piątek, 17 marca 2017

Vivian

      Jeśli mam być szczera, to tkwienie w hotelu, wśród ludzi, którzy tak naprawdę nie żyją, zresztą podobnie do mnie, na dodatek jeszcze w sytuacji, kiedy większość cię nie widzi, bo jesteś za niska (no dobrze - tak naprawdę z własnej woli unikam kontaktu, ale łatwiej zwalić na wzrost, czy coś takiego), jest... Wkurzające. Znaczy, ogólnie to sam fakt, że nie zwracają na mnie uwagi, jakoś szczególnie mi nie przeszkadza, nie zależy mi na niej, wystarczy, żebym mogła słuchać, a w takiej sytuacji to nawet prostrze. I tak rzadko wychodzę z pokoju, który, o dziwo, wciąż zajmuje sama. Może to i na razie lepiej, bo jak do tej pory i tak ze zbyt wielką ilością osób nie rozmawiałam.
Kogo ja oszukuje, nie staram się nawet z kimkolwiek zakolegować, o bliższych kontaktach, takich jak przyjaźń, nie mówiąc. Nigdy nie czułam się w tym dobra, a teraz, biorąc pod uwagę, że jednak bycie martwym JEST odrobinę dziwne, tym bardziej było by to dla mnie cięższe i szło bardziej opornie. Niby nawet nie próbowałam, więc nie powinnam być o tym tak przekonana, ale jednak... Miałam takie nieodparte wrażenie. Może niesłusznie, kto wie. Nie zbierało się na to, bym próbowała to w jakikolwiek sposób zmienić.
Uchyliłam delikatnie drzwi pokoju i wyjrzałam na zewnatrz, po chwili wychodząc na korytarz. Ostrożnie, tak, żeby nie trzasnąć, zamknęłam drzwi.
      Nie, żebym miała konkretny cel w skradaniu się, przecież gdybym kogoś spotkała, to wyglądałoby to wyjątkowo podejrzanie i zdecydowanie bardziej zwróciło uwagę, niż normalne, spokojne wyjście z własnego pokoju. W końcu każdy miał prawo bez większych problemów poruszać się po terenie hotelu, a przynajmniej tak powinno być.
Odetchnęłam i ruszyłam korytarzem, poprawiając okulary i jednocześnie odgarniając grzywkę z czoła. Nie dość, że skrzat, to jeszcze z różowymi włosami... I w różowym swetrze. Trochę za dużo tego koloru, ale mniejsza o większość.
Po kilku minutach dotarłam do schodów prowadzących na niższe piętro. Miałam zamiar przejść się do jadalni, albo kuchni.
Tyle, że... Raczej nie będzie to takie łatwe.
          Zamyślona, nie zwracając większej uwagi na to, jak idę... Poczułam tylko gwałtowne szarpnięcie.
Tak, żeby spaść ze schodów, wiedząc, gdzie one są, i jeszcze wiedząc, że ma się zamiar po nich zejść.
W chwili desperacji próbowałam złapać się jeszcze poręczy schodów, ale nie dało to żadnych rezultatów.
Uderzenie.
I bolesny jęk.
Odskoczyłam gwałtownie, zdając sobie sprawę, że zrobiłam krzywdę nie tylko sobie.
- Przepraszam! - pisnęłam, uderzając o najniższe stopnie w stronę osoby, która padła moją ofiarą.

                                                 Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz