piątek, 10 marca 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

  Skinąłem dziewczynie ochoczo głową i podniosłem się z miejsca. Żwawo dorwałem się do zastawy i wkroczyłem między pozostałych Wędrowców przy szwedzkim stole. Nie dało się ukryć, że królowałem tutaj wzrostem. Chleb był świeży i chrupiący, przyniesiony z piekarni przez Adriena. Chłopak każdego ranka zrywał się skoro świt i biegł po pieczywo. Z jego opowieści wiedziałem, że to było jego dawne życie - zapach świeżych drożdży rozwijających się z pączków, ciche chrupanie rozcinanych kajzerek i ten ciepły powiew piecyka. Wyobraziłem to sobie i mruknąłem z przyjemnością ładując na talerz kolejne produkty. Krótką chwilę później na szalenie niebezpiecznym zakręcie poczułem lekkie pacnięcie w brzuch. Zerknąłem w dół i dostrzegłem roześmianą Shirley.
- Cześć Vincuś! - powitała mnie z szerokim uśmiechem.
- Cześć i czołem - roześmiałem się na widok zadartej w górę głowy - życzę smacznego! - powiedziałem na tyle głośno, aby usłyszeli mnie wszyscy zgromadzeni.
  Zadowolony, nie wiem właściwie z czego uśmiechałem się przez całą drogę powrotną do stolika, który dzieliłem z Nehemią. Zewsząd rozległy się podziękowania i słowa w stylu "nawzajem", "ja również". Zasiadłem naprzeciwko towarzyszki i począłem smarować pierwszą z kanapek naturalnym serkiem. Emi, przygryzając jabłko wybałuszyła oczy patrząc z niedowierzaniem na moją porcję.
- Ty to zjesz? - zapytała opuszczając dłoń, w której spoczywał owoc.
- Oczywiście. Za to mnie przeraża Twoja, zatrważająca porcja. - odpowiedziałem nakładając na chleb ogórki, baleron i pomidora.
  Złotooka skinęła na to lekceważąco dłonią. Pochłonąłem pierwszą kanapkę starając się robić kulturalne gryzy i nie wypaść na jedną wielką, fioletową świnię. Nehemia odwróciła głowę najwidoczniej maskując śmiech. Przełknąłem głośno i spojrzałem na nią zaskoczony.
- O co chodzi? - wytarłem szybko całą twarz w obawie, że gdzieś zapodziała się pestka pomidora lub coś w tym rodzaju.
- Nic, nic. - odparła szybko. - Rozśmieszył mnie widok faceta, który w dwóch gryzach pożera całą pajdę chleba.
Zaśmiałem się, ukrywając twarz w dłoniach.
- A miało być tak poważnie. - wyrzuciłem gdzieś pomiędzy chaotycznymi napadami śmiechu.
- Właśnie! - Nehemia klepnęła mnie delikatnie w ramię. - Jak tak dalej pójdzie to nigdy nie dowiem się, o co chodzi.
  Powoli uniosłem głowę i rozejrzałem się po jadalni. Wszyscy byli pochłonięci rozmawianiem między sobą, więc byłem spokojny o dyskrecję rozmowy. Nie chciałem wprowadzać stanu alarmowego gdy nie było po temu wyraźnych powodów. Uspokoiwszy się, zrobiłem kęs w soczystej gruszce po czym nachyliłem się nieco nad stolikiem.
- Dwa dni temu Patrick był na patrolu. - zacząłem cicho. - robi to częściej niż się wydaje, prawie każdej nocy i każdego dnia. Był w banku na Tower Street, a to zaledwie kilka przecznic stąd. Nie wiem do końca jaki miał tam interes, ale po prostu się tam pojawił. Kręcił się tam przez chwilę stojąc w ogromnie długich kolejkach gdy nagle, ni z tego ni z owego - rozłożyłem ręce bezradnie - zewsząd wyją alarmy, ludzie wskakują pod stoły. Raban jak za czasów WTC, więc Rick przyczaił się gdzieś w rogu i zaczął obserwować dokładnie co się takiego stało. Przez główne drzwi wpadają nagle czarni z SPI wraz z federalnymi. Naładowane bronie, lasery, a co najgorsze i to właśnie nas zmartwiło: FB66.
- To ta fikuśna spluwa, z której do nas celują? - odgadnęła błyskawicznie Emi.
- Dokładnie. Gdyby to był zwykły nalot, z pewnością nie poczułbym się tak zagrożony, ale po co na zwykłą rutynową akcję brać broń przeciwko duszom zmarłych? Zwłaszcza, że dzieli nas naprawdę niewielki dystans.
- To akurat prawda, ale ta sytuacja miała już wcześniej tutaj miejsce?
Skrzywiłem się lekko i dokończyłem owoc.
- Nie, ale kolejną zastanawiającą rzeczą są te vany. Od wczoraj pod Hotelem przejechały aż cztery czarne volkswageny z zaciemnionymi szybami. To może mieć śmieszny wydźwięk, ale nie jest normalne. Hunter leży nieco na uboczu, praktycznie na krańcach miasta. Ta okolica bardzo nam pasuje, ponieważ nigdy nie kręci się tu zbyt dużo ludzi. Tymczasem w ciągu dnia ten sam, albo bliźniaczy mu samochód? Czuję się osaczony, zupełnie jakby oni już wtargnęli do środka.
- Hej. - Nehemia skarciła mnie spojrzeniem. - Jeśli pozwolisz, żeby zawładnęli twoim strachem zaczniesz z obawy popełniać błędy. A wtedy dopiero zaczną się prawdziwe problemy.
Zacisnąłem zęby. Dziewczyna ewidentnie miała rację. Nie popełniać błędów. To najlepsza rada, jaką dzisiaj usłyszałem.
- Nie chcę być zbyt optymistyczny, ale na naszą korzyść może działać fakt, że dziś nie pojawili się ani razu. Zero vanów, zero zaciemnionych szyb. - uniosłem w górę ręce tworząc z kciuka i palca wskazującego kółka.
- Mimo wszystko i tak zamierzasz coś z tym zrobić, mam rację? - odgadnęła uśmiechając się szelmowsko.
- Może nie dziś, może nie teraz, ale na pewno już nie długo. Nikt nie tknie moich przyjaciół. - odpowiedziałem hardo i zgodnie z prawdą.

                                                     Nehemia? Sorki, że tak długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz