Przyjrzałam się nieco uważniej chłopakowi. Był wyższy ode
mnie o jakieś dwa centymetry i zapewne liczył sobie więcej wiosen ode mnie,
patrząc po budowie jego ciała, jednak jego twarz nadal nosiła w sobie ślady
dziecinnych rys, chociaż dodawały mu one swego rodzaju uroku. Kąciki jego ust,
lekko podniesione w górę, zdawały się nigdy nie opadać. Wcielenie optymizmu.
- Cóż, ciężko tu znaleźć żywą duszę. Ale, nie szkodzi. Wybierałem się właśnie
na kabaret, nie masz może ochoty?
Przechyliłam głowę i zastukałam palcem o podbródek w imitacji podejmowania
niezwykle trudnej decyzji. Lubiłam tego rodzaju wystąpienia, a teraz, jako
umarlak, miałam prawo do spokoju wiecznego od różnorodnych męczących
obowiązków, które przeszkodziłyby mi w wycieczce. Tym bardziej, że od czasu
choroby rzadko kiedy opuszczałam szpitalne mury. Często powtarzałam rodzeństwu,
siląc się na...hm, śmiertelną powagę, że jeśli nie zabije mnie białaczka,
nudzie na pewno się to uda. Całe szczęście, że cały czas Shin, dobra dusza,
dostarczał mi tusz, papier i książki.
- Co mi tam, ja żałoby nie przeżywam- stwierdziłam radośnie, klaszcząc w
dłonie.- Chętnie się przejdę, dzięki!
- Miło mi to słyszeć- odparł Ariel.- Kilka minut drogi stąd, nie da się go
przegapić!
Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Chłopak co jakiś czas zerkał do telefonu, a mi
zdawało się, że widziałam coś dziwnie przypominającego mapę. Hm, może średnio
orientował się w terenie? Z której strony by na to nie spojrzeć, ja byłam
jeszcze bardziej zielona w temacie (kto się niby gubił na prostej drodze?),
więc zostawiłam mu prowadzenie.
Wyszedłszy z budynku, zwróciłam twarz ku niebu. Chmury leniwie sunęły po
błękitnej kopule, widocznej tylko przez wąskie szpary, zupełnie jakby lodowa
pokrywa powoli pękała pod naciskiem morskich fal.
- Tak w ogóle, to gdzie ten kabaret?- zagadałam po chwili ciszy. Milknę coś
ostatnio, zły znak.- Wiesz, w sensie, na jaki zamierzasz wbić? Taki dla żywych
czy macie też jakiś swój specjalny czy jak to tam określić?
- Nie, taki, na jaki zwykli chodzić żywi- odparł mężczyzna.- Jeszcze jedna
uliczka i będziemy na miejscu. Dzisiaj akurat wystawia jedna z ciekawszych
grup, będzie co oglądać.
- A jak z wejściem? W sensie, będą nas widzieć czy nie?
- W sumie, to się zobaczy. Wiesz, zależy też sporo od tego, ile osób o tobie
pamięta, w jaki sposób, jak wyraźny zostawiłaś po sobie ślad...
- Hm, zdaje się, że Vincent rzeczywiście coś wspominał. Aj, muszę zacząć to
sobie zapisywać. Ale, mówiąc szczerze, spodziewałam się, że będziemy całkowicie
odseparowani od tamtego świata. Wiesz, po tych wszystkich science fiction i
fantasy raczej spodziewałam się wielkiego więzienia pełnego pułapek i na deser
jakaś zagadka to rozwiązania! Trochę dziwne uczucie, mam wrażenie, jakbym tylko
wyszła na wieczór i zaraz miała wrócić, chociaż po części odpowiada mi obecny
stan rzeczy. Hotel jest trochę jak przystanek, gdzie mogę wreszcie odetchnąć.
- Rzeczywiście, z początku dość ciężko może być się przestawić. Ogółem,
mogłabyś mi może powiedzieć, jak tu trafiłaś? Znaczy, w razie czego...
- Spoko, przecież to żadna tajemnica- beztrosko machnęłam ręką, parskając
śmiechem. Wiedziałam dobrze, że nigdy, przenigdy nie wolno mi robić z tego
jakiegoś delikatnego tematu, jeśli nie chcę potem odpędzać się od widm
przeszłości- Białaczka albo nuda, może jedno i drugie, kto wie! A ty?
- Wypadek samochodowy. No i miałem bliskie spotkanie z gałęzią.
Pokiwałam głową. A więc jego śmierć była gwałtowna, niedająca szansy na
przygotowanie się. Miałam kiedyś z Shin'em, noszącym wdzięczny tytuł filozofa
rodzinnego, rozmowę na temat różnic pomiędzy końcem szybkim, a powolnym -
właściwie, nie doszliśmy do żadnych konkretnych wniosków, ale ta rozmowa
szczególnie utkwiła mi w pamięci.
Przez chwilę milczałam, zanim moim oczom nie ukazał się potężny, szary budynek,
rozświetlony jaskrawymi neonami. Najwidoczniej owe miejsce było dość popularne.
- To już tu?- zapytałam, mrużąc oczy przez jasne napisy.- Rzeczywiście, nie da
się go nie zauważyć!
Ariel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz