środa, 5 kwietnia 2017

Andrew - C.D Historii Silleny

    Obrzuciłem leniwym spojrzeniem całe to pobojowisko: piszczącą ciężarówkę wokół której zebrali się robotnicy i przechodnie oraz zepchnięty gdzieś w róg ulicy czarny pojazd agentów FBI. Przez chwilę zastanawiałem się jak Silleny tego dokonała. Przyczepiła sobie jakiś wabik do pleców i skłoniła ich do próby przejazdu pod rozpędzoną ciężarówką? Te myśli trwały jednak tylko przez krótką chwilę, bo szybko stwierdziłem, że tak właściwie i tak mnie to nie obchodzi.
Byli martwi i tyle. Czego chcieć więcej?
- Zamówiłbym jakiś serwis sprzątający, ale gliny powinny sobie poradzić. Są przecież doświadczeni w zbieraniu resztek po swoich elitarnych pobratymcach.
- Mówisz, jakbyś skądś to znał. - stwierdziła przekornie gdy skręcaliśmy już za róg.
- Nie ukrywam, że lubię uprzykrzać im życie. W moim przypadku to jednak bardziej odpłacanie pięknym za nadobne. - odpowiedziałem obdarzając ją spojrzeniem mówiącym "if you know what I mean".
      Nie wiem ile czasu minęło, odkąd dziewczyna opuściła hotel, ale wydawało mi się to marnotrawstwem, wyjść skądś i wracać po niespełna godzinie (według moich względnych oszacowań). Po krótkiej chwili marszu dopadło mnie stwierdzenie, że jakimś dziwnym cudem napatoczyłem się na nią po raz drugi w ciągu jednego dnia.
Wychodząc z hotelu pewien czas po kobiecie po prostu zacząłem skręcać w losowe uliczki i nasłuchiwać czegoś, co by mnie w jakiś sposób zaabsorbowało. Niespecjalnie pasjonowała mnie grupka młodocianych gangsterów, którzy urządzali przechodzącym po ich zaułkach cywilom niemiłe powitania, nie miałem w końcu czegoś na wzór współczucia i to, czy ktoś zostanie zastrzelony albo zadźgany kilka metrów dalej nie robiło mi żadnej różnicy.
Mojej uwagi nie przykuli również różnej maści dealerzy, którzy kręcili się w okolicach starych kamienic, jakich w Nowym Yorku było pełno. Heroina wyczyniała z ludźmi różne dziwactwa i choć przez moje ręce przeszły całe tony jej torebek, nigdy nie odczułem większej chęci do wdania się z nią w ekstazyjny romans.
- Czy w twoim słowniku obowiązuje hasło "obuwie"? - zapytałem w końcu przerywając milczenie. To nie tak, że mi przeszkadzało, ale w całej tej sytuacji najbardziej zaciekawiły mnie bose stopy Silleny. Ona miała wcześniej jakieś buty czy całą drogę do hotelu też gnała na bosaka?
- "Wysokie obuwie". - sprostowała. - Nie wiem jak ty, ale ja nie wracam do hotelu.
      Zatrzymała się na środku chodnika, zupełnie jakby dopiero teraz podjęła tą decyzję. Zmusiłem się do uniesienia powiek szerzej niż czyniłem to zazwyczaj.
- A czy to ci wygląda na drogę do hotelu? - wyciągając rękę z kieszeni spodni i wykonałem iście jezusowski gest wskazania otoczenia wokół nas. Przechodziliśmy aktualnie przez dzielnicę słusznie nazywaną Małymi Włochami. Hotel leżał po drugiej stronie miasta, więc gdzie tu nawiązanie?
- Miałam na myśli, że mam teraz na głowie coś znacznie ważniejszego, więc możesz sobie iść.
"Możesz sobie iść". To nie był nieśmiały tekst dziewczynki, która oczekuje, że tak naprawdę z nią zostaniesz, ani otworzenie przed kimś furtki i danie mu czasu na podjęcie decyzji.
Stwierdzenie brzmiało raczej jak wygłoszona na głos myśl do księdza po kolędzie. Nie wiem skąd biorą mi się te porównania.
- Dobre. - skinąłem głową, na co tamta przewróciła oczami. - Ale najpierw może faktycznie ogarnij te buty, bo wyglądasz jak siódme dziecko stróża, a przecież ktoś mógłby cię zauważyć w moim towarzystwie.

                                      Silleny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz