Dzisiejszy dzień nie wniósł w zasadzie nic nowego, czy też ciekawego do
mojego jakże beztroskiego życia. Urozmaiceniem ostatnich dni okazała się
kłócąca się dwójka ludzi. Kiedy to siedząc sobie spokojnie w parku
czekałem na dobrą okazję, aby rozpocząć sprzeczkę między jakimiś
osobami. No proszę, może być! W sumie ich głośniejsza wymiana zdań nie
jest jakoś bardzo interesująca – zwyczajne problemy i sprzeczki, czyli
coś, co aż tak mnie nie interesuje – ale od biedy ujdzie! Gestykulowałem
rękami na każde ich słowa, bawiąc się dłońmi jak kukiełkami. Tsa, po
kilku minutach mnie to znudziło. Poprawiłem rękawiczki i wstałem powoli,
zostawiając kłócących się w uliczce parku. Oby się pogodzili, bo ta
kobieta umrze w ciągu najbliższych 48 godzin. Prychnąłem pod nosem.
Umiejętność taka jak moja jest niby ciekawa, ale dość irytujące wiedzieć
kiedy ktoś umrze. Do tego w głowie jakbym miał te wszystkie dane,
prawdopodobieństwo. Śmierć jest loterią. Dobre tyle, że choć daje mi
znać w jakim odstępie czasowym ktoś umrze, a to, ze obok w głowę uderza
mnie listą sytuacji w jakich to się stanie to nic. Właściwie to smutne,
dobijające. Wiedzieć, ze ktoś umrze, móc nawet go dotknąć i wtedy
dowiedzieć się jak to się stanie, stało. Ale zasady zasadami!
Wolę żyć w
niewiedzy, ale za to nigdy już nie ujrzeć niczyich wspomnień ze
śmierci. Wygodniej i praktyczniej. Nie muszę potem pozbywać się
koszmarów. To byłoby niczym przyznanie się iż potrafię być miły - zmaza
na moim honorze.
Wróciłem do hotelu i zmierzałem powoli w stronę schodów, aby udać się
do mojego pokoju. Chętnie otworzę okno – trzeba wykorzystać ostatni czas
zimnego powiewu, nieprawdaż? - i rzucę się na łóżko, gdzie będę mógł
poleżeć w ciemności. No chyba, że akurat, któryś ze współlokatorów
będzie w środku. Jakoś to strawię. Co mnie nie zabije to… I tak już nie
żyję.
Wtedy coś na mnie wpadło, a ja zaskoczony dałem pociągnąć się grawitacji
na podłogę. Ledwo wszedłem po jednych to już na drugich schodach ktoś
mnie przewraca? Nieważne, osoba, która mnie przewróciła już łaskawie ze
mnie zeszła.
- Przepraszam! - pisnęła w moją stronę. Uniosłem wzrok i spojrzałem w jej kierunku. - Nie chciałam! Nic się nie stało?
- Przyznam, że powinnaś patrzyć jak chodzisz. - rzuciłem chłodno. Byłem
przyzwyczajony do tego, że mogłem chodzić wszędzie i nikt na mnie nie
wpadał. A tu takie coś. Może byłem trochę za ostry, ale to już
przyzwyczajenie.
- Vivian. - rzuciła nieśmiało.
- Tsa, miło było. - minąłem ją, wchodząc schodami na wyższe piętro i
całkowicie olewając jej osobę. Mogłem się wytłumaczyć tym, że była niska
c’nie?
Ale chyba jednak wewnętrzne poczucie dobra i bycia altruistą kazało mi
zawrócić. Czy ja nie mógłbym być egoistą przez cały czas? Wychodzi mi
tylko w praktyce, a w myślach zdarza mi się myśleć o innych –
wkurzające.
Cicho podążyłem za dziewczyną, nie dając się właściwie zauważyć. Weszła
do kuchni. W sumie, chyba mają tam jakąś czekoladę… Wkroczyłem do środka
za Vivian. Szukała czegoś.
- Morozow Jurij. - mruknąłem cicho, sięgając po czekoladę znajdującą się
w szafce nad dziewczyną, po czym odwinąłem rąbek i ugryzłem. Podpisana
nie była, czyli mogę ją wszamać.
Vivian?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz