wtorek, 14 marca 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

   Gdzieś w mojej głowie rozległo się potężne łupanie. Skrzywiłem się z bólu i spróbowałem otworzyć oczy, ale to tylko spotęgowało uderzenia w czaszce. Może lepiej będzie, jeśli znów pójdę spać? Ból znika gdy spisz. Wiedziałem to z doświadczenia. Mimo upartej próby przymuszenia umysłu do oddalenia się od materialnego świata, wyobrażenia spokojnej, gwieździstej nocy nie udało mi się ponownie zasnąć. Pokonując ból uchyliłem powieki.
Na wprost rozciągała się ukryta za szybą sala operacyjna. Pisnąłem cicho, ale tym razem nie był to ból. Pierwotnie wyobraziłem sobie, że oto znowu leżę w szpitalu. Że czas się cofnął, a pora odwiedzin zakończyła dobre godziny temu. Stopniowo jednak mój umysł otrzeźwiał, a ja zrozumiałem gdzie się znajduję. Otworzyłem oczy szerzej pozwalając, aby poraziła mnie wszechstronna biel. Poza cichym pikaniem aparatury i moimi własnymi pojękiwaniami, obok słyszałem jeszcze jeden oddech. Powoli przekręciłem głowę, przypominając sobie przestrzeżenia doktora Connorsa, że każdy gwałtowny ruch po przebudzeniu może przynieść dodatkową spazmę bólu.
    Obok mnie, na krześle siedziała Nehemia. Była padnięta, jej broda opadła stykając się niemalże z klatką piersiową. Wyszczerzyłem się na ironiczne spojrzenie, że zaledwie kilka godzin wcześniej to ja zajmowałem krzesło, a ona szpitalne łóżko.
Właśnie. Kilka godzin. Kilka godzin, w których wydarzyło się tak wiele, że nie wiedziałem od czego zaczynać.
- Emi? - zagadnąłem cicho, zupełnie jakby to ona dalej była pacjentką. Białe włosy wystrzeliły w górę, gdy podniosła głowę, a złote oczy błysnęły oprzytomniałe.
- Vincent! - drgnęła impulsywnie, zupełnie jakby nie wiedziała czy rzucać mi się na szyję, czy też uciekać jak najdalej. To dziwne, ale rozszyfrowywanie emocji i dostrzeganie totalnie zbędnych pierdół, jak na przykład kontrast fryzur szedł mi z dziecinną łatwością. - Pamiętasz coś? - to pytanie zadała cicho, mając chyba nadzieję, że zaprzeczę.
   Ale ja pamiętałem. Kropka w kropkę to, co się wydarzyło. Każde słowo Nehemii i... mojego brata.
- Tak. W sumie to wszystko. - wzruszyłem beztrosko ramionami. - Pewnie im dołożyłaś, z tego swojego pistola, co?
   Wąskie, kocie źrenice dziewczyny zwęziły się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
- Ja wiem, że postąpiłam jak ostatnia...
- Tak bym tego nie nazwał. - zaoponowałem szybko.
- Ale ja nawet nie skończyłam zdania... - zaczęła.
- Mam dziś wyjątkowo światły umysł, nie widać tego? - przekrzywiłem nieco głowę, starając się rozluźnić atmosferę.
Nehemia uśmiechnęła się promiennie, ale sekundę później uśmiech opuścił jej twarz. Dziewczyna poprawiła włosy i uciekła spojrzeniem gdzieś w bok.
- Mimo wszystko źle zrobiłam. Nie chciałam nikogo narazić, w ogóle nie powinno mnie tu być...
- Ale skoro już tu jesteś, to wolałbym, żeby tak zostało. - kiwnąłem głową z przekonaniem. Emi nadal była zszokowana. Czy ona naprawdę sądziła, że każę jej się spakować i krzyknę sayonara! gdy będzie wsiadać do taksówki?
- Nie..? Nie chcesz, żebym zniknęła jak najprędzej? - ostatnie trzy słowa powiedziała bardziej do siebie niż do mnie. Podniosłem przymocowaną do kroplówki dłoń i popukałem się delikatnie w czoło, po czym z głębokim westchnieniem opadłem na poduszkę.
- Gdy zakładałem Wędrowców, remontowałem z Rick'iem ten hotel... myślałem tylko o tym, aby kiedyś móc służyć innym. Aby o nich dbać i dać im prawdziwy dom. Tak, aby każdy, nie zależnie skąd pochodził, kim był i co robił mógł rozpocząć tu spokojny żywot, na który każdy zasługuje. Z każdą plamą farby, którą musieliśmy potem wygładzać marzyłem tylko o tym. I wyobrażałem sobie, że nawet gdy dojdzie do jakiegoś rozłamu, to ja sam nie dam się złamać. Co prawda nie pada deszcz i nie stoimy na krawędzi dachu, ale powiem ci to, co mówię zawsze w tym moim wyobrażeniu. I to w co wierzę; pokonamy to. - spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się łagodnie. - Nie ważne kto cię ściga, ale teraz jesteś już z nami. Jesteś częścią nas, fragmentem naszej rodziny. A rodzina wspiera się i zawsze jest gotowa do poświęceń. Dlatego nie pozwolę Ci odejść, Emi. Wiem, że Ty sama tego nie chcesz. Gdy leżałem tam, na brukowanym dachu i dostałem, w mojej głowie pojawił się obraz całej mojej rodziny. Mojego brata wrzucającego piłkę do kosza, który mówił, że to nie ma sensu. Że federalni są silni i wcale nie chcą dla nas źle, że uzdrowią ludzkość. Ale kto tworzy ludzkość jak nie my? Jak nie ci, którzy odeszli lata temu, ale ich pamięć trwa nadal. I nie mówię tutaj o Einsteinie albo o Chopinie, tylko o zwyczajnych ludziach. Takich jak Ty, ja czy ktokolwiek inny. Wciąż pamiętamy o naszych rodzinach, troszczymy się o nich, a oni pamiętają o nas. I co z tego, że nie możemy dalej być z nimi? Oni są w nas, a my w nich. I taki model rodziny chcę utworzyć właśnie wśród nas, Wędrowców. Chcę, aby wszyscy niezależnie od pochodzenia i żywota mogli znaleźć przyjaciół, miłość i zrozumienie. Ale nie uda mi się to, jeśli nie nauczę siebie i Ciebie, dawać i korzystać z drugiej szansy. Wierzę w to Nehemia. Naprawdę w to wierzę. - wyciągnąłem do niej rękę i ścisnąłem delikatnie jej dłoń. Mieliśmy siłę i wiarę, tylko od nas zależało, jak wykorzystamy te potężne siły.
 
                        Nehemia? Motywacyjna rozmowa musi być!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz