czwartek, 27 kwietnia 2017

Lucy - C.D Historii Patricka

         Wraz z zamknięciem drzwi w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza. Fala emocji i zrozpaczone aury nie działały na mnie dobrze. Uczucia, których sama przed chwilą ledwo się pozbyłam jakby znów na mnie naparły. Te jednak czymś się różniły. Były bardziej… niezrozumiałe, bezradne w panującej obecnie sytuacji.
- Świetnie. - powiedziałam, drżącymi dłońmi odgarniając włosy i odsłaniając twarz. Czy ja właściwie jestem teraz zdolna nad sobą panować? - W końcu wyszedł. - na moje usta wkradł się nerwowy uśmiech i wydobył chwilowy śmiech. Zwróciłam tym uwagę pozostałej dwójki, która nadal przebywała w jadalni. W ich przelotnym spojrzeniu zauważyłam znak zapytania.
- Czyli co teraz zrobimy? - Nehemia jako pierwsza się z tego wszystkiego pozbierała. Ogarnęła panującą sytuację najszybciej z nas wszystkich, ja tymczasem czułam jak emocje przypierają mnie do ściany.
- A jak myślisz? - przywódca podszedł w jej stronę, brodząc w rozlanym alkoholu.
- Vincent wyraził się chyba jasno. - powiedziałam gładząc w dłoni złoty zegarek, zawieszony na mojej szyi. - Skoro wyszedł może już nigdy nie wracać. - mruknęłam, teraz mimika mojej twarzy była bardziej… oschła. - Wybaczycie mi, jeśli zostawię was sama w tym burdelu? Mam kilka ważniejszych spraw na głowie niż przejmowanie się tą… Mendą. - mruknęłam i nawet nie czekałam na odpowiedź. Odwróciłam się na pięcie, depcząc pobite szkło, które stanęło mi na drodze. Popchnęłam drzwi i wyszłam, tak po prostu. Chociaż raczej porównałabym to do ucieczki. Drewnianym krokiem przedostałam się na pierwsze piętro, potem drugie. Na korytarzu nikogo nie było. Nie miałam pojęcia, czy to wina wczesnej godziny czy nagle wszyscy zniknęli. Tylko czy to jest istotne? Powłóczyłam nogami po czerwonej wykładzinie, przechodząc jeszcze kilka kroków. Dłonie zaciśnięte miałam w pięści. W pewnym momencie, w akcie wyładowania mej złości po prostu uderzyłam w ścianę. Poczułam chwilowy ból, rozchodzący się od palców, aż po sam nadgarstek. Psiakrew! Właściwie dlaczego tak na to reaguję? Próbuję go wyrzucić z myśli, ale to co wydarzyło się przed chwilą jest dla mnie niezrozumiałe. Co mu się nagle stało? Czyżbym właśnie zobaczyła jedną z jego twarzy, których nie pokazywał? Nawet jeśli… Ach, tylko brakuje, żeby szare tęczówki skąpały się pod kosmykami włosów o kolorze pięknego, truskawkowego blondu. Chociaż, gdy patrzę na to z takiej perspektywy… Dlaczego cały czas porównywałam Patricka i Michaela? Czy stałam w tym samym miejscu? A może dlatego, że Mike był dla mnie niczym miara na przyjaciela i żeby zawrzeć z kimś znajomość, z obawy przed zranieniem sugerowałam się na chłopaku, który był ze mną odkąd pamiętam? Chociaż to absurdalne.
Otworzyłam drzwi mojego pokoju, wchodząc do środka.
Teraz widzę tę kolosalną różnicę. Mike nigdy nie był takim dupkiem. Ale dlaczego mimo tego jak zachował się Rick, w dalszym ciągu nie potrafię szczerze się na niego wściec? Mogę jedynie pod kilkoma wyzwiskami i z zadartą do góry głową udawać jak głęboko w poważaniu go mam. Do głowy przyszła mi jedna myśl, ale była ona zbyt absurdalna. Swoją drogą, znowu musiałam wyminąć się z Caroline, tak miała na imię jeśli dobrze zapamiętałam, w obecnej sytuacji wszystkie informacje zaczynają mi się mieszać. W tej chwili pewnie nie rozpoznałabym nikogo po imieniu. Prawie nikogo. Ogólnie jakoś rzadko z nią rozmawiam. Jesteśmy osobnikami, które raczej nie złapały kontaktu. Nie wiem czy to ulegnie zmianie, teraz przejmuję się natłokiem wydarzeń ostatnich dni. Może byłoby to złośliwe z mojej strony, ale cieszę się, że zarówno pies jak i jego właścicielka nie znajdują się w pokoju. Mogę dzięki temu w samotności oraz ciszy się uspokoić. Chwyciłam materiał koszulki, ściskając go mocno. Serce waliło mi jak oszalałe. Gdzieś w głowie krzyknęłam głośne „Dość!”. Dopiero wtedy się otrząsnęłam. Przez mój stan nie mogłam przestać przyswajać emocji ludzi będących dookoła mnie. Chociaż teraz to zatrzymałam nadal dziwnie się czułam, a serce nie przestało szaleć. No fakt, złapał mnie za ramiona, odepchnął, a to przecież wiąże się z dotykiem. Czyli czymś czego tak cholernie się boję. Ale przecież wiedziałam, że wyskakując tak przed Patricka, coś będzie musiał zrobić żeby mnie ominąć. Kiedy zabroniłam mu wstać, już wtedy wiedziałam, że jest zbyt zdeterminowany żeby mnie posłuchać, albo może wściekły? A mimo to zablokowałam mu drogę, chciałam go zatrzymać. Czy mogę zaryzykować stwierdzenie, że wówczas nie bałam się, że ktoś się do mnie zbliży? Całe życie staram się unikać dotyku ze strony drugiego człowieka, a tu przydarza mi się takie oś. Grr..! Momentami za moją lekkomyślność należałaby mi się chłosta. Wszystko lepsze niż cierpkie wspomnienia, które nie pozwalają mi nikomu zaufać w takim stopniu, aby pozwolić temu komuś się do mnie zbliżyć. Wyjątkiem był tylko mój przyjaciel z dzieciństwa. Ale teraz nie wiem nawet jak toczy się jego życie. A może nadal prowadzi je w ryzykownym stylu i w końcu ktoś go dopadł? Przecież już tylu ludziom zaszedł za skórę. Może udało mu się je ułożyć? Na przykład z Sophie, przecież kiedy wyjeżdżałam widziałam jak blisko są. Cholera, czy moje życie potoczyłoby się tak samo gdybym 10 lat temu się nie wycofała? Nie zareagowała strachem? Przecież to przez to Mike poznał ludzi, którzy go zmienili, co odbiło się na mnie tym, że wciągnęło mnie w całe to pieprzone ‘Podziemie’. Właściwie tak się to TERAZ nazywa. Jak mnie zwerbowano byliśmy jedną organizacją o dość dziwnej nazwie, bo w końcu wieloletniej, ale jednak. Potem wszystko runęło i nastąpił rozłam niczym w kościele katolickim. Podzieliliśmy się na Górę i Podziemie. Czy więc jedna decyzja zaważyła na tym jak skończyłam? Już kiedyś zadawałam sobie to pytanie. Nie zdążyłam uzyskać odpowiedzi. Byłam za słaba i mój organizm się poddał. Tak, to dlatego umarłam. W końcu ja chciałam walczyć. Byleby zatłuc te szemrane mendy, które wybiły mi tylu przyjaciół.
         Teraz przed oczami malował mi się tylko obraz zakrwawionych ciał. Zimne, blade. Niektóre z wciąż uniesionymi powiekami i przeszywającym mnie pustym spojrzeniem, w którym już nigdy nie zobaczę iskry życia. Inne natomiast… Rozczłonkowane, z pociętymi twarzami, które ledwo mogłam rozpoznać. Byli i wisielcy zawieszeni na metalowym szkielecie budynku, albo ci oskalpowani ze skóry, która leżała w kawałkach kilka metrów dalej. Jak ktoś może być takim potworem, zrobić to drugiej osobie i nie stracić człowieczeństwa? Chciałam wyrżnąć te ku.rwy. Po tym co zobaczyłam w poważaniu miałam całą sprawiedliwość, którą się kierowałam. Moją siłą napędową stała się zemsta. Może to właśnie dlatego rzuciłam się na oprawcę nawet z połamanymi piszczelami, nie czując już bólu. Ale przeszywające całe ciało uczucie nie zniknęło tylko z powodu mojej zawziętości. Nie mogłam go zaatakować. Właściwie nic nie mogłam. To była ta chwila, w której umarłam. Nigdy bym się nie zorientowała, gdybym nie zobaczyła własnego ciała. Jacob trzymał moje zimne truchło. To był jeden z momentów kiedy czas mógłby się zatrzymać. Wszystko stało się w spowolnionym tempie. Kiedy ja bezradnie stałam z boku, nie wierząc w to co widzę mogłam zaobserwować błysk w oku mężczyzny, który niczym rycerz w skórzanym płaszczu służącym za istny magazyn broni przybił tu wybić każdą Żmiję. Właściwie nigdy nie rozumiałam zachwytu moich towarzyszy, których wzrok zawsze kierował się ku wszelkiej maści broni palnej, ja wybierałam białą gdy tylko mogłam. Dlatego dane jest mi powiedzieć, że się zdziwiłam gdy po odrzuceniu materiału do tyłu, Jacob wyciągnął z pochwy przyczepionej do uda, stalowe ostrze. Wszystko trwało zaledwie sekundy. Jego wyskok porównałabym do atakującego tygrysa, ale czy nawet teraz jestem w stanie bawić się w te głupie metafory? Najbardziej z tej sceny pamiętam jak szpikulec wbił się w oczodół przeciwnika, a krew, która pod wpływem ciśnienia opuściła zwłoki wylądowała na twarzy szatyna nadając jej jeszcze bardziej przerażającego wyglądu. W bezpośrednim starciu banalnym było dla niego zabić kogoś jednym uderzeniem. Kochałam precyzję z jaką wykonywał cios. Właściwie za późno zrozumiałam, że kochałam go całego. Kiedy metalowe drzwi otworzyły się, wpuszczając do celi więcej światła… Od tamtego momentu pamiętam wszystko jak przez mgłę. Ale nigdy nie zapomnę tych dwóch lat, kiedy to cały czas podążałam za mężczyzną, który pierwszy dostał się do sali, gdzie mnie uwięziono. Martwiłam się, albo po prostu nie mogłam strawić tego jaką idiotką byłam, że dopiero po śmierci zrozumiałam, że go straciłam. Ile bym oddała żeby znów znaleźć się w tym pociągu, razem z nim.
Zsunęłam się po ścianie, podkulając nogi i ciężko oddychając. Otwartą dłonią wytarłam pierwsze łzy, które mimowolnie zaczęły płynąć i pozostawiły po sobie mokry ślad na policzku. Nie mam najmniejszej ochoty pokazywać jak wrażliwa jestem. Nie chciałam już więcej płakać. Nigdy. Za wiele łez wylałam za poprzedniego życia.
Starałam się uspokoić. Nie mogę dać się temu tak łatwo ponieść. Hello, w końcu chcę być znów taka jak przed śmiercią. Nienawidzę mojej pechowej umiejętności. Miło jest móc sprawić, że ktoś poczuje się, zachowa tak jak chcę, ale skoro działa to w dwie strony w chwilach stresu, naprawdę jestem w stanie się pogubić.
Obracałam w dłoni złotą ozdobę. Kaprys losu, kiedy rzuciłam zegarkiem o drzewo sprawił, że czas zatrzymał się na godzinie 11:15. Nie chciałam go naprawić. Właściwie czy melodyjka, którą zamontował Joe działałaby, czy również cały mechanizm musiałby pójść do kosza? Z niewielką nadzieją sprawdziłam to. Nic się nie stało. Choć chciałabym znów usłyszeć ten dźwięk, niestety to niemożliwe. Mogłam się tego jednak spodziewać.
Leniwie uderzyłam kilka razy głową o ścianę. Trochę dałam radę się ogarnąć. To było niczym niechciany reset dla mojego umysłu. Dopiero teraz zaczęłam po kolei katalogować informacje ze zdarzenia sprzed paru chwil… A może już godziny? Ale kto by się tym przejmował. Chciałabym dowiedzieć się dlaczego Rick tak dziwnie zareagował. Było kilka momentów, w których uważnie wpatrzona w każdy jego ruch i mimikę twarzy zorientowałam się, że nawet jak na niego – właściwie znajomego tylko przez kilka dni (choć też takiego, do którego zdążyłam się w pewnym sensie przywiązać) – zachowuje się dziwacznie. Do tego oczy mu się zaszkliły. Lub mi się wydawało, tak to musiały być zwykłe zwidy, chociaż przyznaję, że myśl o tym ukuła mnie w serce. Zachowywał się jakby chciał by wszyscy go znienawidzili. Jeszcze najwidoczniej nie dał rady poznać mnie na tyle, żeby wiedzieć, że ja tego nie zrobię. Sprzeciwianie się innym to moje hobby. I będę się tego długo trzymać. Nawet jeśli po raz kolejny myśli będą płatać mi figle. Może zwykłe słowa „Nienawidzę Cię”, wystarczą, aby złamać mojego ducha, ale dopóki nie powie mi tego w twarz nie ma co liczyć na równą wrogość z mojej strony.
Zimny wiatr, który dostał się przez okno wybudził mnie z transu, w który się zapędziłam, przypominając mi o tym, co chciałam zrobić wczorajszej nocy… Zanim natrafiłam na Patricka. Ogarnęło mnie chwilowe poczucie niepokoju. Muszę załatwić sprawę z Zakonem i nie pozwolę sobie, aby moje rozmyślania mi w tym przeszkodziły. Na list kodowany specjalnie do Kursora X nie mam czasu. Zostaje mi więc jedno wyjście. Jest tylko pewien problem, nie wiem czy będę mogła to powtórzyć. Próbowałam raz, i raz mi się udało. Ale to są kilometry, tysiące kilometrów. Nie mam nic innego, droga mailowa odpada z związku na ryzyko ze strony wysp. Obym dała radę przejąć kontrolę nad Jacobem, to jedyny sposób, aby czegoś się dowiedzieć.
~*~
Dochodziła już dziewiąta, a ja nadal nie potrafiłam nic zrobić. To irytujące. W głowie został mi już tylko jeden zamysł. Ostatnia próba. Jeśli się nie uda, będę musiała sięgnąć po drastyczne środki.
Porwałam w rękę świtek papieru, wytarmoszoną apaszkę z symbolem Żmij i wyskoczyłam na zewnątrz, wspinając się na dach po schodach pożarowych. Tam często udawałam się w nocy, aby złagodzić rozkołatane myśli. Niekoniecznie był to dach naszego hotelu, ale teraz nie czas na wybieranie miejsca pobytowego.
Uklękłam na zimnym betonie, kładąc przed sobą rysunek, który wykonała dla mnie Diana przed laty i zabezpieczyłam go kamieniem, gdyby psotny wiatr chciał mi go sprzątnąć sprzed nosa. Po raz kolejny się uspokajałam, starając się nie myśleć o porannej kłótni, która dała radę wywołać u mnie łzy i obrzydzić na moment własny obraz mej osoby. Wpatrywałam się w portret Jacoba, jakbym bała się, że się pomylę, albo nie będę go pamiętać.

                 

 Nie mogłam dalej zwlekać. Wiedziałam, że przez najbliższy czas po tym jak to zrobię będę nieswoja oraz bezbarwna – ten przeskok przez jakąś chwilę zablokuje mi wszelkie odczuwanie emocji. Jestem gotowa.
Właściwie było to niczym ukłucie między kręgami piersiowymi, a lędźwiowymi. Jakby jakiś szpikulec przedziurawił mnie na wylot. Kiedy promieniujący ból przeszył mi każdą komórkę, zaczynając od płatu potylicznego, właściwie już nie wiedziałam co się ze mną dzieje.
~*~
         Dziwne uczucie zamglenia. Gdzie się teraz znajduję? Mam nadzieję, że nie zgubiłam się w myślach.
Wszystkie bodźce odbierałam z trudem, nie mogłam też w pełni zapanować nad ruchami. Obrzuciłam pomieszczenie spojrzeniem. Szafki z aktami. Niedaleko jest sala gospodarza, niegdyś moje własne biuro. Muszę się tam dostać i zdobyć potrzebne dla mnie informacje póki mam jeszcze na to siły i jestem w pełni kompetentna. Odszukałam niebieskie drzwi, wychodząc z labiryntu kartotek i wypadając na korytarz. Cały czas dotykałam ręką ściany, aby nie stracić równowagi, a zarazem starałam się nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że właśnie kieruję ciałem Jacoba… Dość ciężkim swoją drogą. Po drodze minęłam kilka osób, które kiwały porozumiewawczo głową, w stronę kasztanowłosego. Wszystko odbyło się bez większych komplikacji. Jedynie przed głównymi drzwiami natrafiłam na tą poczwarę. Nienawidziłam jej całym sercem już od kiedy tutaj trafiłam. Bonnie, znana też jako Alice Braus, choć ja osobiście wolałam wyrażać się o niej w trochę bardziej wulgarny sposób...
-Nie zbliżaj się do mnie, jeżeli nie chcesz poczuć zimnego ostrza na gardle. - mruknęłam. Ciężko było mi wydusić z siebie te słowa, ale żeby tylko uniknąć kontaktu z tą wredną francą – było warto. Teraz ten rudzielec nie będzie mi przeszkadzał.
Rozsunęłam metalowe przejście, aby trafić do zdecydowanie najbardziej oświetlonego miejsca w całych podziemiach. Nie mogłam tracić czasu. Było mi duszno i słabo. Szybko zasiadłam do komputera, przerzucając dane na wielki, szklany ekran na środku gabinetu. Jeszcze tylko trochę, muszę się skupić. To w końcu nie jest jakieś włamywanie się, a przeszukiwanie prywatnej bazy danych, na której stworzenie sama podrzuciłam pomysł. Annabeth Pixiv… Mam. Cyfrowa wersja wszystkich tych papierów się opłaciła. Teraz tylko aktualny adres zamieszkania… To jakaś część Nowego Yorku, nie przypominam sobie żebym tam była. Ewidentnie będę musiała skorzystać z mapy. Ale nie tutaj. To co robię Jacobowi wywołuje u mnie nieprzyjemnie wspomnienia z jego udziałem.
Fala tęsknoty powracała i niczym kamień ciążyła na mojej klatce piersiowej, łamiąc po kolei każde żebro i dziurawiąc płuca.
~*~
Siedziałam pod jednym z wentylatorów, opierając o niego głowę, która niemiłosiernie mnie bolała. Co się… Czyli się udało? Nie byłby to sen? Lyddit! Psiakrew! Muszę ją znaleźć! Natych… Ale dlaczego nie mogę się ruszać? Niedowład w kończynach dolnych… Moje nogi się mnie nie słuchają. Nie! Nie teraz, ona może w każdej chwili wymyślić coś szalonego. Muszę… Nie mogę pozwolić sobie na takie zmęczenie.
Zdołałam zaledwie podnieść ręce, aby dotknąć twarzy. Czerwona stróżka leciała mi z nosa i uszu. Potem tylko to odrętwienie. Właściwie nigdy nie chciało mi się spać jak w tej chwili, a ciemność nadeszła dość szybko.


        Patrick?
„A co on mnie obchodzi" *mówi Lucy, dusząc w sobie nienawiść i łzy* XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz