środa, 19 kwietnia 2017

Andrew - C.D Historii Silleny

      Za jakie grzechy mnie to spotyka?, zastanowiłem się, ale po krótkiej chwili na myśl nasunęło mi się, że tak właściwie mam na koncie sporo przewinięć i ta czerwonowłosa, uparta, bosa istotka może okazać się moim osobistym zestawem odkupienniczych tortur. Na rozciągającym się naprzeciwko deptaku dostrzegłem butik. W dosłownym znaczeniu tego słowa: miejsce, gdzie setki amerykanek marnotrawią zielone na wielogodzinne przymierzanie różowych pantofektów i wiwyjanie przy lustrze, które sięga im przeważnie do połowy łydki. Nic dziwnego, że Silleny nie ma najmniejszego zamiaru postawić tam swej, o ironio, bosej stopy.
- Pójdziemy na układ. - zdecydowałem po chwili walki na ciskające pioruny spojrzenia.
- Nie ma mowy. Po prostu nie zaciągniesz do mne do żadnego sklepu. - odparła hardym tonem. Aha, jasne. Bo mam siedem lat i boję się, że mamusia nie kupi mi rowerka.
- Albo zrobimy tak, żeby każde z nas miało z tego jakąś korzyść, albo przelecisz na drugą stronę ulicy z taką prędkością, że niedługo czerwone będziesz mieć nie tylko włosy i oczy. - spojrzałem na nią z góry, czerpiąc nielada satysfakcję z jej mikrego wzrostu.
Zaraz, na prawdę ma czerwone oczy? Kiedy ja zdążyłem to zauważyć?
- Jeszcze mi grozisz? Nie masz pojęcia jak prędko skończyłbyś z nogami powyrywanymi z tego twojego zarozumiałego tyłka.
      W odpowiedzi parsknąłem śmiechem, choć w gruncie rzeczy Silleny wyglądała na zdolną do spełnienia swych zapewnień. To, że była niska wcale nie oznaczało, że nie mogłaby dobrać mi się do skóry. Ale z drugiej strony... czy fakt, że jest kobietą i, że do tej pory wywarła na mnie dość pozytywne wrażenie zmieniłby cokolwiek w sytuacji walki?
Mało prawdopodobne, po prostu po raz kolejny musiałbym porządnie wyszorować ręce.
- Zanim doskoczysz mi do gardła, posłuchaj - dziewczyna posłała mi ostre spojrzenie na dźwięk docinki. - Daj mi pięć minut na znalezienie odpowiadających ci butów, ani sekundy dłużej. Jeśli wywiążę się z zakładu, ty będziesz mieć buty i nawet nie zdążysz zauważyć jak przesuwają się wkazówki na zegarze. Jeśli nie, przekaże ci połowę swojej dniówki.
- Masz mnie za naiwniaczkę? - mruknęła mrużąc oczy. - Nie pasuje mi jakoś, że nie chcesz nic w zamian jeśli wygrasz.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Bystra.
- No proszę, ruszyłaś głową. Faktycznie, jeśli wygram, życzę sobie wyjawienia, za czym tak wypatrujesz oczy.
- Co takiego robię?
- Odkąd na siebie wpadliśmy nieustannie podążasz za jakimś celem, którego nie znam. Nie lubię być nie zaznajomiony z tematem. - podobnie jak ona skrzyżowałem ręce a piersi.
- To nie jest twój interes, kogo lub czego szukam. Skąd w tobie to zainteresowanie, zostałeś altruistą? - ciętość jej wypowiedzi jakoś mi nie przeszkadzała. Szczerze powiedziawszy w moim zawodzie dawno nie było kobiety, która potrafiłaby sensownie odpyskować. Większość była cicha i nie lubiła się narażać, co dla mnie było zwykłą oznaką tchórzostwa.
- Znowu się tak nie interesuj. - syknąłem i opuściłem rękę, wyciągając przed siebie dłoń. - Przyjmujesz warunki, czy nie?
Przez moment się zawahała, ale w końcu sztywno ucisnęła moją rękę. Jej dłoń była śmiesznie mała w porównaniu do mojej.
- Niech będzie. Ale nie myśl sobie, że kibicuje twojemu pomysłowi.
- Świetnie. Uczciwie mówię, że mamy trzynastą pięćdziesiątpięć. W takim czasie mam czas do równej. - pokazałem jej zegarek w telefonie i nie zwlekając ani sekundy dłużej, pochwyciłem ją za nadgarstek i nie bacząc na pędzące samochody pociągnąłem szybkim krokiem na drugą stronę ulicy.
      Rozległy się piski hamulców i klaksony, kiedy trzy nadjeżdżające z różnych stron taksówki zatrzymywały się na kilka metrów od naszych sylwetek.
Któryś z kierowców wytknął głowę zza szyby i krzyknął coś o mojej nieostrożności.
- Jeb się. - warknąłem tylko, mając szczerą nadzieję, że ten skończony idiota nie jest głuchy. Prędko dotarliśmy na chodnik. Poczułem, jak ciągnięta dziewczyna stawia opór i zręcznie wykręca ndgarstek.
- Nie prosiłam o twoją eskortę. - usłyszałem jej uwagę, ale puściłem ją mimo uszu. Dotarliśmy do butiku, przed którego drzwiami Silleny oscentacyjnie się zatrzymała. Dźgnąłem ją w plecy, impulsem zmuszając do wejścia do sklepu. Ah, delikatność i subtelność to moje mocne strony.
W środku plątało się akurat pięć kobiet, w tym jedna z małą, może sześcioletnią poczwarą o blond włoskach i jasnym, różowym sweterku. Dziecko zachwyciło nas donośnym darciem tej krzywej japy, które opowiadało o tym, jak bardzo dziewczynka chce dostać nowe sandałk z motylkiem. Ekspedientki wymieniły między sobą zdegustowane spojrzenia.
       Doszedłem do pierwszego z regałów, a czerwonowłosa dołączyła do mnie obrzucając asortyment znudzonym spojrzeniem. Były tu same szpilki i kozaki, więc odpuściliśmy sobie marnowanie czasu i przeszliśmy kilka metrów dalej. Spojrzałem na telefon. Minęły dwie minuty. Zerknąłem na dziewczynę, która podniosła ze stojaka akurat jakieś adidasy. Mimowolnie natrafiłem wzrokiem na kolorowe koturny, których znaczna część była obsypana brokatem. Sznurówki miały agety zakończone cekinami.
Z lekkim uśmiechem wziąłem je w dłonie i zaprezentowałem dziewczynie.
- Co powiesz na te? - zapytałem siląc się na przesadzenie uroczy i słodki ton. Spojrzała na mnie jak na największego idiotę i zaciskając zęby zagroziła.
- Zaraz ci je wsa... - zaczęła, ale nie dane jej było skończyć, bo dziewczynka obok nas krzyczała jeszcze głośniej. Ponownie zerknąłem za zegarek. Zostały mi dwie i pół minuty.
Dotarłem do półek zapełnionych sportowym obuwiem. Przesunąłem się o kilka kroków i szybko przesuwając wzrokiem po trampkach odszukałem coś całkiem ciekawego. Podniosłem głowę i ponad regałami skinąłem głową na znudzoną Silleny, gdy dziewczyna się zbliżyła, została mi akurat minuta piętnaście.
- Trampki na kotrunach? W sumie, niezły pomysł... - powiedziała, przyglądając się czarnym butom. Jedne miały koturn zbyt wysoki, drugie były za wąskie, ale w końcu, po szybkiej selekcji podsunąłem jej pod nos but na kilkucentymetrowej podeszwie.
- Cena? - zapytała, a ja odnalazłem wzrokiem odpowiednią naklejkę.
- Trzydzieści dolarów. - nie czekając na jej odpowiedź wybrałem właśnie te buty i przepychając się między kobietami doszedłem do kasy. Silleny sprawdziła kieszenie, ale w jej dłoni tkwiło tylko piętnaście dolarów.
- Nie mam ze sobą więcej kasy, więc nici z twojego planu. - uśmiechnęła się szydersko, na co zdziwiła się się kasjerka.
- Proszę kasować. - rzuciłem do stojącej za ladą kobiety, wyciągnąłem pieniądze z dłoni Silleny i sam wyrwałem z portfela drugie tyle. Dwadzieścia sekund do czternastej.
Rozległo się piknięcie, a kobieta z miłym uśmiechem zapakowała buty do pudełka i nieco speszona wsunęła je w moje dłonie.
- Dziękujemy i zapraszamy ponownie! - wyrzuciła z siebie tą idiotyczną formułkę. Dziesięć sekund.
Okręciłem Sill wokół jej osi i pchnąłem do drzwi, które otworzyły się z cichym dzwonkiem. Stając na chodniku, wcisnąłem jej pudło w ramiona i z satysfakcją pokazałem zegar.
13:59.

     Silleny? Wybacz, za drobne błędy. Pisanie z telefonu nie służy ;-;
                        .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz