wtorek, 14 marca 2017

Damian - C.D Historii Sary

      Kiedy Vincent podarowuje mi klucz do pokoju, który sobie wybrałem uśmiecham się do niego i dziękuję mu serdecznie. Mężczyzna wydaje mi krótką instrukcję poruszania się po Hotelu, po czym żegnając się w zabawny, oryginalny sposób wraca do swoich zajęć. Z lekkim wahaniem wspinam się na schody drugiego piętra. Serce, choć martwe w moim wyobrażeniu podskakuje mi do gardła. Czuję lekki stres przed poznaniem zupełnie nowych, choć tak podobnych mi osób. Wiem, że postępuję odważnie wybierając pokój z dwoma męskimi współlokatorami, ale jakaś część mnie nakazuje mi pokonać dawne kompleksy i wziąć się za siebie. Mimo nowego postanowienia, obawiam się jednak, że mogę zostać odrzucony i tutaj.
     Przełykam ślinę i poruszam mocno głową na boki powodując ciche strzyknięcia karku. Spoglądam na klucz, do którego przyczepione jest drewienko z wyrzeźbionym numerem pokoju. Odnajduję odpowiednie drzwi i rozprostowuje dłoń sięgając do klamki. Kiedy naciskam chłodną powierzchnię metalu drzwi ani drgną. Uświadamiam sobie, że moich współlokatorów może tu w tej chwili po prostu nie być. Chcę włożyć kluczyk do zamka, ale w mojej głowie pojawia się myśl, że być może ktoś w środku odpoczywa, śpi, lub oddaje się innym czynnościom, przez które nie usłyszał mojego natarcia. Wszyscy goście zwyczajnych hoteli zamykają się przecież w swych pokojach na klucz. Czy i tutaj panowała taka zasada?
      Pukam kilkakrotnie w mocne, jasnobrązowe drewno, ale po drugiej stronie nie słychać chociażby kroków. Odczekuję kilka chwil. Muszę wyglądać jak rasowy idiota stojąc pod drzwiami własnego pokoju i oczekując, aż otworzy mi nieobecny mężczyzna. Przeczesuję włosy palcami. Czego tak właściwie się boję? Nietaktownego wtargnięcia na teren, który od teraz ma należeć także do mnie? Czy też obawiam się otworzenia tych drzwi i rozpakowania mojego mentalnego bagażu w miejscu zupełnie obcym i tak dalekim od dawnego domu? Karcę się cicho, ale podejrzewam, że to straszna kumulacja strachu przed jednym i drugim. Chowam klucz do kieszeni i zrezygnowany odwracam się na pięcie.
       Przecież i tak będę musiał tu kiedyś wrócić! I to zapewne jeszcze tego wieczoru. Wzdycham donośnie, mając nadzieję, że nikt nie widział tej żałosnej sceny. Spaceruję przez chwilę po korytarzu przyglądając się łagodnej tapecie o piaskowej barwie. Jako główny motyw tapety, na jasnym tle odcinają się ciemnobrązowe róże. W kontraście z burgundowym dywanem, wnętrze wygląda... cóż, naprawdę rasowo. Na końcach korytarza drugiego piętra znajdują się mosiężne, dębowe drzwi. Dwuskrzydłowe i dużo większe od tych przynależących do reszty pokoi. To zapewne apartamenty, a jeden z nich zamieszkuje białowłosy Patrick. Towarzysz przywódcy jest rosły i imponujący, ale przyznaję, że nieco się go boję. Jest dużo mniej łagodny w obyciu niż Vincent, a przy tym emanuje respektem i, no cóż, przestrachem. Jego gęste, perliste włosy falują przy każdym ruchu. Zastanawiam się, czy moje spostrzeżenia są kwestią orientacji, czy też natłoku wrażeń jakich dzisiaj doznałem. Powoli schodzę z powrotem na parter, wiem, że włóczę się bez większego celu, ale jestem w pewnym sensie zaintrygowany mieszkańcami The Hunter'a. Docieram do przejścia miedzy schodami a łukiem drzwiowym prowadzącym do recepcji i jadalni. Przechodzę przez weń dotykając pasującego kolorystycznie do wystroju drewna. Jadalnia jest urządzona modnie, nowocześnie i z rozmysłem.   
        Mam właśnie zasiąść na jednym z grafitowych, regulowanych krzeseł gdy do mojej nogi dopada czarny, rozradowany piesek. Ma piękne, jedwabiste futerko i oczy roziskrzone tysiącami światełek. Psiak podskakuje i szczeka niemiłosiernie głośno, ale wcale mi to nie przeszkadza. Z uśmiechem kucam, po czym wyciągam dłoń do zwierzaka, który obwąchuje ją z namaszczeniem.
- Kto by pomyślał, że Wędrowcy mają takie urocze maskotki! - mówię do psa, a on wydaje się mnie rozumieć. Szpic, bo po chwili poznaję jego rasę okręca się wesoło wokół siebie i wytyka różowy jęzor z pyszczka. Gładzę go pieczołowicie po łepku i konwersuję z nim przez chwilę, zanim to przyjazny psiak nie zyskuje chęci, aby dokładnie wypucować swą śliną moją twarz. Śmiejąc się cichutko, odpycham zwierzaka od siebie, łagodnie i bez nerwów, po czym wycieram twarz ręką. - Ale z ciebie przyjemniaczek, co?
- Ren! - słyszę nagle żeński głos i natychmiastowo podnoszę głowę. Na skraju recepcji stoi rudowłosa dziewczyna, która prędko umyka gdzieś wzrokiem. Przy jej prawym boku spoczywa pies, którego rasy najpierw nie rozpoznaję, ale po chwili przypominam sobie, że jest to akita. Czarny szpic gna jak oparzony do swej pani, po czym wykrzykuje szalone rzeczy w swym szczekającym, psim języku. Dziewczyna patrzy na niego z uwagą i kręci głową. - Ren, tyle razy ci mówiłam...
      Wyprostowuję się prędko i robię dwa kroki w kierunku rudowłosej, chcąc przy tym wyglądać swobodnie i w miarę ludzko. Uznaję, że jeśli już bawię się z czyimś pupilem, powinienem się chociaż przedstawić. Na szybko wymyślam jakieś powitanie.
- Uroczy ten Twój pisak. - mówię i staram się przyjaźnie uśmiechnąć.


                                                          Sara? C:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz