sobota, 22 kwietnia 2017

Roma

       Białowłosa dziewczyna, siedząc na murach cmentarza, rozmyślała nad tym, w jak świetnej sytuacji się znalazła. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, co było u niej czymś rzadko spotykanym, lecz to wszystko powodowało u niej wielką radość. Wreszcie będzie mogła robić to, co tylko będzie chciała, a do tego ludzie jej nie widzą! W ogóle nie zasmucił ją fakt, że została zamordowana, zareagowała na to dość... spokojnie? Tak właśnie można by to nazwać, szczególnie że nie użalała się nad tym, ani nie rozpaczała nad swoim straconym życiem. „Była młoda, mogła jeszcze tak wiele osiągnąć” tak właśnie jej sąsiadka skomentowała sytuację, w jakiej znalazła się Roma. Przecież teraz również może coś osiągnąć, prawda? Może nie w taki sam sposób, jak wcześniej, ale jednak coś tam uda jej się zrobić. Spojrzała w stronę ziemi, na której powoli wyrastała trawa i zaczęła machać nogami, zupełnie jak mała dziewczynka. To śmieszne, że ludzie jeszcze się nie domyślili, tym bardziej że mieli oni zostawione wskazówki. Obróciła Bellum twarzą do siebie i uniosła na wysokość swoich oczu.
— Widzisz misiu? Zachciało ci się spacerów, to teraz tak skończyłeś — wzruszyła ramionami.
Zeskoczyła z muru i tanecznym krokiem ruszyła ku wyjściu z teoretycznie przygnębiającego miejsca, jakim było miasto umarłych. Przystanęła na środku drogi i wpadła w głęboką zadumę. Co ona właściwie robiła przez ten cały czas? Zapewne nic produktywnego, jak zwykle z resztą, przydałoby się to zmienić, ale jak? W końcu nie ma już niczego, oprócz swoich maskotek. Jak to zmienić? Nikt przecież jej nie zauważa, dla kogo więc mogłaby zrobić cokolwiek? I to nie tak, że doskwierała jej samotność, bo do tego zdążyła się już przez te kilkanaście lat przyzwyczaić. Poczuła pustkę i niemoc, której nigdy wcześniej nie odczuwała, bowiem inni ją widzieli. A teraz jej zdanie nie liczy się już kompletnie, kto normalny słucha osoby, która jest martwa? No właśnie chodzi o to, że nikt. Gdy dostrzegła nadjeżdżający samochód, zeszła na pobocze, aby później udać się do lasu, a dokładniej w miejsce zbrodni.
      To śmieszne, tak bardzo śmieszne, że tak niewiele potrzeba, aby ktoś kogoś zabił. Wszyscy przecież sądzą, że są nieśmiertelni, a gdy ktoś dokona swego żywota, wszyscy są w szoku, ale... dlaczego? Taka kolej rzeczy, nic przecież nie trwa wiecznie. Westchnąwszy głośno, podążyła dalej przed siebie i takim oto sposobem, po kilku minutach znalazła się przed swoim dawnym domem. Nawet nie fatygowała się z wchodzeniem przez okno i jak gdyby nigdy nic weszła tak, jak wszyscy inni — drzwiami. Jakież było zdziwienie domowników (czyli po prostu jej rodziców), kiedy nikogo nie było. Może im się przesłyszało? Tak to właśnie tłumaczyli, w sumie Ity wcale to nie zdziwiło. Bo przecież nie wiadomo, czy przypadkiem czegoś nie brali. Sama gardziła ludźmi takimi jak oni, minęła więc ich i udała się do swojego pokoju, który o dziwo, był otwarty. Było to dla niej czymś zupełnie nowym, jednak wcale jej to nie dziwiło. Wzięła do rąk zestaw do szycia, zastanawiając się nad tym, czy będzie on wtedy dla nich widoczny. Bo przecież lepiej nie ryzykować i przed wyjściem na ulicę to sprawdzić. Bez chwili namysłu ruszyła do kuchni, gdzie zaczęła machać rzeczą przed oczami niczego niespodziewającej się pary ludzi, co wywołało u nich krzyk przerażenia, a dziewczynie najwyraźniej się spodobało i było to dla niej powodem do śmiechu. Chętnie zostałaby tam, tylko po to, aby uprzykrzyć im życie, jednak szkoda jej było tracić na nich czasu. Wypuściła skrzynkę, która spadając na stół, spowodowała dość głośny huk i nie oglądając się za siebie, wyszła z budynku. Gdzie się udała? Tego sama do końca nie wiedziała, jedyne, czego w tym momencie chciała, to odejść gdzieś daleko. Po jakimś czasie usłyszała, jak ktoś krzyczy, jednak to zignorowała, przecież to na pewno nie do niej. W końcu odwróciła się i ujrzała mężczyznę, idącego w jej stronę. Jak się później okazało, takich jak ona jest jeszcze więcej, do tego istnieje miejsce, w którym mogłaby zamieszkać. Według niej brzmiało to dość interesująco, więc czemu by z tego nie skorzystać? A nawet jeśli to nie jest prawdą, to co jej szkodzi? I tak już umarła, drugi raz na pewno jej nie zaszkodzi. Nieznajomy, który jak się później okazało, miał na imię Vincent, zaprowadził ją w jakieś mniej widoczne miejsce, a tam znajdował się kolejny facet. Normalnie wydawałoby się jej to dziwne, teraz było to dla niej bez znaczenia. Przez chwilę jeszcze rozmawiali, a potem w mgnieniu oka przenieśli się przed jakiś hotel. Panienka Dahn zdążyła się już domyślić, że jest to prawdopodobnie ten sam, o którym wcześniej jej opowiadano. W skrócie przedstawili jej, co gdzie jest, a potem wybrała pokój. Nawet nie przeszkadza jej fakt, że będzie musiała go z kimś dzielić.    
     Gdy tylko została sama, wyszła na zewnątrz i zaczęła szukać w okolicy jakiegokolwiek cmentarza. Nie okazało się to jednak czymś trudnym, po jakiejś godzinie spoczywała już na czymś grobie, tuląc się do misia. Teraz przebywała w zupełnie obcym mieście, o którym wiedziała niewiele — była tu przecież po raz pierwszy. Prawdopodobnie też nie pamięta drogi powrotnej, pozostało jej liczyć na to, że albo kogoś spotka, albo sama kiedyś tam trafi. Zamknąwszy oczy, wzięła głęboki oddech i zaczęła rozmyślać nad tym, jak bardzo może się zmienić jej życie, jednak długo to nie potrwało. Dlaczego? Zaczął padać deszcz, a ona nie miała parasolki. Skuliła się więc i objęła nogi, tym samym jak najbardziej przysuwając je do siebie. Gdyby nie to, że miała przy sobie pluszaki, w ogóle by tego nie zrobiła. Oparła brodę o kolana i czekała na to, aż przestanie lać. Kątem oka zauważyła kogoś, jednak za bardzo nie zwracała na tę osobę uwagi — w końcu i tak jej nie zobaczy.

                               Otoya?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz