środa, 5 kwietnia 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

- Skoro moja homarowa zupa była niewypałem... co powiesz na ravioli z grzybami? - zagadnąłem łapiąc oddech.
Rany! Dawno tak nie biegałem, a wygląda na to że czas najwyższy wyrobić kondycję od nowa. Do zmierzchu pozostały co prawda dwie dobre godziny, ale mój wewnętrzny zegar rzeczywiście wybijał porę kolacji.
- To zależy gdzie chcesz się udać, mogą nie wpuścić takich ulicznych obdartusów. - skwitowała nadal podpierając się pod boki. Teatralnie przewróciłem oczami biorąc wzór z Patricka, który był mistrzem tej sztuki.
- Tym bym się nie martwił. W razie potrzeby użyczę Ci odrobiny mojego osobistego uroku. - machnąłem na ręką trzepocząc jednocześnie rzęsami. Zastanowiłem się nad wyborem odpowiedniego lokalu: faktycznie nie byliśmy na tyle wymuskani aby udać się do pięciogwiazdkowej restauracji w stylu Jean-Burne, ale z kolei nie musieliśmy tarabanić się do byle obskurnej budy.
Szybko przypomniałem sobie, skąd mój pomysł na ravioli. Nie tak daleko stąd, na rogu Osiemdziesiątej Drugiej znajdowała się kameralny lokal w przystępnych cenach. W dodatku robili tam pyszne ravioli i tatar z łososia. Gdzieś w pamięci majaczył mi obraz ciemnego drewna i kolorowych lamp rozwieszonych na suficie.
Z kim tam byłem? Z Patrickiem tuż po naszym spotkaniu? A może jeszcze za życia, w towarzystwie Bridget? Sam nie wiedziałem, najwyraźniej więcej wspomnień powróci gdy będziemy już na miejscu.
- Niech będzie, w takim razie proszę: prowadź. - Nehemia rozłożyła ręce przed sobą dając mi wolną rękę. Szybko wykalkulowałem jaką drogą uda nam się najszybciej dostać do celu.
- Wspaniale! Drodzy państwo możemy ruszać. - to mówiąc udałem, że poprawiam czapkę z daszkiem i unoszę za szerokie spodnie, które w rzeczywistości doskonale przylegały do moich bioder z pomocą paska. Unosiłem kolana wysoko i poruszałem żwawo ramionami wędrując poprzez chodniki.
      Opowiadałem Emi wymyślone na poczekaniu historie mijanych budynków, korzystając z faktu, że moja doskonała widoczność i jej słaba wyzerowały się, sprawiając, że moglibyśmy nawet skakać za uszami mijanych przechodniów, a oni i tak by się nie zorientowali.
- A ten wspaniały, piętnastopiętrowy blokowiec kryje za sobą pierwsze ulice dzielnicy Soho! Tak, tak, to ta z lampionami! Widzę, że jest pan szczególnie zainteresowany, ale niestety nie mamy go w planie naszej wycieczki. Następnym razem możemy udać się tam na pyszny ryżyk z pastą krabową. - powiedziałem wesoło do wymyślonego turysty, który teoretycznie mógłby iść po mojej lewej.
Nehemia szła w odległości trzech, czterech metrów za mną i niemalże krztusiła się ze śmiechu. Moje własne wygłupy sprawiały mi dużo przyjemności, a solidarne dzielenie się nią z innymi tylko potęgowały samozadowolenie.
     Pewnie na tym zeszłaby nam cała droga do restauracji: śmieszne historie i zabawne gesty, ale coś - ślepy los lub nawet przeznaczenie miało inne plany na dzisiejszy wieczór. Powoli zaczynało się ciemnić gdy wraz z Emi mijaliśmy jedne z wąskich, słabo oświetlonych uliczek, które tak źle mi się kojarzyły. Zauważając w jakie okolice się zbliżamy przez myśl przemknęło mi, żeby pójść dookoła; bliżej głównych alei, w których roiło się od ludzi i samochodów, ale nasz lokal był naprawdę blisko i chcieliśmy przecież zdążyć przed zamknięciem.
Mimowolnie zaprzestałem dowcipów i zwolniłem kroku, nie chcąc wyglądać na zbyt spiętego. Kiedy zrównałem się z dziewczyną poczułem na sobie jej zdziwione spojrzenie. Zerknąłem na Nehemię i pokręciłem szybko głową. Speszony wetknąłem dłonie do kieszeni i postanowiłem przemilczeć całą trasę przez ciemne uliczki.
W podświadomości natychmiast zamajaczyły mi nieprzyjemne wspomnienia związane z takimi miejscami.
Ten jeden raz gdy miałem jedenaście lat.
I ten jeden, gdy miałem lat szesnaście.
Tak naprawdę tych razy było więcej, skończyły się dopiero gdy zadebiutowałem jako koszykarz. Koszykówka uratowała mi życie jednocześnie całkowicie mi je odbierając, ale mimo to nie wyobrażałem sobie innej śmierci. Mimo wielu długich, żmudnych miesięcy leczenia i jaskrawych świateł szpitalnych lamp w gruncie rzeczy moje życie skończyło się tamtego dnia w trakcie rozgrywek.
Śmiało można więc powiedzieć, że umarłem robiąc to co kochałem najbardziej na świecie - grając w koszykówkę.
Emi najwidoczniej także nie była miłośniczką tych miejsc bo nie próbowała rozpoczynać żadnego tematu. Może podobnie jak ja chciała dostać się w bezpieczne światła bijące z rosłych budynków i usłyszeć zbawczy tupot setek ludzkich stóp?
W odległości zaledwie kilkunastu metrów od nas rozbłysły światła, a do naszych uszu dotarły klaksony i pokrzykiwania. Zaraz dojdziemy na Osiemdziesiątą Drugą! Zdążyłem się ucieszyć z pozytywnego przebiegu wędrówki, gdy mijając ostatnią z uliczek szybkim marszem zdałem sobie sprawę, że nie słyszę tempa kroków Nehemii. Zatrzymałem się raptownie i odwróciłem przez ramię.
Białowłosa zatrzymała się na wprost ciemnego wylotu jednego zaułka. Stała tak, wpatrzona w ciemność, która zdawała się wypływać spomiędzy stan i zataczać kręgi wokół dziewczyny. Po dłuższej chwili dotarło do mnie, że dochodzą stamtąd krzyki i hałasy przewracanych koszy.
Natychmiast ruszyłem w jej kierunku, stawiając jak najdłuższe kroki. Gdy tylko znalazłem się wystarczająco blisko dostrzegłem, jak dziewczyna wyjmuje z kieszeni mały przedmiot, który wydawał mi się poniekąd znajomy. Z uliczki wyrwał się nagle grad przekleństw i pojawił rozbłysk.
Instynkt zareagował za mnie.
     Pochwyciłem Nehemię w pasie i przyciskając do piersi niczym piłkę uchyliłem się od świdrującego w naszym kierunku pocisku, który rozłupał ścianę pobliskiej kamienicy. Skoczyłem na przód, słysząc jak napastnicy rozpoczynają bieg. Postawiłem dziewczynę na ziemi, ona sama krzyknęła coś, ale nie byłem zdolny jej słuchać. Nie chcąc szarpnąć za mocno, złapałem koniuszki jej palców prawą dłonią i pociągnąłem za sobą. Usłyszałem dwa wystrzały: jeden dobiegający z daleka i drugi, który padł zupełnie jakby zza moich pleców. Nie sposób stwierdzić, czy napastnik porzucił pościg czy też my pierwsi dotarliśmy na jasną, huczącą ulicę. Mimo, że teren był już bezpieczny, a zdradliwy mrok tamtych zaułków zniknął już dawno w tyle, nadal ciągnąłem kobietę za sobą.
Zwolniłem dopiero kilkadziesiąt metrów później, stając naprzeciw drzwiom do restauracji, z której uwalniały się ciepłe i smakowite zapachy.
Straciłem rozum czy jak? Ile właściwie trwała ta cała rozróba? Czemu wcześniej nie zauważyłem zagrożenia i pozwoliłem narazić się Nehemii? Oddychałem ciężko wgapiając się we własne stopy. Dobrze postąpiłem? Może powinienem był walczyć? Wykorzystać wszystko to, czego do tej pory nauczył mnie Rick? A może uciekając zachowałem się jak tchórz?
- Vin...? - usłyszałem cichy głos Emi, na którą spojrzałem dopiero chwilę później. Wiedziałem, że wyglądam pewnie na co najmniej rozdrganego.
Już raz zareagowałem zbyt wolno w walce z zaułkowymi przestępcami. To więcej nie mogło się powtórzyć, byłem tego pewien. Wówczas moją uwagę przykuł jeden, niewielki szczegół: broń w rękach dziewczyny,
Tamtego feralnego wieczora widziałem ją raz na dachu, dlatego ten mały kwadratowy kluczyk wydał mi się tak znajomy. I wtedy mnie oświeciło: strzały z bliskiej odległości dobiegające zza pleców pochodziły z broni dziewczyny, którą ciągnąłem za sobą.
A więc to ona obroniła nas! Dlatego zatrzymała się przed wylotem uliczki - zauważyła zagrożenie i chciała je wyeliminować, to przecież podstawowa zasada życia na ulicy, gdzie ja byłem gdy Patrick mi to tłumaczył?!
Byłem na siebie niemiłosiernie wściekły. Przeszłość goniła mnie jak jakiś wyjątkowo natrętny kundel, ale przecież nie mogłem się z tym ujawnić. Wypuściłem tylko zebrane ze strachu powietrze z płuc i sięgnąłem do klamki lokalu.
- Chodźmy już, obiecałem Ci przecież ravioli.

                                       Nehemia? Akcja jak z filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz