Chwilę patrzyłam na jego broń zastanawiając się nad jego słowami. Hotel The Hunter? Może coś kiedyś dawno mi się obiło o uszy, ale nigdy go nie widziałam, nie wiem gdzie się znajduje, kto tam mieszka, kto tam rządzi. Nie ważne. Ale w sumie taki chwilowy dom by mi się przydał… Znudziło mnie już podróżowanie po świecie w poszukiwaniu mojego brata, który ciągle zmienia swoje położenie. Może odpocznę od tego? Przy okazji będę bardziej bezpieczna, chyba. Skąd mogę mieć taką pewność, że to nie jest zwykły żart, alb podstęp? Tyle, że nie mam już nic do stracenia, dosłownie. Nawet życia już nie mam, więc nic się nie stanie, jeśli będą mnie chcieli zniszczyć całkowicie. Ale wątpię w to. Chłopak nie wygląda na psychopatę – tyle, że nic nie wiadomo – to do tego sam jeszcze jest duchem.
– Dobra, poczekaj – powiedziałam w końcu po namyślę. – Siadaj – wskazałam na krzesło. – Wypije tylko swój napój – dodałam zamaczając w ciepłej cieczy usta. Chłopak się chwile zastanawiał nad moim rozkazem, prośbą, czy jak on to tam sobie nazwał w głowie, po czym usiadł. W milczeniu wypiłam swoje cappuccino, po czym wstałam i wyrzuciłam papierowy kubek do kosza. Chłopak także wstał i ruszył zaraz po mnie w stronę wyjścia. Chłopak…
– Jak się nazywasz? – zapytałam w końcu. Nie miałam zamiaru sama mu wymyślać jakiegoś pseudonimu, jeśli ma imię. Niech poda byle jakie słowo, nie będę do niego krzyczeć „Ej Ty!”, nawet, jeśli nie zrobiło by to dla mnie żadnej różnicy.
– Andrew – powiedział. Pokiwałam głową. Tyle informacji starczy mi chyba na jeden dzień. Teraz trzeba by się zająć tym cholernym agentem. Albo mnie Andrew zaprowadzi do hotelu, a potem się rozliczę z tamtym idiota, a może przy większym szczęściu spotkamy go po drodze i zabijemy od razu. W sumie to bym wolała drugą opcję, ale się nie udzielam. – A Ty się nie przedstawisz? – zapytał po długim milczeniu, podczas którego chłopak wskazał mi inną drogę. Spojrzałam na niego jak na idiotę, chociaż nie miałam takiego zamiaru. Wydawał się spokojny, więc nie miałam powodów do bycia wredną, nawet, jeśli tak jakoś samo wychodziło.
– Silleny – przedstawiłam się. Chłopak skiną głową. Przechodziliśmy właśnie przy kręgielni. Jak byłam mała zabrał mnie do owego miejsca kolega. Długo sobie nie pograłam, za mocno wsadziłam palce w te trzy dziurki i sobie je połamałam. Jak? Gdy rzuciłam kulą, to nie dość, że wpierw mi je wygięło, to jeszcze poleciałam razem z nią parę metrów do przodu. Na to wspomnienie się wzdrygnęłam. Pierwszy i ostatni raz poszłam wtedy na kręgle.
Przez całą drogę milczeliśmy, co mi nie przeszkadzało. Uwielbiałam cisze, a jedyny minus tego wszystkiego był taki, że czułam się przy dwumetrowym białowłosym jak dziecko – chodzi mi tu o wzrost. Chyba zacznę nosić wysokie buty. Po drodze nie spotkaliśmy żadnego agenta, co sama nie wiedziałam jak przyjąć. Szczęście, że nie mieliśmy żadnych kłopotów, czy pech, że nie pozbyliśmy się żadnego idioty, który myli nas z kosmitami. To chyba nigdy nie przestanie mnie to bawić.
– To to? – zapytałam gdy na tle pojawił się stary budynek; bynajmniej na taki wyglądał. Duży, stary. To tam można żyć? Pewnie w środku był remont, bynajmniej tak mi się wydaje. Co ja będę oceniać po wyglądzie?
– Tak – powiedział. Zeszliśmy z chodnika na ulicę i przeszliśmy na drugą stronę, po której stał owy budynek. Na chwile się zatrzymałam zadzierając głowę do góry i oglądając go. Wielki… Gdy się ocknęłam, ruszyłam za chłopakiem, który czekał na mnie przy wejściu.
– Uważasz to za szczęście czy pech, że nie spotkaliśmy żadnego agenta? – zapytałam będąc ciekawa jego zdania. Dla mnie był to pech, ale się nie mam zamiaru w tej kwestii wyrażać. Teraz tylko poznać to wszystko, pewnie także zamieszkać i wrócić do miasta, aby pozbyć się zagrożenia.
Andrew?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz