czwartek, 9 marca 2017

Lucy - C.D Historii Patricka

- Niech ci będzie. - mruknęłam, lecz nadal nie dałam za wygraną. Nie przyznam się przecież do porażki. - Nie jesteś miłym osobnikiem, a stwierdzenia, że hojnym nie zaryzykuję. Jeszcze „Pan Wredny” każe mi za siebie zapłacić, a jak dają to brać. - poprawiłam rzeczy, które o mało nie wyślizgnęły mi się z rąk. Trzymanie ich nie ułatwiał kociak, który postanowił wbić swoje małe pazurki do mojej ręki i wygodnie się ułożyć. Ale, że ja nie dam rady?! - Dobra, pacnij mnie jeszcze raz i pojawmy się na chodniku.
- Pacnąć to ja cię mogę w głowę.
- Spróbuj, a wywołasz wojnę.
- Nie kuś. - powiedział, machając paczuszką z jakimiś witaminami dla żółwia tuż przed moją twarzą, do pary przewracając jeszcze oczami. Szybko dotknął mojego ramienia i w mgnieniu oka znaleźliśmy się na zewnątrz.
- Podziękować – kiwnęłam głową - to teraz w drogę do hotelu. - postawiłam kilka kroków do przodu. Tsa, zapomniałam w którą stronę mam się udać. Zazwyczaj moja orientacja w terenie jest niezawodna, ale przedtem skupiałam się na zwierzaku, w dużym stopniu zdając się na chłopaka, który zaprowadził mnie do owego sklepu zoologicznego i niestety dla mnie, nic nie zapamiętałam.
- Nie idziesz dalej? - ominął mnie, idąc dość żwawym krokiem. Prychnęłam cicho pod nosem. Moje zirytowanie wywołało momentalny uśmiech na twarzy wędrowca. - Och, czyżbyś zapomniała gdzie jest hotel?
- Nie… Po prostu uważam, że mężczyźni powinni iść przodem.
- Wyglądałaś mi na kobietę co raczej wypchała by się przez szereg mężczyzn. - zauważył. On znów się ze mną bawił, prawda? Znowu te jego gierki… Nie, żeby mi to przeszkadzało tak jakoś dobitnie, no ale mam swoją dumę.
- Nawet nie mam jak do ciebie dorównać! Mam krótkie nóżki, a ty gnasz jak pies za kiełbasą!
- Th.. Fajne usprawiedliwienie.
- Okey. - przewróciłam oczami. - Po prostu się pośpieszmy i bądźmy już na tej kolacji.
Po tym wymieniliśmy tylko kilka słów. Patrick ledwo zwolnił tempo. Nic nie poradzę, że moje nogi nie mają dwóch metrów! W końcu jednak doszliśmy do wspaniałego miejsca docelowego.
- Wiesz gdzie jest jadalnia? - spytał gdy targając swoje rzeczy wskoczyłam na pierwsze stopnie schodów.
- Jakoś tam trafię. Poradzę sobie.
- Tak samo jak potrafiłaś trafić do hotelu?
- Umrzyj ponownie. - mruknęłam pod nosem i wystyrmałam się na samą górę. W spokoju weszłam do pokoju i odłożyłam rzeczy gdzieś w kąt, a Neko ułożyłam wygodnie na łóżku.
- Jak miło. I w tym życiu jestem tak nielubiana, że nawet o współlokatora mi będzie trudno, ale to i lepiej. Więcej miejsca dla nas Neko. - powiedziałam do kociaka.
Pokładałam wszystko tak, żeby było mu wygodnie i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Trafienie na stołówkę nie było aż takie trudne. Usiadłam na jednym z krzeseł. Nie lubiłam takich „imprez”. Obeszłoby się bez tego, ale zasady kultury jakieś mnie obowiązują. Niestety. Ale i tak będę musiała wyjść jak najszybciej. No chyba, że chcę dostać jakiegoś piep.rzonego ataku duszności, albo jeszcze zacznę pluć krwią. Zdarza się. Jestem dość aspołeczną osobą… Okazało się, że jest tu nawet dość spora liczba zbłąkanych dusz takich jak ja. Hm, ciekawe czy wszyscy tak kończą, czy tylko niektórzy. Na przykład te wszystkie osoby, które pozwoliłam za… Lub Joseph? Ugh, ile to było? Sześć lat? Nie, teraz już siedem To wtedy zaczęła się ta cała posrana akcja. Napisali, że postrzelił go jakiś głupi gangster, a tu widać jednak nie. Nigdy nie zapomnę kiedy Michael mi o tym opowiedział; opowiedział, jak Joseph kilka minut przed śmiercią zwierzył mu się ze wszystkiego. Pościg, organizacja Penvernów… Obawiał się, że wiedzą kim jest. Mike zalecił mu, aby ich zmylił. Ale okazało się, że będą chcieli najpierw sprzątnąć mnie; przeze mnie Joe musiał dostać tą głupią kulkę w łeb. Do końca życia zapamiętam jak Mike przetoczył mi ostatnie słowa mego drogiego – jak się później okazało- przywódcy: „Michael, wiem, że żyjemy w dwóch różnych światach, mamy inne idee i wartości, ale coś nas łączy, razem z Lucy tworzymy rodzinę. A ja nie jestem w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa. Wiem, że twoje uczucie trochę zmalało, ale nadal jest dla ciebie jak rodzina. Dlatego musisz mnie zabić”. Nie obyło się bez sprzeciwu. To, że „Miś” był najemnikiem i zabijał wiele razy nie ułatwiło mu sprawy. Nikt nie chciałby zabić swojego druha. Ale powiedział, że zrobił to, żeby mnie chronić. Do teraz w głowie mam to, że ja pogrążyłam Josepha; że wtedy byłam jeszcze nikim. Dziewczyną beż żadnych wartości; pustą w środku. Co z tego, że razem z nimi bawiłam się w naginanie prawa. Dorosłam dopiero kiedy HP wzięło mnie pod swoje skrzydła.
Kuźwa, kolacja, a ja myślę o życiu, które porzuciłam. W sumie to chyba robię to specjalnie, żeby nie skupiać się na tłumie i móc w spokoju przetrwać tą masakrę. Ech, dopiero kiedy kogoś się straci można zrozumieć jak wiele dla ciebie znaczył. Ja tak miałam z Jacobem. Ło Bożee. Dobrze, że to już za mną. Muszę się na serio ogarnąć, wziąć to na logikę. Ja umarłam, a on… On przecież żyje i.. zabija? Chole.ra, oby siostra go dopilnowała.
Kiedy nadeszła odpowiednia okazja wymknęłam się. Rano przekażę Vincentowi, że kolacja była przepyszna. Teraz znakomicie udawało mi się chowanie się za innymi osobami i niezwracanie na siebie uwagi.
Kiedy tylko byłam w moim pokoju otworzyłam szeroko okno, aby się przewietrzyło i padłam na łózko.
- Kicia~ Wiesz, ja nigdy nie będę potrafiła rozmawiać z ludźmi, ani kierować nimi tak jak kiedyś. - rzuciłam do kota, który ewidentnie mnie zignorował. Dmuchnęłam w kosmyk włosów opadający mi na twarz i udałam się do łazienki na szybki prysznic. Zanim jeszcze ułożyłam się do snu wsypałam kotu trochę karmy. Te stworzenia lubią żreć po nocach.
Ułożyłam się, poprawiając kilkukrotnie poduszkę aż w końcu udało mi się zasnąć. Nie trwało to długo, bo obudził mnie cho.lerny ból w nogach. Spojrzałam w tamtą stronę. Leżał na mnie Neko; na moich połamanych piszczelach. Syknęłam i spojrzałam na sierściucha.
- Skarbie~- podniosłam go delikatnie. - Wiem, że ci wygodnie, ale mnie to boli. - to miejsce to był ewidentnie mój czuł punkt. Odłożyłam go obok, głaszcząc. Teraz już nie zasnę. Brawo ja. Która jest właściwie godzina… „3:29” Zajebiście. Zabijcie mnie ktoś ten drugi raz, bo nawet po śmierci nie mogę się wyspać, a ja kocham spać.
Zwlekłam się z łóżka i przystanęłam przy parapecie. Wpatrywałam się w prawie pustą ulicę, mrużąc oczy. Wyciągnęłam kartkę i jakiś ołówek. Nawet długopisu w pokoju nie mam. Pomińmy… Zaczęłam kreślić jakiś wiersz. W sumie może być. Tak spędziłam resztę nocy. Rano poczułam się głodna, więc zaraz po tym jak dane mi było się przebrać udałam się w stronę kuchni. Natrafiłam tam na Vincenta.
- Dzień dobry. - powiedziałam do niego. Odpowiedział mi podobnie. - Wybacz, że się tak jakoś wczoraj zmyłam. Jedzenie było wyborne. - powiedziałam.
- Dziękuję. I nic się nie stało.- machnął na to ręką. Ja w tym czasie zrobiłam sobie kanapkę, którą miałam w planach szybko zjeść.
- Mogę zapytać, który pokój należy do Patrick’a. Mam do niego pilną sprawę.
- Na drugim piętrze… - nakierował mnie, za co serdecznie mu podziękowałam. - Tylko on nie jest rannym ptaszkiem.
- Mówi się trudno. - to nie tak, że chętnie go podenerwuję od rana...
Kiedy wyszłam już po schodach zdążyłam zjeść kanapkę. Po drodze sprawdziłam jeszcze czy Neko w spokoju śpi. Za wskazówkami fioletowowłosego trafiłam pod drzwi wielbiciela żółwi.
- Otwieraaaaaj. Nie będę tu stać i mówić jak aspołeczną osobą jestem, i że potrzebuję kogoś, kogo znam, żeby oprowadził mnie po mieście~ - zapukałam do jego drzwi. Nie przestanę dopóki nie otworzy.

                     Patrick? Nawet nie wiem czy się pod tym podpisać XDDD

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz