję, że owy "on" nie okaże się "oną", bo nie mam zamiaru ewentualnej "onej" przepraszać za zniewagę w postaci pomylenia jej z mężczyzną. - Albo na co dzień widujesz pojawiających się przed tobą ni z tego, ni z owego ludzi, albo już wcześniej wiedziałeś, że tu wyląduję - nie doczekawszy się odpowiedzi w przeciągu jakiś piętnastu sekund, dodałam. - Więc? Mogę wiedzieć, dlaczego tu jestem?

                                                       Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz