Raz… dwa…
Powoli stawiałem kroki. Uważałem, aby być ostrożnym, nie chciałem
przecież spłoszyć mojej potencjalnej ofiary. Bez trupa nie będzie
przecież pieniędzy, prawda? Już za chwilę miałem wykonać ostateczny krok
i zabić mężczyznę z ukrycia. Nie po to śledziłem go ten cały czas i
tyle „dni” szukałem jego tropu, aby teraz wszystko zepsuć. No hej! Do
tego wydałem jeszcze na to pieniądze! Kiedy byłem już w 100% pewny, że
nikt mnie nie zauważy znacznie zbliżyłem się do „zdobyczy”, która
skręciła gdzieś w stronę parku. No ej, tak się nie robi jak ktoś ma cię
za chwilę zabić! Pominę moje narzekania… Czeka na mnie zabójstwo, które
wykonam za 3… 2… 1… Teraz! Udało mi w dość szybki sposób wbić mu nóż w
kręgi szyjne. Poszło tak perfect, ze winien jest dostać jakieś punkty do
mojej prze zajebistej osoby. Chwila zacieszu sprawiła, że nawet nie
zauważyłem kilku napastników. Czyli pułapka na moją osobę?
Odsunąłem się
w bok, uskakując następnie w tył przed kolejnymi atakami z ich strony.
Ale ileż tak można, to męczące. A jeszcze to słońce grzejące kark. Aż
obraz mi się mgli. Gorąc mi nie służy. Nawet jeśli tylko go widzę. Po
tej „potyczce” moje zdrowie będzie dłuuugo dochodzić do siebie. Takie
koszty. Może nawet za wielkie, bo wszystko dookoła zrobiło się szare.
Wystarczyła ta chwila nieuwagi, a upadłem martwy.
Na ekranie pojawił się napis „GAME OVER”, oryginalni twórcy… Ech, nie
będę wydawać więcej żeby znów w to pograć. Lepiej pójdę się przejść.
Jest jeszcze dość zimno. Idealnie dla mnie.
~*~
Siedziałem teraz, tego pięknego (choć dla innych zapewne ponurego) dnia
na ławce w parku, patrząc w pochmurne, szare niebo. Porywisty, chłodny
wiatr wiał z północy, mówiący sam za siebie o nadchodzącej ulewie.
Westchnąłem cicho, myśląc o czymś, jednak mały zwierzak wyskoczył mi na
kolana.
- No co rudzielcu? - odparłem głaszcząc delikatnie wiewiórkę. Z chmur
wolno zaczęły spadać pierwsze zimne krople deszczu, były duże, lecz
kiedy leciały szybciej zmniejszając swoją objętość, czym były bliżej
ziemi stawały się drobne jak mak. Powietrze było rześkie, takie bez
skazy, przyjemnie się oddychało. Chwilę siedząc na ławce, nie chcąc
jakoś zbytnio zmoknąć, stwierdziłem, że warto pójść do restauracji i
napić się ciepłego kakao. Wstałem i ruszyłem prosto przed siebie, idąc
pustą ulicą. Założyłem kaptur na głowę oraz owinąłem się szczelnie
starym szalikiem. Podszedłem do jakiejś drobnej restauracyjki i wszedłem
do środka. Gdzieniegdzie znajdowały się rośliny ozdobne. Po prawej i
lewej stronie, od drzwi głównych umieszczone zostały okrągłe stoliki,
były tylko mieszące dwie czy trzy osoby. Na nich był położony
śnieżnobiały obrus, a na środku świeczka, obok której stał piękny
liliowy storczyk. Naprzeciw drzwi, stał bar, gdzie było mnóstwo alkoholi
i różnego rodzaju napoi. Obok baru, po lewej stronie znajdowały się
drzwi na kuchnię, W całej restauracji było strasznie tłoczno, nie dziwię
się - nie dość, że piękne wnętrze, to na dodatek pyszne i tanie
jedzenie. Nim wszedłem tutaj, zdołałem przeczytać zgłoszenie o pracę.
Potrzebują 3 barmanów i 5 kelnerów. Ci będą mieli tu dużo roboty.
Usiadłem sobie przy stoliku, który znajdował się na samym końcu sali.
Wziąłem do ręki menu, popatrzyłem co mają w spisie, jednak nie było nic
takiego, co mnie zainteresowało. Wtem podszedł do mnie kelner ubrany w
białą koszulę z kieszonką na piersi, w której był długopis, a obok niej
była plakietka z imieniem i nazwiskiem, miał na sobie czerwony krawat i
czarny fartuch zawiązany wokół bioder.
-Dzień dobry, ma pan jakieś zamówienie? - spytał wyciągając notes z fartucha.
-Ciepłe kakao poproszę... - odparłem cicho nawet nie łudząc się na
uśmiech. Chłopak zniknął w kuchni, a po chwili przyniósł to o co
poprosiłem.
-Proszę! - powiedział kładąc napój na stolik. - Coś jeszcze? - spytał.
-Nie, obejdzie się. - odparłem. Mężczyzna odszedł a ja wziąłem się za
picie. Uważnie obserwowałem wszystkich w lokalu, a kiedy tylko nie
trzymałem kubka gładziłem moje dłonie, obleczone w skórzane rękawiczki.
Wszyscy w restauracji byli żywi, jeszcze… Kilka dni temu postanowiłem
dołączyć do tych całych wędrowców, zamieszkać w tym hotelu, cokolwiek,
ale jakoś jeszcze z nikim się tam nie zapoznałem oprócz głównego
kierownika… Tak go mam nazwać? Ech, powinę sobie te życzliwości.
Przypominało mi się to, bo wyczułem aurę. Nie była to ta wyjątkowa,
mówiąca, że osoba za chwilę umrze. Był to duch taki jak ja. I chyba też
chce się tu głównie schronić. Ciekawe któż to..
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz