piątek, 21 kwietnia 2017

Vincent - C.D Historii Nehemii

- Dobra! - dyplomatycznie rozłożyłem na boki ramiona, wstrzymując tym samym młodszych i niższych chłopców. - Do mnie idzie Zoe, do Michaela Timmy, do mnie Ryan, Benny pójdzie do Micha, a mnie zostanie Adam. Chris, nie chowaj się tak, trafisz do drużyny Michaela!
      Łapiąc cwany uśmiech Nehemii odpowiedziałem jej puszczeniem oczka. Dziewczyna uniosła kciuk do góry i przeżuwając jabłko rozejrzała się po okolicy. Skinąłem na chłopców, wprost nie mogąc się doczekać rozpoczęcia meczu. Nie miałem bladego pojęcia skąd białowłosa towarzyszka znała położenie tego boiska, ale mimo, że zamieszkiwałem Nowy York od tylu lat nigdy tu nie trafiłem. Koszykówka była moim słodkim lekarstwem na wszelkie żale, więc gdy tylko Zoe zajął pozycję w okręgu, uniosłem palce do ust i gwizdnąłem przeciągle, imitując tym sposobem gwizdek rozpoczęcia meczu.
Piłka powędrowała w górę. Michael, który był całkiem wysoki miał niezły wyskok i prawie sięgał palcami do kręcącej się w powietrzu kuli, ale ja sam wyskoczyłem ku niej wcześniej i dotknąwszy opuszkami palców piłki, posłałem ją w dół, wysuwając się jednocześnie między chłopaków. Na boisku momentalnie zawrzało, kozłując piłkę przesunąłem się o kilka kroków po zewnętrznej linii, ale wkrótce otoczyli mnie Benny i Timmy, więc odwróciłem się i szukając wzrokiem najbliższego współzawodnika, podałem do Ryana.
Chłopak zdążył złapać rytm i prędko pognał w kierunku kosza, wyrwałem się spod wodzy i wyciągnąłem ręce wysoko do góry, pokazując, że dam radę przyjąć piłkę. Szesnasto-, może siedemnastolatek otoczony został przez przeciwników, ale sprytnie przesłał piłkę pod ramieniem do Adama, który korzystając z chwili gdy był niekryty, zagwarantował mi szybkie i łatwe w przyjęciu podanie. Gdy pomarańczowy okrąg wirował w moją stronę, pod nogami poczułem ciężkie stąpnięcie i Chris wyskoczył w górę, aby przejąć piłkę przede mną. Jako, że znałem kroki w tym sporcie od lat i wiedziałem, na co konkretnie mogę sobie pozwolić; wyciągnąłem ramię przed niego i blokując ruch w każdą ze stron wystąpiłem przed chłopaka. Wzbiłem się na jednej nodze i rozłożyłem palce łapiąc piłkę w koszyczek.
Wystawiłem zgiętą nogę i nie spuszczając wzroku z piłki, jednym susem pokonałem odległość dzielącą mnie od kosza, po czym wypchnąłem ją energicznym zgięciem nadgarstka.
Piłka kręciła się szybko wokół własnej osi, pomknęła ku obręczy, przecięła ją i wraz ze mną wylądowała na boisku w mniej więcej tym samym czasie.
- Za dwa! - zawołali wesoło chłopcy i ścisnęli się wokół mnie. Przybijaliśmy sobie wzajemnie piątki, drużyna Michaela z uśmiechem przyjęła stratę punktów i rozpoczęła dalszą grę.
      Już na początku chłopaki z mojej drużyny zdecydowali o rozstawieniu się według wygodnego w przypadku podań ustawienia, które można było spokojnie nazwać gwiazdką. Technika nie była zbytnio skomplikowana, polegała na kryciu jeden na jeden oraz wzajemnym przekazywaniu sobie piłki po wewnętrznej linii boiska.
Wraz z ponownym rozpoczęciem gry mecz stał się bardziej dynamiczny, wszyscy przeskakiwaliśmy między sobą, trzymając przeciwników na bezpieczną odległość od kosza. Pojawiły się blokady i uniki, a także bardziej zacięte próby zdobycia punktów. W pewnej chwili Michael, którego z oczu stracił Adam przeniósł piłkę w dwóch krokach i wzbiwszy się na wysokość dobrego półtora metra (wówczas pomyślałem, że z łatwością przeskoczyłby Nehemię) wywalczył dla swojej drużyny całe trzy punkty. Wiwatowaliśmy, ciesząc się z takiej różnorodności. Stawka powoli zaczęła się zwiększać. 8:4 dla nas po dziesięciu minutach gry, 11:9 po siedemnastu.
      Musiałem przyznać, że młodzież, z którą przyszło mi dzisiaj grać była naprawdę utalentowana! Co prawda zachowywałem się dziś na boisku łagodniej niż zwykle, głównie dlatego, że chciałem poobserwować również ich sposób gry, a nie zabierać im cały uliczny blask. W pewnym momencie, gdy mecz tętnił już pełnią sił i wycieńczonymi oddechami wszystkich graczy, nasz kosz był całkiem pusty. Chłopcy stłoczyli się gdzieś w rogu, kryjąc swych kolegów i nikt nie dostrzegł jak niepozorny do tej pory Timmy, ten niewielki brunet, korzystając z asysty Chrisa rozpędza się i prze wprost w nasze pole.
Byłem najbliżej kosza, więc nie zwlekając rzuciłem się na przód, całym ciałem blokując dostęp do linii rzutu. Wpadłem ślizgiem wprost pod jego nogi i cały ociekając potem obróciłem się twarzą do niego. Chłopak zdążył się mocno zdziwić, toteż złapałem oburącz piłkę i wymijając go natychmiastowo, kozłując pognałem przez boisko. Nie zdążyłem dobrnąć do połowy, gdyż zaraz zbiegli się pozostali i spróbowali odebrać mi piłkę. Na boisku nie było ani jednego chłopaka z mojej drużyny, który byłby wolny, toteż wywalczywszy sobie odrobinę miejsca na postawienie kroków, ugiąłem kolana i czując ich zdziwione spojrzenia na swojej sylwetce, wyskoczyłem najwyżej jak tylko potrafiłem i zbierając całą siłę w ramionach, wyrzuciłem piłkę hen przed siebie.
Opadłem na podłogę, ale nie zdążyłem dostrzec czy piłka trafia kosz.
- Za sześć! - usłyszeliśmy radosny okrzyk, który dochodził ze strony ławeczki. Podniosłem wzrok i odgarnąwszy włosy z twarzy radośnie uśmiechnąłem się do kibicującej mi Nehemii.
Zanim zdążyłem odpędzić od siebie te myśl, do głowy wpadło mi stwierdzenie, że lata temu Bridget także przychodziła na moje nawet najbardziej błahe mecze...       
Podobny obraz
 
 
          Niespełna pół godziny później przyssałem się do butelki z wodą, którą kupiliśmy gdzieś po drodze w kiosku. Tuż nad naszymi głowami piętrzyła się ogromna galeria handlowa, w której zgubiłem się co najmniej trzy razy. Mimo, że od meczu minęło całkiem sporo czasu, a ja przestałem już narzekać na własną kondycję, która w gruncie rzeczy miała się nieźle, zaczynałem się obawiać, że zwykłe pół litra może mi nie wystarczyć.
- Ale jak już skończymy zakupowe show... to wpadniemy do jakiejś kawiarni? - odciągnąłem od siebie wylot butelki, w który do tej pory wszczepiałem usta.
- Jasne, jeśli masz na to siłę. - Emi wzruszyła ramionami wchodząc w obrotowe drzwi. Widząc, jak jedno ze skrzydeł zamyka się nagle wemknąłem się w nie szybkim susem niemalże zatrzaskując sobie rękę. - Wszyscy koszykarze mają w zwyczaju po udanym meczu udawać się na zakupy?
- Gdy prosi o to ich ulubiona przedstawicielka płci pięknej, to czy mają jakiś wybór? - zagadnąłem poprawiając włosy. Kurczę, były już niesłychanie długie.
W galerii panował przyjemny chłodek emitowany ze wszystkich tutejszych klimatyzatorów. Złapałem za dekolt koszulki i poruszyłem nim szybko, chcąc choć trochę ulżyć sobie po wycieńczającym bieganiu za piłką.
- No pięknie... - mruknęła białowłosa, więc zbliżyłem się do niej i delikatnie prztyknąłem ją w kark.
- Co takiego? - spojrzała na mnie marszcząc brwi i zadzierając głowę do góry, dzięki czemu miałem na widoku cały owal jej twarzy. Nehemia była zdecydowanie nieprzeciętna, a już zwłaszcza moją uwagę pochłaniały te opalizujące, złote oczy, których pozazdrościłby dziewczynie nie jeden perski kociak.
- Po zakupach stawiam ciasto, złośnico. - zaśmiałem się cicho i obdarzyłem ją jednym z najszerszych spośród moich uśmiechów.
Miałem sprytny plan zakupienia czegoś, na co Emi zwróci uwagę w ramach prezentu i podziękowania za dzisiejszą, jakże wspaniałą niespodziankę.
Po galerii plątały się setki ludzi: dorosłe kobiety stąpające na szpilkach pośród swych przyjaciółek, młode dziewczyny w towarzystwie koleżanek, kilkunastu facetów podążających wiernie za nieznanym celem. Tu i ówdzie można było dostrzec także damsko-męskie duety. Mijając różne wystawy, Emi spoglądała to tu, to tam, ale na niczym nie zawiesiła oka na dłużej, toteż ciężko mi było stwierdzić, co mógłbym jej sprezentować.
Miałem skromną nadzieję, że mnie nie rozszyfruje, choć jak wiadomo moja złotooka była lotna i bystra, toteż musiałem dołożyć wszelkich starań aby niespodzianka była udana.
Chodziliśmy szerokim korytarzem, zatrzymując się w niektórych miejscach. Dziwił mnie patent Nehemiii na zwiedzanie centrum handlowego - do tej pory dziewczyna nie odwiedziła ani jednego sklepu, po prostu selekcjonowała wzrokiem to, na czym warto było go w ogóle zawiesić. Bridget natomiast... uch, jej całogodzinne przesiadywania w jednej przebieralni, z której przeważnie i tak nie brała nic na stałe.
Traciłem nadzieję ja odnalezienie idealnego prezentu, gdy w jednej chwili jak grom z jasnego nieba uderzyła we mnie wystawa jednego z azjatyckich sklepów.
Niemalże pisnąłem z radości widząc ustawione na stojakach czarne bluzy, jedne z tych zakładanych przez głowę, zrobionych z lekkiego materiału, z poszerzanym dekoltem i ogromnym kapturem uwieńczonym... tak! Kocimi uszami!
- Emi!~ - białowłosa wchodziła akurat do jakiegoś sklepu, który przykuł jej uwagę. Zatrzymała się i spojrzała na mnie przez ramię. Otworzyłem oczy szeroko i skinąwszy głową na wystawę podbiegłem do niej. Przytknąłem dłonie do szyby by dostrzec z bliska, że istnieją dwa warianty tego ubioru: damski i męski. Naprawdę nie istniało nic idealniejszego!
Niczym glonojad tkwiłem przy szkle przestępując radośnie z nogi na nogę. W końcu dostrzegłem jak Nehemia zajmuje miejsce u mego boku i spogląda z zaciekawieniem na modele.
- I co powiesz? Podobają ci się? - zapytałem wlepiając w nią roziskrzone spojrzenie.
 
 
                       Emi? Istny dzień niespodzianek ^^
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz