sobota, 22 kwietnia 2017

Jurij - C.D Historii Vivian

- Właściwie od kilku dni. - powiedziałem, opierając się o blat i uważnie zacząłem obserwować dziewczynę. - Stołek ci się zaraz przewróci. - skomentowałem. - Ty kiedy dołączyłaś?
- Też jakiś czas temu. Właściwie już nie pamiętam.- powiedziała cicho.
- Czas szybko płynie, co? - właściwie ta cała gadka wydawała się istnieć tylko po to, żeby żadne z nas nie odczuło panującej, niezręcznej ciszy. Dla kogo niezręczna, dla tego niezręczna. - Mówię poważnie. Stabilniej będzie na dwóch nogach. To, że staniesz na jednej nie sprawi, że będziesz wyższa.
- Mój wzrost jest odpowiedni, okey? - powiedziała szybko, ale ewidentnie speszyła się, bo na dobre zamilkła.
- U, słaby punkt widzę. - powiedziałem, wgryzając się w czekoladę, kolejny kęs rozpływający się w ustach.
Tymczasem Vivian, pełna zapału postawiła w końcu postawić na stołku drugą stopę. Zauważyłem na jej twarzy mały grymas. Czyżby nasz drogi kangurek – bo jak inaczej mogę nazwać osobę, która rzuca się na mnie ze schodów – zranił się w łapkę?
- Czego tam właściwie szukasz? Może.. - irytującym zrobił się dla mnie fakt jej długiego poszukiwania i aż chciałem zgłosić się, aby jej pomóc. Ostatecznie jednak szybko wyciągnęła biały kubek i spokojnie zeszła na podłogę. Potem zgrabnie poszło jej odnalezienie herbaty, znajdującej się w dolnych szafkach. Jeszcze chwilę się krzątała, a w tym czasie woda zdążyła się zagotować.
Jedyne co tam robiłem to zajadałem się moim przysmakiem, cały czas obserwując nową znajomą. Jako uważnemu obserwatorowi – za co z pewnością powinienem już dawno dostać nobla – nie umknął mi moment, w którym wzrok dziewczyny przez moment skierował się moją stronę.
- Odpowiadając na pytanie, które teraz w duszy sobie zadajesz, po prostu tu siedzę. Mam takie samo prawo jak ty. - wzruszyłem ramionami. Przyznać musiałem, duszą towarzystwa to ona nie była. Ale w sumie to i lepiej. Mniej świergotania za uchem.
Nieważne jak próbowałem zmienić tor moich myśli o tej latającej wiewiórce, to i tak one powracały, jeszcze bardziej skupiając się na jej kończynie. Czyżby podczas upadku zrobiła sobie coś w kostkę? Ech, pewnie mam jakieś urojenia. Przecież to u mnie normalne – halucynacje, słyszenie głosów? Chole.ra, że też nic nie zrobiłem z tym za życia… A no tak, byłem zbyt uparty. Gdybym zadziałał, teraz nie babrałbym się w tym całym bagnie. Chociaż śmierć ma swoje plusy…
- Dobra, mam lepszy pomysł. - machnąłem ręką i odłożyłem czekoladę na blat.
- Hm? - spojrzała na mnie, nie do końca pewna czy mówię właśnie do niej. Naprawdę nie wiem co czai się w głowie tej dziewczyny. Szybko otworzyłem parę szafek, aż w końcu natrafiłem na termos. Z największą naturalnością i bez pytania zabrałem Vivian kubek sprzed nosa, a jego zawartość przelałem do metalowego zbiorniczka. Postawiłem go przed nią.
- Chodźmy na spacer. - na moich ustach zagościł chytry uśmiech. - W sumie wisisz mi to, po tym jak na mnie napadłaś.
- Jeszcze raz przepraszam…
- Spokojnie, wyluzuj. Zrozumiałem już, że jesteś miła. - zwinąłem mój sens życia z blatu, ciesząc się gdzieś na duchu, że nadal została ponad połowa. Machnąłem ręką w stronę dziewczyny, która przez chwilę zmagała się w sobie. W końcu jednak wzięła swój napój i ruszyła za nią.
Pogoda była w miarę łagodna. Na całe szczęście nie było mrozu, po pewnie moja towarzyszka musiałaby iść po kurtkę, a mi naprawdę nie chcę czekać. Co do mnie, kocham moment, w którym palce mają mi odpaść z powodu niskich temperatur.
Dlaczego zaproponowałem przechadzkę? Z jednego prostego powodu, chcę wiedzieć czy schizofrenię też już mam, czy młoda kobieta faktycznie nadwyrężyła sobie kostkę. To z troski o moje własne zdrowie.
Szliśmy w całkowitej ciszy, którą od czasu do czasu mącił wiejący wiatr. Vivian chyba przyzwyczaiła się do mojej obecności, była mniej spięta.
Kiedy skończyłem jeść czekoladę akurat stanęliśmy przed apteką.
- Zaraz wracam, zaczekaj na mnie. - rzuciłem, wchodząc przez drewniane drzwi. W środku od razu dopadł mnie ten okropny smród medykamentów. Jak w szpitalu… Rozglądałem się trochę po półkach, czekając w kolejce. Niektóre nazwy tutaj były mi doskonale znane. W szczególności wszelakie leki przeciwbólowe i ich skład. W końcu nadeszła moja kolej. Poprosiłem o maść na stłuczenia i bandaż elastyczny. Zakupione produkty szybko upchnąłem do kieszeni szarej bluzy i wróciłem do różowo-włosej kobiety.
- Możemy już wracać. - mruknąłem. Nie pomyliło mi się. Coś jej się stało w nogę. No, ale przecież zanieść jej nie mogę. To wiązałoby się z kolejnym ryzykiem.
Byliśmy już w połowie drogi, kiedy to największa szczęściara tego hotelu potknęła się o wystającą kotkę chodnikową. Właściwie zareagowałem odruchowo, wyciągając szybko rękę i chwytając ją, żeby przyciągnąć drobną postać do siebie.
- Uważaj jak chodzisz. - zaśmiałem się przez moment. Rozbawienie ustąpiło miejsca speszeniu. Szybko odsunąłem się od Vivian. Jeszcze przez przypadek bym jej dotknął. Rękawiczki nie dają w końcu pewności, że nie przejmę wspomnień z jej śmierci, a naprawdę, mam już dość tego, że widzę czyjąś śmierć. W końcu uśmiechałem się tylko, gładząc się ręka po karku, gdzie wyczuwałem długą bliznę.


       Vivian, trochę na szybca, ale jest, wybacz za opóźnienie xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz