poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Karo

      Prawdę mówiąc, masa wolnego czasu potrafi być okropnie dołująca. Nic, tylko człowiek siedzi i szuka sobie zajęcia. Żadnych wrażeń, kryzysowych sytuacji, momentów, kiedy serce bije wielokrotnie więcej razy, niż powinno. W takich chwilach jak te najbardziej tęsknię za FilmTown i pracą kaskaderki. Jeśli miałabym naprawdę szczerze wierzyć w miłość, tamto miejsce było jej uosobieniem. Adrenalina, która wypełniała mnie każdego dnia dawała lepsze wrażenia, niż niejedne czułości. Nie prawiła głupot, że “będzie dobrze”, a po prostu poprawiała humor. Natychmiast. Kogo by obchodził kredyt, kiedy spada w dół, nie będąc pewny swojego lądowania? Przewidywalnie, nikogo.
~ A już na pewno, jak złamie kark — Molly po raz kolejny wypomniała mi, czym mogłaby się skończyć owa praca. Wątpię, aby spodziewała się, że skończy się wybuchem i pożarem, co ja tam jednak wiem? Zastanawiało mnie, kiedy to miejsce wróci do życia i czy w ogóle będzie mogło prosperować po całej tej sytuacji. Miał nadzieję, że nie napędziłam mu tym złej ochotą Chyba nie wybaczyłabym sobie tego do końca “życia po życiu”, a nie wydaje mi się, aby miał to być krótki okres czasu.
Wzięłam płaszcz i opuściłam pokój, powoli schodząc po schodach, równocześnie zakładając na siebie czarne odzienie. Minęłam kilka osób, zupełnie się nie odzywając, mało kogo zresztą obarczając chociażby spojrzeniem, a następnie opuściłam budynek hotelu. Na zewnątrz lał deszcz, nieszczególnie mnie to jednak zraziło. Dzisiaj ustaliłam sobie za cel jedną, ważną misję: kawę. Co prawda, mogłabym po prostu zrobić ją sobie nie opuszczając hotelu, ale kupna jest o wiele lepsza, cóż więc sobie żałować?
Ruszyłam w kierunku pobliskiej kawiarni, czując na sobie coraz to liczniejsze kropelki wody. Wszystko wokół zdawało się, szare, pozbawione życia. No, prawie wszystko. Parę metrów ode mnie, z lewej, dziewczynka bawiła się ze swoim pieskiem. Mała miała na sobie różową przeciwdeszczową kurteczkę i zielone kalosze w kwiatki, dodatkowo “ozdobione” błotnistą mazią. Spod kapturu wysuwały się. Włosy w kolorze mysiego blondu. Chociaż.. Może innym? Ciężko to określić, zważywszy iż były mokre. Jeśli jednak kolor jej włosów jako jedyny stanowił minimalną zagadkę w jej wyglądzie, to u jej towarzysza ciężko byłoby zarejestrować chociażby kolor sierści. Niewielkie zwierzę całe było umorane ziemią, a mimo to nadal skakało do kałuż i turlało się po trawie. Westchnęłam. Chciałabym wrócić do czasów dzieciństwa, kiedy nawet taką pogodą można było się niezmiernie radować. Mała zauważyła, że jej się przyglądam i pomachała mi, śmiejąc się. Odpowiedziałam jej tym samym gestem, nie zmusiłam się jednak do uśmiechu.
       Kiedy odwróciłam wzrok od bawiącego się dziecka i ruszyłam dalej, krajobraz znów wydał się depresyjny. Piękny.. Do wszechobecnej melancholii brakowało jednak jednego, ważnego aspektu - muzyki. To też, po paru chwilach schroniłam się pod pierwszym lepszym daszkiem, wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam piosenkę. Na pierwszy ogień poszedł utwór zespołu mojego państwa, Strachów na lachy “Czarny chleb i czarna kawa”. Założyłam słuchawki i ruszyłam dalej. Teraz, gdy dodatkowo towarzyszyła mi piosenka, spacer wydał się naprawdę przyjemny. Wręcz szkoda było, gdy w końcu znalazłam się na miejscu.
Przekroczyłam próg kawiarnii, mając absurdalną ochotę otrzepania się, niczym pies.
~ Przyznaję, byłoby to całkiem zabawne. — Molly wyszczerzyła się.
~ Wątpię, aby dzikiej klientce z radością podali kubek kawy z lodami — zauważyłam. Tulpa prychnęła, nie opuścił jej jednak uśmiech.
~ O tym właśnie mówię, Karo. Przynajmniej nie ładowałabyś w siebie tyle kofeiny. — Przewróciłam oczami, udając się do lady.
~ Do czego to doszło, abyś nawet po śmierci mówiła mi, jak mam żyć? — warknęłam z przekąsem.
~ Tak, jakbyś kiedykolwiek stosowała się do moich rad. — Musiałam przyznać jej rację. Sugestie tulpy spływały po mnie w takim samym stopniu, co krople deszczu przed chwilą. Delikatnie sprawę ujmując.
— Co dla pani? — Uprzejmy, chociaż za pewne wymuszony głos kasjerki wyciągnął mnie z rozmowy. Nie powinnam zamyślać się tak na mieście, ludzie i tak często uważają mnie za wariatkę.
— Kawę z lodami, proszę. — Zapłaciłam za zamówienie, a następnie udałam się do stolika. Lokal utrzymany był w ciepłych, żółto-pomarańczowych barwach, na jednej ze ścian namalowana była zaś kobieta, biorąca kąpiel w filiżance z kawą. Zwykle było tu całkiem głośni, ludzie rozmawiali o przyziemnych pierdołach, śmiali się. Dzisiaj jednak oprócz pozytywnego aspektu atmosfery znalazł się także ktoś, kto miał ochotę się awanturować.
— Powtarzam trzeci raz — mężczyzna o ciemnych włosach zwrócił się do kasjerki w pełen nienawiści sposób — moja kawa była zbyt ciepła. Myśli pani, do cholery, że to fajne, kiedy się człowiek nagle poparzy? Gdyby oblać panią ciepłą wodą, lub kwasem, aby wypalił pani skórę, byłaby pani zadowolona?
Uśmiechnęłam się pod nosem, przysłuchując się słowom faceta. Miał gorszy dzień, czy zwykle przejmował się takimi drobnostkami? Tak czy inaczej, szykował się chyba niezły cyrk. Nie wiedziałam, że przedstawienie jest w cenie.
— Nie ma pan powodu, aby unosić głos. — Kobieta wyglądała, jakby sama zaraz miała wybuchnąć frustracją. Ciekawe, ile już tutaj siedzi? — Jeśli jest taka konieczność, mogę wezwać kierow-
— Nic mnie nie obchodzi wasz kierownik! Mogą go pożreć piranie! A pani niech się udławi tą kawą. — Trzasnął kubkiem o blat, a następnie opuścił pomieszczenie, zostawiając po sobie bałagan w postaci rozlanej cieczy zmieszanej z częściami szkła.
— Wariat — mruknęłam pod nosem, wbrew woli unosząc kącik ust, z czego wyszedł dziwny grymas.. Mimo, że furia mężczyzny była w jakimś stopniu zabawna, jego końcowe zachowanie nie było fair. Zdenerwowana kobieta uporała się jednak z pozostawionym przez mężczyznę śladem w krócej, niż chwilę, warcząc coś pod nosem ze zirytowaniem.
Nadeszła moja upragniona kawa, którą z satysfakcją rozkoszowałam się przez następnych kilka minut. Po wypiciu napoju natychmiastowo wybyłam z kawiarni, nie widząc sensu dłuższego przebywania tam. Pogoda nieco się ogarnęła, stwierdziłam więc że może odwiedzę bibliotekę. Przechodząc przez uliczkę, gdzie wcześniej dojrzałam dziewczynkę i jej psa pojawił się jednak problem.
— Niech pan go zostawi! — Słowa dziecka brzmiały rozpaczliwie. Słychać było, że płakała. Przed wcześniej napotkaną istotą stał starszy mężczyzna, trzymający jej zwierzaka za nogę, głową w dół. Zwierzę było jawnie przerażone. — On nie chciał!
— Bzdura! — Facet potrząsnął psem ze złością. — Ten zasrany kundel po raz kolejny rozgrzebał mój trawnik. Tyle razy mówiłem Ci, abyś go pilnowała.
Bez namysłu ruszyłam w ich kierunku.
— Co pan robi temu psu? — warknęłam, stając obok dziecka i patrząc ostro na mężczyznę.
— Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! —syknął. Nie był to na pewno typ przyjemnego, starszego pana, dokarmiającego gołębie w parku.
— Znęcanie się nad zwierzętami jest karalne — zwróciłam się do mężczyzny hardo, ignorując jego uwagę.
— Też coś, dajcie kobiecie równouprawnienie, to już się do wszystkiego miesza! Odejdź stąd, zanim pożałujesz!
Przewróciłam oczami, słysząc seksistowską uwagę. Jeśli ten staruch myślał, że tak po prostu mnie spławi, to grubo się mylił.
— Słuchaj no, dzia.. — moje wypowiedź została urwana przez głos, który słyszałam już dzisiaj w kawiarni.
— Nie słyszałeś, skurwysynu? Zostaw to dziecko i jej psa. — Jeśli miałabym oceniać skalę przyjaznego nastawienia faceta, który stanął obok mnie, chyba rozwaliłaby się ona spadając w dół. Był to ten sam mężczyzna, który wcześniej rozbił filiżankę. Stojąc przy nim, poczułam się niczym krasnal, gdyż był o wiele wyższy. Na jego szyi spoczywały pomarańczowe słuchawki.
                                         Si? Odpiszesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz