piątek, 14 kwietnia 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

- Chyba żartujesz! - jęknąłem nieco zawstydzony, gdy Emi wciągnęła mnie w swój taneczny wir.
- Mawiają, że jestem niesłychanie poważną osobą. - białowłosa puściła mi perskie oko i zawirowała w rytm lecącego akurat kawałka. Stanąłem kilka kroczków dalej i począłem rozmasowywać kark prawą dłonią. - Co jest, nagle nie lubisz się wyszaleć?
- A skąd, lubię i to bardzo! - zaoponowałem, krzywiąc się mimicznie. - Ale do tańca to ja mam akurat dwie lewe nogi.
Dziewczyna zatrzymała się i wzięła pod boki. Przez chwilę obserwowała mnie uważnie, mrużąc powieki. Poczułem, że zastygam w miejscu pod wpływem jej bacznego spojrzenia. Końcowo rozłożyłem szeroko ramiona w geście kapitulacyjnej bezsilności. Potrafiłem wyczyniać cuda na boisku, ale gdy przychodziło mi stanąć na parkiecie, moje zdolności momentalnie czmychały na wszystkie strony, byle dalej ode mnie.
- Bzdura. - parsknęła i wycelowała we mnie oskarżycielsko palec. - Masz do tego idealną posturę, tylko nigdy nie próbowałeś tańczyć właściwie. Sam popatrz, wyobraź sobie, że jestem twoją partnerką z drużyny, a ty musisz dostać się do kosza w rytm muzyki. Dasz radę?
- Spróbuję... - uświadomiłem sobie, że brzmię jak biedny piesek. Ufając opinii Nehemii postarałem sobie wyobrazić, że dziewczyna towarzyszy mi w prywatnym spotkaniu. Utwór, który tętnił akurat z odtwarzacza był żywiołowy i skupiał w sobie cały ogrom energii. Przypatrując się ruchom jej stop spróbowałem odtworzyć kroki. Gdyby naprawdę to było boisko...?
Poruszając ramionami przesunąłem się na bok, kręcąc jednocześnie biodrami. Kobieta z uśmiechem usunęła się na drugi bok, pstrykając jednocześnie palcami prawej dłoni. Starając się o dobrą synchronizację przyklasnąłem w trakcie trwania refrenu i obróciłem w jednym z najbardziej dynamicznych momentów.
- Widzisz? Potrafisz się ruszać! - usłyszałem radosny śmiech Emi. Słysząc ten bajeczny dźwięk nie sposób było mi powstrzymać od własnego śmiechu. Praktycznie natychmiast zapomniałem o całym tym nieprzyjemnym zajściu z dzisiejszego wieczora i pozwalając, aby muzyka wypełniła mnie czystą radością złapałem w pewnym momencie dziewczynę za dłoń i uniosłem ją, dając jej pole do piruetu. Mimo, że utwór trwał zaledwie kilka minut zdążyłem uśmiać się jak nigdy dotąd.
Gdy piosenka się skończyła, a z odtwarzacza popłynęła następna, zatrzymałem się na skraju dachu i łapiąc za brzuch uniosłem otwartą dłoń niczym kolejarz powstrzymujący pociąg przed ruszeniem ze stacji.
- Wiesz, to naprawdę było coś, ale obawiam się, że nie będzie nam dane więcej tego zakosztować, gdyż Patrick zaraz pośle za nami Interpol.
    Nehemia złapała się za głowę i schyliła, wyłączając odtwarzacz. Wokół było już całkiem ciemno, ale księżyc był w pełni toteż na dachu dało się całkiem sporo dostrzec, dodatkowe źródło światła stanowiły także okoliczne bilbordy i światła padające z okien okolicznych wieżowców.
- Będziemy musieli kryć się w ściekach. - stwierdziła udając przerażenie. Z powagą pokiwałem głową.
- I zapewne żywić mchem.
- Od kiedy w kanałach rośnie mech? - zapytała nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Otworzyłem drzwiczki do wnętrza budynku i ruszyłem po ciemnych schodach w dół. Zeszliśmy z górnego piętra na parter całkiem po ciemku, ufając naszym martwiczym instynktom.
- No nie wiem, ale pewnie mają tam jakieś roślinki. - wzruszyłem ramionami, przeczesując jednocześnie włosy palcami. Rany, ale się zgrzałem.
- Aha, może jeszcze dystrybutory z wodą? - ironizowaliśmy tak przechodząc przez kilka przecznic. Noc była cicha i bezwietrzna, wprost zwiastująca nadchodzącą wiosnę. Po pewnym czasie zamilkliśmy, wgapiając się w gwieździste niebo, którego mieliśmy akurat teraz pod dostatkiem, gdyż wszelkie wysokie budynki zostały gdzieś w tyle.
- Hej, Vinc, cieszysz się, że potańczyłeś? - usłyszałem w końcu, gdy zbliżaliśmy się już do okolic Hotelu. Zerknąłem w dół na idącą po krawężniku dziewczynę. Trzymała ręce splecione za plecami, głowę zadzierała wysoko w górę i błyskając złotymi oczami, podobnie jak ja podziwiała gwiazdy.
- Jasne, że tak. To był chyba pierwszy raz od mojej imprezy zaręczynowej. - mimowolnie skrzywiłem się na to wspomnienie.
W sumie, to była świetna zabawa, ale nawet po upływie tylu lat nie potrafiłem mile kojarzyć czegokolwiek co dotyczyło mnie i Bridget.
- Ale bardzo dziękuję za to, że pokazałaś mi, że coś jednak zostało we mnie z tamtych lat. Ty tańczysz perfekcyjnie, zajmowałaś się tym w przeszłości?
Na ustach dziewczyny zamajaczył skromny uśmiech. Spojrzała na mnie kątem oka i machnęła nagle ręką.
- Takie tam małe hobby. - parsknęła, że niby bez większych emocji. Uniosłem brwi wyczekująco. - No co? Oczekujesz jakiejś dłuższej opowieści?
- O ile nie jesteś zbytnio strudzona moim towarzystwem. - Pan Zadziorny.
- Nie tak łatwo mnie zmęczyć, chciałam ci przypomnieć. - Pani Zadziorna.
W gruncie rzeczy stanowiliśmy całkiem zabawny i zgrany duet, ale teraz przyszło nam zabawić się bardziej w agentów: dotarliśmy pod drzwi hotelu. Przyłożyłem palec do ust i odszukałem klucze w kieszeniach. Wyciągnąwszy je, postarałem się aby jak najciszej włożyć odpowiedni w dziurkę i powolutku przekręcić w lewo.
Rozległ się szczęk zamków i drzwi ustąpiły. Przylgnąłem do nich, popychając je lekko.
- Idę o zakład, że wyskoczy na nas z kajdanami. - szepnęła dziewczyna materializując się gdzieś za moimi plecami.
- To mogą być także żelazne łańcuchy. - odpowiedziałem cicho i wsunąłem głowę do wnętrza. Wpuściłem za sobą Emi i cichutko zablokowałem wejście. Środek korytarza był tak ciemny, że ledwie dostrzegałem posturę kobiety obok mnie. Garbiąc się i przesuwając powoli na palcach, ruszyliśmy cichcem ku recepcji. Przesuwaliśmy się pomalutku, mając za przewodnika jedynie wątłe światło księżyca wkradające się przez zasłony. Dwukrotnie niemalże potrąciłem krzesła stojące w jadalni.
- Chyba nam się udało... - mruknąłem nie do końca wiedząc w jakim kierunku, ale podświadomie wyczułem, że znajdujemy się o kilka kroków od kontuaru recepcji i wejścia do mojego pokoju.
- Na to bym nie liczył. - rozległ się nagle ostry ton i błysnęło jasne światło zapalone za ladą. Lampa stojąca w recepcji rozjaśniła część wnętrza, ale przede wszystkim zalała złowrogą twarz Patricka żółtawą smugą światła sprawiając, że jego oczy wyglądały dwa razy groźniej niż zwykle.
- No nie, a ja już chciałem pochwalić się zmysłem Jamesa Bonda! - westchnąłem z żalem, smutno spoglądając na Nehemię. Zbliżyłem się do niej i udając, że szepczę zasłoniłem się częściowo dłonią. - Myślisz, że uda nam się go wziąć na litość?

   Nehemia? Tak się kończą ucieczki z domu dwójki dorosłych ludzi xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz