niedziela, 2 kwietnia 2017

Nehemia - C.D Historiii Vincenta

   Po dłuższej chwili wydawania co najmniej dziwnych dźwięków, których celem było stworzenie napięcia, przewróciłam oczami, kiwając lekko głową. Fioletowowłosy uśmiechnął się szeroko, jednak ten uśmiech szybko zszedł mu z ust, gdy rzuciłam ironicznym głosem.
- Ty i szef kuchni? - Podeszłam do drzwi i otworzyłam je na oścież, gestem ręki zapraszając chłopaka, do przejścia przez nie. - Chce to zobaczyć. - Zmrużyłam oczy, obserwując uważnie jak przywódca podchodzi do mnie i opiera dłoń o drewno, tuż nad moją głową. Przez ułamek sekundy patrzyłam w fioletowe oczy, spoglądające na mnie z góry, szybko jednak wyminęłam go i udałam się prosto na stołówkę, a następnie do pustej kuchni.
      Pomieszczenie było wysprzątane, ten kto przygotowywał poprzedni posiłek albo jest pedantem, albo perfekcjonistą. Zaglądnęłam do kilku szuflad, orientując się co gdzie jest i zastanawiając się w między czasie co moglibyśmy przygotować. Oczywiście Vinc wymyślił potrawę wziętą z kosmosu, jakąś zupę z homarów wyłowionych z Atlantyku. Popatrzyłam na niego z miną mówiącą, co ty wymyślasz. Rozbawiona absurdem tego pomysłu pokręciłam głową i sięgnęłam do jakiejś szafki zawieszonej na ścianie, jednym uchem słuchając argumentów Vincenta na obronę jego genialnego pomysłu na kolacje. Wspięłam się na palce, sięgając kulki od drzwiczek i otworzyłam je. Jedyne co zauważyłam to ciemna chmura jakiegoś pyłu, która spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba, wywołując serie kocich kichnięć, które cofały mnie cały czas. Za siódmym czy ósmym razem do moich uszu dobiegł głośny śmiech mężczyzny, który do tej pory przyglądał się całej scenie w milczeniu. Otarłam szybko załzawione oczy, posyłając w między czasie złowrogie spojrzenie chłopakowi, a następnie spojrzałam w kierunku szafki. Okazało się, że gdy otwierałam drzwiczki, opakowanie z pieprzem się przechyliło, a jego zawartość wysypała się wprost na mnie, dostając się przy okazji do moich nozdrzy, które skutecznie podrażniła.
- Kichasz jak kotek. - Zawołał, nadal śmiejąc się do rozpuku. Uśmiechnęłam się chytrze, mrużąc delikatnie oczy. Dyskretnie przesunęłam się w kierunku szafek z sypkimi rzeczami, otwierając ją powoli po chwili. Fioletowe tęczówki szybko odnalazły mnie przy szufladach i błysnęły bystrze, gdy chłopak spostrzegł moją rękę wsuwającą się powoli do wnętrza. - Nawet nie próbuj! - Wymierzył we mnie ostrzegawczo palcem.   
     Uśmiechnęłam się szerzej i nim Vincent zdążył zrobić cokolwiek, chwyciłam w palce pierwszą lepszą rzecz i rzuciłam tym w niego. Pech chciał, że akurat trafiła mi się mąka, która utworzyła biały kłąb, zajmujący prawie jedną trzecią całej kuchni.
Przez długą chwilę ciszy oboje patrzyliśmy na to wszystko jak zaczarowani, a potem w jednej chwili popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem, jakby ta mąka wcale mąką nie była. Moje mięśnie miały na ten dzień serdecznie dość i szybko dały o tym znać, bo już po dwóch minutach ciągłego śmiechu trzymałam się za brzuch, starając się złapać oddech.
- Kto tam jest?! - Wtem rozbrzmiał poważny ton, dochodzący z jadalni, który w ułamku sekundy nas uciszył. Zupełnie nie kojarzyłam tego głosu, mężczyzna natomiast tak, gdyż po samej jego zmieszanej minie mogłam stwierdzić, że niespecjalnie ma ochotę widzieć się z tą osobą. Lub po prostu nie chciał sprzątać tej mąki, która osiadła na wszystkim w promieniu pięciu metrów.
Nim zdążyłam zrozumieć co się dzieje, byłam ciągnięta za rękę przez Vinceta po jakimś ciemnym korytarzu, który kończył się drzwiami wychodzącymi na tył budynku. Wolną ręką przysłoniłam oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do oślepiających promieni zachodzącego słońca.
- Vin, mieliśmy nie opuszczać budynku! - Zawołałam, nadal biegnąc za mężczyzną, który trzymał mocno mój nadgarstek. Mój protest co do wyjścia na zewnątrz ograniczał się jedynie do głosowego okazania mojego "niezadowolenia", a to i tak tylko raz. Odkąd Vincent został ranny nie miałam zbyt wielu okazji do wyjścia na zewnątrz i rozprostowania kości. Naprawdę brakowało mi tego powiewu świeżego powietrza i wysiłku mięśni podczas biegu.
Zatrzymaliśmy się dopiero, gdy hotel był trzy przecznice za nami i był zupełnie dla nas niewidoczny. Oparłam dłonie na biodrach i rozglądnęłam się dookoła. Dzielnica jak każda inna w tym mieście, niewiele odróżniało ja od pozostałych, może tylko to, że była jeszcze bardziej wysunięta na północ od miasta.
- Więc gdzie teraz, panie genialny ze mnie szef kuchni? - Zapytałam, zerkając na mężczyznę, który lekko pochylony w przód oddychał ciężko. Uśmiechnęłam się pod nosem, zbliżając się do niego i kładąc dłoń na jego plecach. - Co? Zmęczyłeś się?
- Skąd ten pomysł? - Rzucił z uśmiechem, prostując się. Moja ręka ześlizgnęła się z materiału bluzy, którą miał na sobie, więc ponownie oparłam ją na biodrze.
- Sama nie wiem... - Mruknęłam ironicznie, spoglądając na zachodzącą kulę ognia. - Więc co teraz?
- A na co masz ochotę?
- W sumie to bym potańczyła. - Uśmiechnęłam się, wracając do wspomnień ze szkoły. Treningi, układy, kroki, muzyka, wszystko... Z chęcią bym do tego wróciła, dawało mi to naprawdę dużo satysfakcji i uczucie... Spełnienia? Szczęścia? Pokręciłam szybko głową, pozbywając się wspomnień, w obawie, że lada moment ogarnie mnie melancholia lub nawet smutek. - Zapomnij. Nie mam pomysłu. W sumie... Sama nie wiem. Powinieneś coś zjeść, więc może od tego zacznijmy? - Popatrzyłam na niego z lekkim uśmiechem.

                                               Vincent?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz