czwartek, 16 marca 2017

Andrew - C.D Historii Silleny

     Dwóch białowłosych mierzyło się spojrzeniem. Stali naprzeciwko siebie zaciskając gniewnie pięści. Wszędzie wokół wiruje wzburzony kurz, którego tumany poderwały się ze wszystkich stłuczonych talerzy i połamanych krzeseł. W bogato urządzonym wnętrzu żałosnego przytułku dla martwych panuje zamęt i chaos jaki przyciągnął za sobą czerwonooki.
      Promienie słońca wkradają się przez podarte zasłony oświetlając ponurą scenerię. Nie oszczędzili niczego, oboje wściekli i głodni zemsty na swym przeciwniku. Mężczyzna o fioletowych włosach podnosi się zza recepcyjnej lady i rzuca rozbiegane spojrzenie swojemu druhowi. Thorn czuje, jak po jego skroni skapuje gęsta i ciemna krew, która plami jego śnieżnobiałe włosy. Oboje oddychają ciężko, a ich klatki piersiowe unoszą się niemalże tym samym, gniewnym tempem. Z nieskrywanym zadowoleniem Andy przygląda się jak z brody wroga spływają równie gęste krople szkarłatu. Dłonie Plague krwawią od momentu gdy Andrew uderzył jego głową o szklany kontuar. On sam nabawił się szerokiej rany na obojczyku, która krwawiła teraz obficie. Jego wątroba skurczyła się boleśnie, ucho spuchło i pulsowało teraz po wyrwaniu jednego z kolczyków. Czuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, dokuczał mu też złamany nos.
        Żaden z nich nie potrafi odpuścić, dlatego również Redstone odniósł poważne obrażenia; Andy był przekonany, że przebił kopniakiem jego śledzioną w dodatku gdy tylko uderzył przeciwnikiem o ziemię, błyskawicznie złapał nogę drugiego z białowłosych i wykręcił kostkę do granic możliwości skazując tamtego na okulawienie. Momentalnie poczuł na języku stalowy posmak. Odwrócił głowę i splunął krwią gdzieś w bok, po czym podniósł wzrok i uśmiechnął się krzywo do Patricka.
- Nie mogłem się doczekać, aż w końcu wyleziesz jak szczur ze swojej nory i staniesz ze mną twarzą w twarz. - jego wprost obłąkańczy uśmiech rozświetlił salę.
- Stul pysk, psie. - taką usłyszał odpowiedź. Plague zaciskał zęby z całych sił, zupełnie jakby tylko to powstrzymywało go od rzucenia się na nadal uśmiechniętego Andrewa. - Zniszczę cię bez zmrużenia okiem.
         Andrew roześmiał się donośnie, ale jego zapędy szybko stłumiło nagłe ukłucie w żołądku. Obrażenia wewnętrze były poważnie, krew gotowała się w żyłach, a organy raz po raz coraz zawzięcie pulsowały. Gdyby byli zwyczajnymi ludźmi, te rany doprowadzałyby ich teraz do powolnej, agonicznej śmierci. Ale skoro byli martwi, o cóż się martwić?
- Chyba, że zabroni ci tego prawo jedności. - zaoponował. Miał oczywiście na myśli prawo zabraniające chociażby tknięcia członka tej samej organizacji, w ich przypadku chodziło o Wędrowców.
- Nie ośmielisz się... - syknął, po czym przerzucił gniewne spojrzenie na Vincenta. Thor również skierował wzrok ku fioletowowłosemu. Przywódca wyglądał na co najmniej wystraszonego, koniec końców zabronili mu brać udziału w ich honorowym pojedynku. Mężczyzna unikał kontaktu wzrokowego z każdym z nich. Opuścił głowę i spod ciemnych, śliwkowych kosmyków wyszeptał:
- Ma do tego prawo, Patrick. Obiecałem sobie, że w tym Hotelu schronienie znajdzie każdy, bez względu na to kim był za życia. - jego głos drżał, zupełnie jakby teraz żałował swych słów.
           Szare oczy Redstone'a błysnęły złowrogo, a on sam wydał z siebie wrogi, nienaturalny ryk. Chwilę później rzucił się w kierunku Andy'ego, który właśnie tego oczekiwał.


                                                                * Następnego dnia *
 
           
               Siedziałem na jednej z sof podmiejskiego baru i sączyłem powolnie kubek gorącej, czarnej kawy, która przyjemnie parzyła mój język. Wolną dłonią podrapałem się po plecach, wyraźnie czując napięty bandaż pod materiałem koszulki. Oddychałem mocnym aromatem, starając się nie skupiać na tych zawszonych menelach, którzy uprzykrzali mi życie swoimi głośnymi rozmowami i swędem chlanego w zbyt dużych ilościach piwska. Obiecałem sobie, że po raz ostatni skazuję siebie i swoje nozdrza do przebywania w tak obskurnej norze.
             Właściwie miałem już wychodzić i rzucić się w wir chodnikowego gwaru, gdy do knajpy wkroczyła dziewczyna. Pierwszym co rzuciło się oczy były jej włosy, w oryginalnej barwie ożywczej czerwieni. Następnie zauważyłem, że spod kurtki wystaje materiał kremowobiałej sukienki, ledwie okrywającej nagie łydki, których jedyną ozdobą były zaplecione na nich rzemienie. Wzdychając ciężko przewróciłem oczami. Najwidoczniej nagle zrobiło się ciepło.  Nowoprzybyła przez moment stała w drzwiach, otaksowując wnętrze wzrokiem. Po chwili jej spojrzenie padło na mnie, a gdy to się stało zrozumiałem, że dziewczyna przypomina mnie w dużo większym stopniu, niż pierwotnie mogło mi się zdawać - podobnie jak ja, była martwa.
Dziewczyna ruszyła w moim kierunku żwawym krokiem, oparłszy rękę na blacie stolika po krótkim wstępie swą przestrogę zakończyła znamiennym zwrotem:
- ...Agenta FBI. - to były najważniejsze dwa słowa, jakie wyłapałem z toku jej wypowiedzi. Czerwonowłosa odwróciła się na pięcie i podążyła do baru. Odprowadzając ją spojrzeniem zastanowiłem się szybko. Czy warto ryzykować opuszczenie lokalu? Hm.
                 Odczekałem kilka minut, aż do chwili gdy dziewczyna wraz ze swoim zamówieniem odeszła od baru, po czym zerwałem się z miejsca powolnie i z gracją, i obracając szkłem w dłoni zastąpiłem jej drogę. W lokalu panowało słabe światło, więc wykorzystałem odpowiednie oświetlenie, aby zaznaczyć spojrzenie swojego czerwonego oka.
- Wygląda na to, że żadne z nas dwojga nie wyjdzie stąd zbyt prędko. - zatoczyłem kółko napojem po raz ostatni. Chyba oszalałem, wyrażając się w ten sposób, ale najwyraźniej nuda robi z człowiekiem dziwne rzeczy.

                                                      Silleny? Masz ochotę popisać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz