niedziela, 26 marca 2017

Lucy - C.D Historii Patricka

Przez moment mogłam usłyszeć te kilka słów. Po paru ciężkich tygodniach, które dane mi było spędzić poza moim ukochanym krajem zdążyłam nauczyć się na tyle, żeby wiedzieć co chłopak cicho podśpiewywał przez moment. Och, aż mogłoby się zebrać na moje własne, melancholijne wspomnienia.
- Powinieneś się częściej śmiać. - rzuciłam cicho, patrząc na niego kątem oka.
- Słucham? - spytał po krótkiej chwili, tonem jakby jeszcze przez moment rozbawionym.
- Słyszałeś. Poza tym nie będę się powtarzać. - prychnęłam, udając swoje oburzenie i uśmiechając się chytrze.
Gdy pokonaliśmy kolejne kilka metrów mój wzrok utkwił na śmietniku. Siedział na nim ukochany przeze mnie zwierzak, który łapą próbował pacnąć w głowę rosłego owczarka niemieckiego. Właścicielka olewała go, prowadząc zapewne bardzo przejmującą rozmowę przez telefon.
„Ten kot tak samo ma w dupie wszystko dookoła, jak ja”, pomyślałam, gdy Neko wciąż nie przestawał dokuczać wyraźnie podenerwowanemu psu.
- Odważny po mnie. - rzuciłam zadziornym tonem.
- Przyznam, że podobny. Ty też irytujesz większych od siebie. - na jego komentarz uśmiechnęłam się momentalnie, łapiąc kota pod pachę.
Rzuciłam czworonożnemu na smyczy groźne spojrzenie, wymijając go i zmierzając w stronę wejścia. Niech sobie kundel nie myśli.
- Raczej jestem skora do walki i nie lękam się przeszkód! - powiedziałam dumnie.
- O ile przeszkoda nie będzie zbyt upierdliwa? Będziesz pacać jak Neko tego psa i czekać aż się wkurwi?
- Może. I niech tylko jakiś kundel spróbuje tknąć mojego kociaka! Wyrwę łeb z kręgosłupem jemu i właścicielowi. - mruknęłam.
Przez moment w głowie błysnęło mi wspomnienie. Okropny widok, kiedy musiałam patrzeć jak kilka takich bydli zagryza jednego z moich najlepszych ludzi. No i jeszcze przyjaciela… Choć nie wdawałam się w głębsze relacje w tamtym okresie to mimo wszystko przywiązywałam się do innych. Najgorszy z tego wszystkiego był krzyk, głos proszący o to, aby ktoś powstrzymał te dzikie zwierzęta. Cholerni wrogowie, nigdy nie ma spokoju. Ech, na moje szczęście już umarłam.
Przekroczyłam próg hotelu, czując tą samą atmosferę. Aż dziwne, chyba powoli się przyzwyczajam do wracania tutaj. Właściwie już za życia włóczyłam się gdzie popadnie, więc to nic nowego.
- A potem ktoś będzie ci musiał dupę ratować. - Patrick ewidentnie nie dawał za wygraną.
- Mój tyłek, moja sprawa. Dam sobie radę.
- Jakim cudem ten kot znalazł się na dworze? - ewidentnie zmienił temat.
- Pewnie wypadł przez okno. Ale jakim cudem, skoro je zamknęłam? Ech, potem to zbadam. No, ale później nie mógł wrócić i widzisz co się działo. Prawda, Ne-chan? - pogłaskałam go po tym jego białym brzuszku (kot, a jakoś to lubi…) i pokonałam kolejne partie schodów.
- Spadł z drugiego piętra i nic mu nie jest? Może jakaś nadnaturalna istota z niego. - rzucił.
- Mówisz to jakby takie coś było czymś dziwnym i nadzwyczajnym.
- A co, w Spider-Mana chcesz się bawić? W sumie miasto już masz…
- Cudowna propozycja, ale to raczej nie dla mnie. - postukałam się palcem po brodzie. - Ja już swoje chwile obrońcy uciśnionych miałam. - parsknęłam przez moment, usilnie próbując to zakryć. Zawsze mogę zwalić na kota, jestem alergikiem. No, ale kto by się tym przejmował kiedy ta śnieżynka jest taka urocza. W sumie to są tu właściwie dwie takie śnieżynki obie białe jak nazwa wskazuje.
Przerzucałam przez moment wzrok z Neko na Patricka i z powrotem.
Kot wił mi się w rękach. Ta chole.ra jest naprawdę ruchliwa. Z wiekiem jeszcze będzie chciał być bardziej leniwy…
- Właściwie to wypadałoby teraz podziękować… Za to, że zwlokłam cię z łóżka i zmusiłam do oprowadzenia mnie… - drugie zdanie powiedziałam znacznie ciszej – Więc dzięki. - rzuciłam kiedy wyszliśmy już na drugie piętro.
- Tak… Nie ma za co…
- Jakbyś czegoś potrzebował to mam herbatę.. i herbatę. W zasadzie na razie mam tylko herbatę, ale zawsze coś. - mruknęłam pod nosem, obracając się i idąc teraz tyłem. Nie pozwoliłam mu nawet odpowiedzieć. - Potrzymaj go. - włożyłam mu w ręce puchatą kulkę i zajęłam się grzebaniem w kieszeniach. Nigdy nie potrafiłam znaleźć ani telefonu; ani klucz; ani też sensu życia. Muszę chyba zacząć zapisywać do której kieszeni co wkładam. Ale po chwili udręki mi się udało. Otworzyłam zamek i nacisnęłam klamkę.
Neko bawił się w najlepsze. Najwyraźniej kochał pacać wszystko łapą, a twarz i włosy chłopaka to nie wyjątek. Nie wiem czy mogę zaryzykować to stwierdzenie, ale białowłosemu chyba się to podoba.
- Chodź tu ty mój męczenniku, bo cię jeszcze Patrick wymęczy. - powiedziałam do zwierzaka.
- Ten kot jest męczennikiem raczej z tego powodu, iż musi przebywać z tobą. - odparł znajomy, posyłając mi szyderczy uśmiech.
- Nie jestem aż taka zła.
- Skądże. - prychnęłam tylko, poprawiając włosy za ucho.
- Nieważne. Daję ci wolną rękę, możesz spać do woli. Oczywiście jeśli znowu nie będzie mi się chciało cię obudzić.
- Za drugim razem mogę być bardziej podirytowany.
- To się właśnie dzieje z miśkami jak się ze snu zimowego budzą? No proszę, jak baba przed okresem.
- To ty biedna jesteś skoro cię chwyta codziennie.
- Ech… - przewróciłam oczami – Zostawię cię tutaj, muszę jeszcze podskoczyć po parę rzeczy… - pomachałam delikatnie ręką, a kiedy oboje rzuciliśmy ostatnie słowa pożegnania wślizgnęłam się do pokoju. Wręcz natychmiastowo poczułam, że ktoś inny w nim był. Obce rzeczy, które zdążyłam zauważyć kątem oka świadczyły o tym, że w końcu doczekałam się współlokatora. Moja antyspołeczna strona cieszy się najbardziej. Ale ten ktoś chyba zniknął. Ważne, żeby sobie dupy nawzajem nie zawracać.
Otwarte okno, ewidentnie przez nową osobę.
- Przynajmniej zostajesz przy hotelu. - powiedziałam pod nosem, odkładając Neko na podłogę. Podeszłam do worka z karmą i nasypałam towarzyszowi kolejną porcję.
Najwyższy czas kupić sobie nowy notes i kilka innych rzeczy…
Nie spędziliśmy na zwiedzaniu miasta znów tak dużo czasu. Dnia jeszcze zostało w zapasie, więc spokojnie mogłam teraz udać się na zakupy. Jak ja nienawidzę tego słowa, zawsze wiąże mi się z pustymi lafiryndami.
Nieważne. Notatnik, długopisy i tomik poezji. Tego teraz potrzebuję.
Szybko wygrzebałam potrzebne mi pieniądze i po raz kolejny wybyłam z hotelu, aby po kilkuminutowym spacerze przedostać się na jedne z żywszych ulic. W swoim życiu nie byłam przyzwyczajona do takiego tłoku. Nie dość, że nie odczuwałam tego w Londynie, to jeszcze spędzałam większość swojego czasu w wyciszonych podziemiach. Ale narzekać na co nie mam.
Weszłam do księgarni przy jednej z wspomnianych ulic. Nie było tu tłoku, a do nozdrzy wpadła mi woń cudownych, starych książek. Samo miejsce urządzone było w dość „stary” sposób, jeśli miałabym je porównać do tego co dzieje się na zewnątrz. Przykucnęłam przy półce z tomikami poezji. Na wystawie widziałam autora, którego szanuję. Osobiście nie liczyłam, że znajdę tutaj mojego poetę numer jeden. Sama dowiedziałam się o nim jakieś dwa lata przed śmiercią. Gdyby nie znajomy robiący interesy w większości krajów Europy zapewne nigdy nie dowiedziałabym się o Baczyńskim.
Tak jak się spodziewałam, jego prac tutaj nie było. Żałuję, że zauważyłam tylko tę księgarnię, ale na co mogłam liczyć, ludzie wolą znanych twórców, choć ja wiele bym oddała za zbiór wierszy mojego faworyta.
Porwałam jeszcze kilka innych tomików czy książek – głównie klasyków – aby mi się nie nudziło po nocach i zapłaciłam. Wstąpiłam jeszcze do papierniczego kupując gruby notatnik i kilka sztuk przyrządów do pisania. Kiedy miałam już te kilka potrzebnych mi rzeczy nie miałam co ze sobą zrobić. Myśli zbiegły mi się przy chęci dalszego rozwijania mojego zmysłu orientacji. Kiedy zmierzałam w kierunku poprzednio obserwowanego przeze mnie parku, w głowie aż latały mi melancholijne wspomnienia. W Podziemiach mieliśmy pewien labirynt, a ja usilnie próbowałam go wykorzystać. Ściany były białe, pokryte płytkami o tym samym kolorze i nie trudno było się w nim zgubić. Kiedy mój pierwszy plan co do tego miejsca nie wypalił chciałam, aby nowi mogli się tam szkolić. Jakimś cudem nikt nie był zbytnio chętny, a ja z mojego czystego i miłosiernego serca powiedziałam im, że mogą spadać na drzewo. I dzięki temu wędrowałam tam codziennie, – byleby tylko uniknąć papierkowej roboty, która od czasu do czasu musiała na mnie spadać – aż w końcu poznałam każdy kąt tamtego miejsca. Przyjemne wspomnienia.

~*~         
  
Siedziałam na ławce w parku, przewracając kolejną już przeczytaną stronę książki. Miło odpocząć od tego mętliku, który miałam odkąd mogłam powitać Nowy York. Myślałam o tym miejscu.. i osobach, które poznałam – choć w sumie tych nie było wiele. Może powinnam zintegrować się z innymi, ale… Właściwie nie jest mi to potrzebne.
Kiedy przyswajanie fabuły mi się znudziło, a obserwowanie ludzi stało się monotonne stwierdziłam, że wystarczy na dziś. Chwyciłam wszystkie rzeczy i ruszyłam w stronę hotelu, kopiąc po drodze śmietek, który ktoś niedbale wyrzucił. Nie przeszłam nawet kroku. Jak już to ruszyłam to chociaż wyrzucę. Kiedy tylko podniosłam owy „śmieć” jakbym zderzyła się ze ścianą. Materiał był wręcz tak samo szorstki w dotyku jak tamte. Do tego potargany jak nigdy, ale wręcz widziałam na nim symbol uskrzydlonego węża. Ale to chyba zwidy. Byłam przy tym jak w 2015 Zakon został ostatecznie zniszczony. To wręcz irracjonalne!
Schowałam strzępki do kieszeni, będę to musiała na spokojnie przemyśleć. Napiję się herbaty i uspokoję pokołatane myśli, właśnie tak.
Skręciłam, wychodząc na ulicę, przy której znajdował się hotel. Na koszu znów siedział kot. Czyli teraz zawsze jak nie wrócę do mieszkania ten będzie tu sterczał? Pięknie…
Ponownie chwyciłam futrzaka i weszłam do miejsca mojego zamieszkania. Kompletna pustka i cisza na korytarzach czy holu. Wszyscy sobie robią popołudniową drzemkę czy umówili się gdzieś? Przynajmniej nie zauważą jak targam te rzeczy. Tyle dobrego.


   Patrick? Tak w sumie to nie wiem jaki komentarz tu dopisać xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz