sobota, 1 kwietnia 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

- Taak. Pamiętam - puściłem Emi oko i podnosząc się na łokciu wsunąłem dłoń do pudełka spoczywającego pod łóżkiem. Ah, długie ręce. Moje błogosławieństwo. - Masz ochotę na batona?
- Chyba żartujesz. - dziewczyna momentalnie przewróciła się na brzuch i wytknęła palec w kierunku otwieranego przeze mnie shellersa. - A podobno to sportowcy jedzą najzdrowiej.
    Ugryzłem mały kęs wiśniowego batonika muesli, chcąc się nim jak najdłużej delektować.
- Święta prawda - pokiwałem poważnie głową. - Ale ci martwi się chyba nie liczą. Poza tym, Shellers to firma płatków muesli. Tu są witaminy, orzeszki i suszone kawałki wiśni.
- I tona cukru - mruknęła mrużąc oczy.
- No co! - zachichotałem n widok jej przedziwnego spojrzenia. - Przynajmniej nie zostanę cukrzykiem, nie jem ich w końcu na okrągło.
Nehemia parsknęła lekceważąco i powróciła do poprzedniej pozycji.
- Masz rację. Ty ich nie jesz, Ty po prostu pożerasz. Odkąd wyszedłeś z "domowego szpitala" pochłonąłeś ich ze sześć na moich oczach, a przecież nie pilnuję Cię na okrągło.
- Kto tu kogo musi pilnować! - pogroziłem jej palcem robiąc jednocześnie jedną z moich najgłupszych min. Pan Błazen. Śmiałem się przez chwilę na dźwięk tej uwagi, niemalże krztusząc się kawałkiem własnego przysmaku.
- Vin, mieliśmy spoważnieć! - zarządziła białowłosa, a ja nie mogąc już wytrzymać ciągłego kasłania zmusiłem się do zaprzestania swych idiotycznych śmiechów. Podświadomie czułem, że głównym powodem, dla którego Emi zależy na spokoju jest wcześniej poruszony temat koszykówki. Przeżuwając ostrożnie, głównie w celu uniknięcia ponownego zgonu tym razem spowodowanego zadławieniem podciągnąłem się do pozycji siedzącej.
- Tylko jak tu przechytrzyć Patricka? - zadałem to pytanie zaiste Shekspirowskim tonem.
- O nie, nie będziesz nikogo przechytrzał! Wiem co kombinujesz i z góry Ci mówię, że się na to nie zgadzam.
- Nie żebym miał zastrzeżenia do Twojej nieomylności, ale skąd możesz znać moje zamiary? - podejrzliwie uniosłem brew układając w głowie cały plan. Emi usiadła w kucki i teatralnie mrużąc oczy zacisnęła usta w wąską linię.
- Mężczyźni są przewidywalni.
- A już się bałem, że użyjesz stwierdzenia: "znamy się jak łyse konie". - odrzuciłem papierek po batoniku gdzieś za siebie. W gruncie rzeczy nigdy nie rozumiałem tego stwierdzenia, bo niby o co chodziło z końską łysiną? I czy konie wykazują jakieś rozwinięte relacje stadne jak delfiny, które nadają sobie nawet imiona?
Białowłosa parsknęła śmiechem. Ostatnio śmiała się coraz częściej, co, nie ukrywam - pochlebiało mi.
- Tylko żebyśmy nie zaczęli się kłócić jak "stare małżeństwo". - zaoponowała.
- Z doświadczenia wiem, że najczęściej kłócą się narzeczeni, no chyba, że potem faktycznie jest gorzej, ale gdyby tak było, to liczba samobójstw pośród mężczyzn wzrosłaby do stu procent. No, może wykluczając księży i homoseksualistów.
- Uwaga, teraz powinny się rozlec dźwięki cofania, bo chyba brniemy w nieprzystępne tematy.
Machnąłem ręką w jej kierunku i uśmiechnąłem się pod nosem. Dobry ten tekst z dźwiękiem cofania.
- Dobra, uznajmy, że ciężarówka opuściła podjazd. - wyprostowałem nogi powoli wstając. - Skoro w koszykówkę na razie nie pogramy, to może chociaż umilimy sobie czas oczekiwania na opuszczenie tego aresztu domowego jakimś wspólnym wypadem?
- Popadasz w skrajności. Najpierw mówisz, że to areszt domowy, którego nie możesz opuścić, a w sekundę później proponujesz wyjście na miasto. - kobieta popukała się w czoło, zadzierając głowę w górę. Faktycznie, różnica wzrostu między nami była ogromna, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało.
- A kiedy ja użyłem słowa miasto? Od trzech dni siedzimy w tym pokoju, a ja nawet nie wiem co się dzieje w jadalni. Zbliża się pora kolacji, a Adrien i Damian dzisiaj nie mają swojego dyżuru, więc moglibyśmy ubiec Natalie i Karo, i wspólnie przyrządzić coś do jedzenia. No wiesz, zaprezentowalibyśmy jacy z nas szefowie kuchni.
Emi przyjrzała mi się podejrzliwie, jakby nie do końca wierząc w moje dobre zamiary. Przekrzywiła głowę i wydała z siebie ciche dźwięki przypominające uderzanie w bębny.
Budowała napięcie, czy tak?


                                                            Nehemia? O jejku, wybacz, że tak długo =/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz