niedziela, 19 marca 2017

Damian

       W gruncie rzeczy drzewko było śliczne. Długi, szczupły trzon wystawał z samego środka białej donicy, która wydawała się być nienaturalnie duża w porównaniu z wątłą rośliną. Koronę stanowiły gęsto rosnące, jasnozielone listki obcięte i wymodelowane na kształt idealnego koła. Nic dziwnego, że gdy tylko dostrzegłem ów cytrynowe drzewko nie mogłem powstrzymać się przed wydaniem ostatnich piętnastu dolarów na jego zakup.
         Teraz, trzymając oburącz spód donicy stawiam ostrożnie krok na kolejnym schodzie. Roślina ważyła tyle co nic, a ja prawie dotarłem do celu, jakim było drugie piętro, ale gdzieś w podświadomości odzywał się cichy głosik przestrzegający mnie przed nagłym atakiem mej niezdarności. Prawdziwą ulgę poczułem dopiero gdy obiema stopami dotykam bordowej wykładziny. Wówczas przyśpieszam kroku i z radością dopadam do drzwi pokoju, który dzielę wraz z Jurijem i Jasperem. Otwieram je i z najdzikszą przyjemnością wchodzę do środka; oczami wyobraźni widzę już jak jasne promienie popołudniowego słońca oświetlają radośnie drgające liście. Zrzucam noszoną na ramieniu torbę stawiam donicę tuż przy wyjściu pożarowym, które w rzeczywistości jest wąskimi drzwiami balkonowymi wbudowanymi tuż obok okna w prostej ramie. Ta konfiguracja sprawia, że do lokalu wpada dużo światła o każdej porze dnia. Z uśmiechem robię kilka kroków to w tą, to w tamtą stronę obserwując wymarzony obraz.
W końcu z uśmiechem na ustach ruszam w kierunku kuchennego aneksu i nastawiam wodę w czajniku. Podciągam rękawy bluzy do łokcia i sięgam do pudełka, w którym znajduje się herbata. Wyjmuję jedną z ekspresówek i wkładam ją do stojącego na zlewie kubka. Opieram się o parapet i w czasie oczekiwania wyglądam przez okno, przez które widzę betonowe boisko rozciągające się obok hotelu.
        Gdzieś w rogu stoi nagie, smutne drzewo. Opieram głowę na pięści i wpatruję się w podrygujące, szarawe gałązki. Przez dłuższą chwilę nie zwracam uwagi na otoczenie, nie słyszę więc nagłego pisku czajnika, który zawiadamia mnie o zagotowaniu wody. Mam wrócić do rzeczywistości, gdy nagle pojawia się ptak.
Kolorowe, nakrapiane pióra migoczą przez chwilę w powietrzu, po czym nieruchomieją, gdy szpak zasiada na jednej z grubszych gałęzi. Wytężam wzrok, a moja wyobraźnia odruchowo stawia mi przed oczyma pomarańczowy dziobek otoczony delikatnymi, fioletowymi piórkami, które gwałtownie przechodzą w zielononiebieskie lotki. Wzdycham z przyjemnością i mimo odległości, jaka dzieli mnie od stworzenia czuję miłe łaskotanie w sercu. Ptak zrywa się do lotu równie szybko, co z niego rezygnuje i już po chwili słodki obraz ukochanego zwierzęcia znika z pola widzenia. Dopiero po chwili przypominam sobie o pierwotnym celu, jakim było zaparzenie herbaty. Łapię za czajnik i błyskawicznie przelewam bulgoczącą wodę do naczynia.
         Herbata uwalnia swój ekstrakt błyskawicznie, nadając napojowi ciemnobrązową barwę. Biorę kubek w obie dłonie i z ciesząc się przyjemnym ciepłem wracam do głównego pokoju gdzie zasiadam skrzyżnie na dywanie i z nabożeństwem wpatruję się w drzewko, które błyskawicznie wypełnia swą świeżą wonią mieszkanie. Siedzę tak nie wiadomo ile, poziom napoju w kubku stale się obniża, a słońce opada powoli po niebie.
Opieram głowę na pięściach i wciąż siedząc zasypiam wraz z zapadnięciem zmierzchu, a przez moją podświadomość przedziera się ostatecznie skrzypnięcie otwieranych drzwi do pokoju.


               Jasper? Tylko ja potrafię zasnąć po turecku na dywanie xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz