wtorek, 14 marca 2017

Nehemia - C.D Historii Vincenta

   Szeroko otwartymi oczami patrzyłam na mężczyznę, gdy mówił to wszystko. Każde jego słowo odbijało się echem w mojej głowie, a ja starałam się wszystko to zapamiętać, nie pominąć ani jednego wyrazu, by nie zmienić sensu wypowiedzi. Gdy skończył, powoli przeniosłam wzrok na swoją dłoń, na której zacisnęły się palce Vincenta.
Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony było mi głupio i wstyd za kłamstwa, no i rzecz jasna za to, jak bardzo naraziłam przywódcę tą rozmową na dachu. Przecież mogło mu się coś stać, coś poważnego i to byłaby tylko moja wina, bo przecież ja go tam zaciągnęłam. Z drugiej strony miał rację.  

   Nie chciałam odchodzić, bo mimo tak krótkiego czasu, który tam spędziłam, zdążyłam się przyzwyczaić i przywiązać do tego miejsca, otoczeni i w szczególności do ludzi. Chociaż miałam też co do tego wszystkie mieszane uczucia i nie do końca wiedziałam co o tym sądzić. Nigdy wcześniej od nikogo nie słyszałam czegoś takiego, zawsze było tylko, że mam się wynosić, że nie jestem potrzebna. I chyba nie do końca rozumiałam pojęcia słowa "rodzina".
Powróciłam wzrokiem na twarz fioletowowłosego i pomału wysunęłam dłoń z jego uścisku, nie będąc przyzwyczajona do takich gestów. Wzięłam głębszy wdech i wyprostowałam plecy, spuszczając spojrzenie na swoje nagie stopy. Siedziałam w samej bluzce i spodniach, natomiast buty, torba i płaszcz wisiały na wieszaku w kącie pomieszczenia.
- Zgoda. - Powiedziałam cicho, kiwając głową, po czym spojrzałam na mężczyznę z uśmiechem, który od razu odwzajemnił gest. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu, oprócz naszej dwójki i pustych łóżek, niewiele tu było, ale taki urok szpitalnych sal, czyż nie?
- Ty też powinnaś odpocząć. Jesteś wyczerpana. - Nawet to nie umknęło jego uwadze, mimo że sam nie czuł się najlepiej. Wzruszyłam tylko ramionami, starając się nadać temu gestowi beztroskiego charakteru.
- Nie jest najgorzej. - Skłamałam, uśmiechając się szeroko, jednak szybko zniknął on z moich ust, kiedy napotkałam karcący wzrok Wędrowca. Natychmiast spuściłam wzrok, przygryzając lekko dolną wargę. - Ale wytrzymam...
- Żadne wytrzymam. Masz odpoczywać razem ze mną, potem będziesz mi potrzebna. - Odparł. Skinęłam głową, nie dopytując już co chłopak miał na myśli. Cokolwiek to było, ufałam mu na tyle, by dać wciągnąć się w to w ciemno.
     Potem przyszedł Patrick, sprawdzić jak czuje się jego przyjaciel, w tym czasie skoczyłam do kuchni po coś do jedzenia, nie chcąc im przeszkadzać. Gdy wróciłam w pomieszczeniu znowu znajdował się tylko Vincent, w dodatku pogrążony we śnie. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, zjadłam owoc, który sobie przyniosłam, a potem, korzystając z rady przywódcy, przybrałam postać kota i usadowiwszy się na krześle, pogrążyłam się we śnie.
I na tym mniej więcej spędziliśmy następne trzy dni, które w całości spędziłam w towarzystwie fioletowowłosego w tym dziwnym pomieszczeniu, od którego zaczynałam powoli wariować. Zazwyczaj wyglądało to tak, że gdy Vincent spał, ja również udawałam się na spoczynek pod postacią kota, a ilekroć do sali ktoś wchodził, podnosiłam łeb i, jeśli był to Patrick lub Lucy, siedziałam na swoim miejscu lub wracałam spać. Jeżeli jednak przywódcę odwiedzał jakiś inny Wędrowiec to stawałam gdzieś z tyłu i wszystko uważnie obserwowałam. Poniekąd czułam się odpowiedzialna za Vincenta i jego zdrowie. Kiedy zostawaliśmy sami i nie mieliśmy ochoty na sen, to rozmawialiśmy o wszystkim o czym się dało, włączając w to zabawne historie z życia i te wymyślone przez nas.
     Czwartego dnia Rick wydał wyrok, że Vinc jest już na tyle w dobrej formie, że może wyjść z sali i wrócić do własnego pokoju, jednak nadal nie może się przemęczać. Oboje byliśmy wdzięczni, że możemy opuścić tamto straszne pomieszczenie. Naprawdę zaczynałam w nim wariować, co objawiało się niekontrolowanymi napadami śmiechu.
Vincent siedział na swoim łóżku i opowiadał mi kolejną już historię, śmiejąc się i przypominając sobie stare czasy. Ja leżałam na ziemi, z wyciągniętymi w górę nogami, nie mogąc przestać się śmiać. Skutki uboczne trzech dni w tamtej dziurze wciąż nie minęły.
- Ale naprawdę tak to wyglądało? - Przewracałam się z boku na bok, łapiąc się rękami za brzuch. - Nie, nie, dość, proszę! - Przewróciłam się na plecy i spoglądałam w sufit, co chwilę jeszcze parskając resztkami śmiechu. - Więc gdy już będziesz mógł wychodzić to nauczysz mnie grać w tego kosza? Obiecałeś. - Powiedziałam, kiedy już cała seria śmiechów minęła.

                                   Vincent? Trochę luźniej ^-^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz