piątek, 24 marca 2017

Patrick - C.D Historii Lucy

     Gdy kelnerka z jakże miłym, wypracowanym uśmiechem zgarnęła napiwek ze stołu nadszedł moment "powolnego zbierania się". W moim wykonaniu wyglądało to raczej tak: podniosłem się z fotela niemalże natychmiast i odruchowo ruszyłem w kierunku wieszaka, ale gdzieś w połowie drogi (to znaczy dwa kroki od stolika) przypomniałem sobie, że nie noszę kurtki. Oczywiście mogłem wykonać odwrót taktyczny, ale wyglądałoby to cóż... niechlujnie i nieprofesjonalnie. A ja byłem profesjonalistą z górnej półki.
Jedynym wyjściem z tej żałosnej sytuacji było podanie Lucy jej własnego okrycia. Dotarłem do celu i pochwyciłem jej kurtkę za kołnierz. Zmrużyłem oczy. Dzięki promieniom jasnego, przedpołudniowego słońca dostrzegłem, że materiał ma kolor ciemnego granatu, choć do tej pory wydawał mi się być zupełnie czarny. Powróciłem do siedziska, przy którym kobieta przeliczała drobne wyjęte z kieszeni. Podetknąłem jej kurtkę pod niemalże sam nos.
Czarne włosy zafalowały, gdy podniosła na mnie wzrok i uniosła pytająco brew.
- Od kiedy z ciebie taki gentelman? - spytała podejrzliwie. - Ukryłeś tam bombę czy jak?
Mimo wypowiedzianych słów pochwyciła okrycie i wstawszy naciągnęła je na siebie.
- Ranisz moje serce. - rzuciłem przyciskając energicznie pięść do piersi. Nie czekając na Lucy ruszyłem przez lokal w kierunku drzwi i będąc w drodze do wyjścia odwróciłem się przez ramię i posłałem jej mój najbardziej szyderczy uśmiech. - Poza tym nie ryzykowałbym wysadzenia ulubionej kawiarni tylko po to, żeby się ciebie pozbyć.
Widziałem jak przewraca oczami, wychodząc na chodnik obok mnie. Ruszyliśmy powolnym krokiem w kierunku z którego przyszliśmy. Z otwartej przestrzeni za naszymi plecami powiał zimny wiatr, przez który na moich odsłoniętych przedramionach pojawiła się zimna skórka. Zirytowany tym zjawiskiem naciągnąłem rękawy aż po same nadgarstki. W miarę oddalania się od kawiarni Blue Owl miasto robiło się coraz bardziej chaotyczne. W pewnym momencie musiałem zejść z chodnika i ruszyć ulicą, amortyzując jednocześnie Lucy idącą krawężnikiem. W ten sposób uniknęliśmy kilku poważnych potrąceń przez pieszych. Droga do hotelu minęła nam z grubsza bez słowa, może za wyjątkiem kilku uwag dotyczących bezsensownego gonienia za pieniądzem. Cisza (o ile można tak nazwać zamęt panujący w przedpołudniowych ulicach w samym centrum NY) była przyjemna. Jeśli pomieszkać tu wystarczająco długo, umysł prędzej czy później wyłączał się i zupełnie ignorował łopotanie flag na wietrze, wyjące od rana do nocy klaksony i miarowe uderzenia obcasów o asfalt.
      Z drugiej strony, kakofonia dźwięków w tym mieście była najpiękniejszą melodią, jaką kiedykolwiek usłyszałem. Ludzie z mniejszych miast oglądający filmy, w których to bohater nie może zasnąć bez wielkomiejskiego gwaru uważają tą scenę za przesadzoną, a już zwłaszcza gdy postać ta wkłada do odtwarzacza ścieżkę dźwiękową niosącą ze sobą hałas, brzdęki, syreny i odpalane silniki samochodów. W gruncie rzeczy była to prawda. Nowy York uzależniał pod każdym względem. Człowiek nawet nie zauważa, kiedy zaczyna otwierać okno na noc, by tak naprawdę pozwolić sobie na wysłuchiwanie nocnego żargonu. Byli również tacy, którzy nie mogli tego znieść; na przykład Vincent, wychowujący się na osiedlu Cherry Hill w New Jersey nie był przyzwyczajony do tych zwariowanych melodii, które odgrywały kosze na śmieci przewracane przez drobnych chuliganów, wycie policyjnych kogutów i setki, a może i nawet tysiące innych dźwięków. 
Odetchnąłem, z przyjemnością pożerając wzrokiem smukłe sylwetki drapaczy chmur i piszczące gdzieś na ich szczytach anteny. Byłem nowojorczykiem za życia i jestem nim teraz. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym kiedyś zostawić to miasto i zamieszkać gdzieś indziej. Stany Zjednoczone, cały nasz kontynent był moim domem. Ale Nowy York jest jak własny pokój, jak ostoja, w której przecież i tak możesz się zgubić, ale zawsze znajdziesz drogę.
- O czym myślisz? - usłyszałem w końcu głos Lucy, kiedy dotarliśmy niemalże na ulicę Hotelu. Zastanowiłem się szybko, czy wyjawić jej swoje patriotyczne myśli.
- Whose broad stripes and bright stars, trough the perilous fight,
O'er the ramparts we watched, were so gallantly streaming?* - zaśpiewałem cicho i po chwili roześmiałem się dużo głośniej niż zamierzałem. Luca, FBI kogo oni obchodzą? Mój naród pokonał setki wojsk i miliony przeciwieństw, a i tak trwał dumnie na zawsze okrzyknięty krajem ludzi wolnych i dzielnych, a ja zamierzałem kontynuować tę tradycję.

                                  Lucy? NY tak bardzo <3


________________________
przyp. aut. Fragment Hymnu Stanów Zjednoczonych.
* Na czyje to pasy i gwiazdy w szaleńczej walce
Ponad szańcami spoglądaliśmy, jak dumnie łopotały?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz