piątek, 10 marca 2017

Patrick - C.D Historii Lucy

   Obudziło mnie gwałtowne łomotanie w drzwi przerywane groźbami, jakoby nachodzący nie zamierzał odejść, póki nie otworzę. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to Khalifa i jego zwyczaj porannej musztry jaką na nas przeprowadzał zwołując na paskudny kleik z kawałkami gotowanego mięsa. Wrażenie to minęło w sekundę później kiedy to uświadomiłem sobie, że nie ma żadnych nas bo ja jestem martwy, a moi dawni towarzysze są daleko stąd, zupełnie nieświadomi mojego losu.
   Zwlokłem się z łóżka gniewnie odrzucając kołdrę. Nie fatygując się zakładaniem jakiejkolwiek koszulki ociężale zszedłem po schodach, zastanawiając się jednocześnie kogo tu niesie. Głos z pewnością nie należał do Vincenta, ale jego osobę wykluczyłem już na samym początku:
po pierwsze on nie był tak narwany i najpewniej by zadzwonił. Po drugie i ważniejsze Vinc był nauczony nie budzić mnie wcześniej niż o jedenastej, tymczasem naścienny zegar wskazywał za piętnaście dziewiątą.
Burcząc pod nosem przekleństwa przemierzyłem główny pokój i dotarłem do drzwi. Przekręciłem zamek i z donośnym westchnieniem otworzyłem je.
- Czego tam? - zacząłem, ale na progu stała Lucy więc zmieniłem taktykę i przewróciłem szybko oczami. - Oho, Kociara.
  Kobieta wzięła się pod boki i spojrzała na mnie cierpko.
- Oho, Adonis. - zripostowała mając zapewne na myśli mój nagi tors. Całe szczęście, że spałem w joggerach bo bez nich z Adonisa zmieniłbym się najpewniej w Dawida.
- Zgubiłaś się czy jedynie pomyliłaś pokoje? - zapytałem drwiąco.
- Tak ci prędko do ratowania mnie z opresji? - uśmiechnęła się kpiąco, musiałem wyglądać na wyjątkowo zażenowanego gdyż Lucy opuściła ręce i powiedziała dużo poważniej:
- Wpuścisz mnie do środka czy będziemy tak tu stać i dywagować? - miałem okazję odmówić, ale (o zgrozo!) spodobała mi się nuta władczości w jej głosie. Udałem minę wielce zrezygnowanego i wzdychając otworzyłem przed nią szerzej drzwi.
   Czarnowłosa wkroczyła do apartamentu pewnie, ale bez nachalności. Dotychczas w korytarzu panował półmrok, ale gdy Lucy wkroczyła do jasnego wnętrza mieszkania przypomniałem sobie o braku wierzchniego ubrania. Brak koszuli w obecności kobiety zupełnie mi nie przeszkadzał, przeciwnie wiele ułatwiał, ale bogaty zbiór blizn pokrywający moje ciało zawsze przykuwał uwagę i prowokował pytania. Zwłaszcza, że to nie były zwykłe, wybrzuszone bruzdy; był ich ogrom i urodzaj normalnie jak w Ziemi Obiecanej. Kłute, cięte, obuchowe, poparzenia, szwy, haki, a to dopiero początek; niektóre wyblakły w ciągu upływających lat, ale ja wciąż czułem ich znamienność pod skórą. 
 Moją sytuacje ratował nieco gęsty szablon tatuaży pokrywający lewy bok i ramię aż do barku.           
   Ukrycie rozległych plam po kwasie znajdujących się po lewej stronie żeber było dla mnie sukcesem - blizna ta była moim zdecydowanie najgorszym wspomnieniem.
Lucy rozglądała się po pokoju więc wyszedłem z cienia. Rozważyłem opcję czmychnięcia na górę i znalezienia jakiejś koszuli, ale wówczas wyglądałabym zbyt podejrzanie. Nawet jak na mnie.
Oparłem się o ścianę przy okazji maskując blizny na plecach.
- Nikt cię nie uprzedził, że mnie się nie budzi bez wyraźnego powodu? - mruknąłem przewracając oczami. Poranne światło całkiem ładnie oświetlało ciemne włosy kobiety.
- Ależ ja mam powód. - powiedziała swobodnie opierając się o blat stołu. - Idziemy w miasto. Z góry mówię, że nie masz wyboru.
   Gwałtownie oderwałem się od ściany i rzuciłem jej mordercze spojrzenie, po czym minąłem ją ostentacyjnie i wkroczyłem na dębowe schodki. Zatrzymałem się w połowie i spojrzałem na Lucy przez ramię.
- Ty chyba jeszcze nie wiesz, co oznacza męska nieprzewidywalność.
- Uhuhu, zabrzmiało jak groźba. - gwizdnęła wchodząc za mną. Przemierzyłem sypialnię i dotarłem do uchylonych  drzwi łazienki. - Nie wiedziałam, że poddasze jest takie ogromne.
  Pośpiesznie wymyłem zęby obserwując jednocześnie kątem oka jak kobieta rozgląda się po wnętrzu. Zajmowana przeze mnie część poddasza stanowiła zaledwie połowę - druga była przeznaczona drugiemu apartamentowi. Kiedy projektowaliśmy wraz z Vincentem hotel z góry wiedziałem, że muszę dołożyć coś od siebie - dlatego pewna część została zabudowana. Po drugiej stronie ściany za odsuwanym regałem znajdował się mój prywatny arsenał.
  Ale broń była wszędzie: w każdym pokoju i korytarzu, sprytnie ukryta na wszelki wypadek. W tym przypadku za  "wypadek" uznawałem najazd FBI albo... splunąłem do umywalki i przepłukałem twarz wodą. Nie bardzo miałem ochotę teraz myśleć o tych zawszonych dupkach.
  Na grzejniku wisiały czarne spodnie, więc błyskawicznie zmieniłem ubranie szukając jednocześnie paska. Wyczłapałem z łazienki udając dumnie nastroszonego pawia.
  Lucy siedziała na krawędzi łóżka i trzymała moją gitarę. Zapinałem akurat sprzączkę od paska patrząc jednocześnie na dziewczynę, brzdąkającą mocne C-dull.
- Nie wiedziałam, że jesteś muzykalny. - powiedziała wpatrując się gdzieś w bok.
  Dostrzegłem szarą bluzę leżącą na dywanie.
- Wrzuć to na swojego bloga jako hot news. - rzuciłem robiąc kilka kroków w lewo. Nachyliłem się po bluzę, stając jednocześnie w promieniach jasnego słońca. Wyprostowałem się, ściskając materiał w dłoniach. I wtedy usłyszałem to idiotyczne pytanie.
- Po czym to? - Lucy mówiła cicho, zupełnie jakby przechodziła teraz pewien nostalgiczny moment. Musiałbym być totalnym debilem, żeby nie zrozumieć o co pyta. Zacisnąłem zęby i przekręciłem lekko głowę tak aby móc na nią spojrzeć.
  W przeciwieństwie do innych, którzy dotychczas o to pytali nie wgapiała się w bruzdy z zaciekawieniem, które niesłychanie mnie irytowało, nachalnością, która mnie doszczętnie podburzała lub obrzydzeniem, które wywoływało u mnie uczucie pogardy względem patrzącego, a nawet odrobiny smutku. W jej oczach było coś innego, zrozumienie, a może współczucie? Nie zdążyłem się przyjrzeć, bo czymkolwiek było zniknęło już po krótkiej chwili. Lucy była silna. Bardzo mi tym kogoś przypominała.
- Po życiu. - rzuciłem dużo ostrzej niż zamierzałem. Naciągnąłem na siebie bluzę i złapałem w dłonie buty. Odwróciłem się twarzą do niej. - Idziemy?
  Czarnowłosa błyskawicznie podniosła się i odstawiła mój instrument na stojak. Obserwowałem jej ruchy. Albo i ona potrafiła grać, albo wyczuwała jak ważna potrafi być dla kogoś gitara, bo umieszczała ją w szczypcach ostrożnie, z szacunkiem dla delikatnego drzewca. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Jak się dzisiaj nie zgubisz, to postawię ci herbatę. A może nawet ciastko. - skinąłem głową w kierunku schodów.
   Lucy uśmiechnęła się nonszalancko. O czymkolwiek myślała przed chwilą, najwidoczniej już odeszło na dalszy plan. Możliwe, że tak będzie lepiej.


                                                  Lucy? No to jak, nie zgubisz się?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz