Przeciągnęłam się powoli, strącając wierzchem dłoni kosmyki włosów, które łaskotały mnie po twarzy. Naciągnęłam kołdrę na głowę, tak że tylko jej czubek wystawał spod grzejącej mnie pościeli. Wzięłam głęboki wdech, napełniając płuca słodkim zapachem, który otulał mnie odkąd tylko zasnęłam i wraz z mięciutką bluzą umilał mi sen jeszcze bardziej. Już dawno tak dobrze nie spałam, jeśli w ogóle kiedykolwiek spało mi się podobnie. Bo nawet za życia, we własnym domu, nie mogłam spokojnie spać, zawsze musiałam być czujna, by w razie potrzeby móc uchronić rodzeństwo.
Przetarłam głowę dłonią, jakby chcąc się w ten sposób pozbyć niechcianych przeze mnie wspomnień, po czym otworzyłam oczy, od razu wbijając spojrzenie w jasność za oknem. Przez moment nawet spodziewałam się ujrzeć przed sobą plecy Vincenta, po chwili jednak stwierdziłam, że lepiej iż tak się nie stało, bo chyba nie wyszłabym spod tej kołdry. Ugh, co ja tu w ogóle robię...
Podniosłam się powoli na jednej ręce, drugą odgarniając białe pasma z twarzy i rozglądając się po pokoju, który okazał się zupełnie pusty. Przy akompaniamencie ptasich śpiewów wygramoliłam się z pościeli, od razu ścieląc posłanie, by zaoszczędzić pracy właścicielowi pokoju, który jako przywódca miał jej i tak sporo. Ponownie rozglądnęłam się po pomieszczeniu, jak gdyby w oczekiwaniu nagłego pojawienia się przywódcy, szybko jednak odrzuciłam tą niedorzeczną myśl. Przecież on się nie przenika ścian, Emi pomyśl czasem.
Bez większego namysłu podeszłam do drzwi i otworzyłam je, przecierając oczy wierzchem ręki, pokrytej warstwą fioletowego materiału. Znieruchomiałam, kiedy uniosłam powieki, widząc przed sobą zdziwioną Lucy, spoglądającą na mnie swoimi szaro-niebieskimi tęczówkami. Zmierzyła mnie uważnie od stóp do głowy i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że wciąż mam na sobie praktycznie tylko bluzę przywódcy. Momentalnie na moje policzki wpłynęły rumieńce, więc natychmiast zamknęłam z trzaskiem drzwi, przylegając do nich całymi plecami.
Order za szybkie myślenie, specjalna nagroda dla wolno myślących ląduje w rękach Nehemii. Gratulacje, po prostu... Nie dość, że właśnie widziano cię jak wychodzisz z pokoju Vincenta, to jeszcze w jego bluzie. Na pewno nikt niczego nie pomyśli. Chociaż z drugiej strony widziała mnie tylko Lucy, a ona nie wydawała mi się kimś, kto rozpowiada plotki na lewo i prawo. Więc byłam prawie pewna, że nikt się o tym nie dowie, ale z drugiej strony samo to, że ona o tym wiedziała, wywoływało we mnie zmieszanie.
Pokręciłam tylko głową i podeszłam do krzesła, na którym przed pójściem spać, zostawiłam ubrania. Sięgając po nie, znieruchomiałam po raz kolejny, zastanawiając się ile właściwie spałam. Znałam swoje zdolności do wysypiania się i modliłam w duchu, by nie okazało się, że spałam dłużej niż dobę, bo spalę się ze wstydu. Przełknęłam nerwowo ślinę, czując niepokój z powodu tych myśli i ruszyłam do łazienki, zagarniając swoje rzeczy. I wtedy zdałam sobie sprawę, że tak właściwie to powinnam zrobić małe zakupy i zainwestować w ciuchy, bo odkąd się tutaj znalazłam chodzę w tym, w czym przybyłam. Oczywiście ubrania były już kilkanaście razy prane, ale jednak... Trzeba będzie się przejść po sklepach w ciągu najbliższych dwóch dni, a najlepiej już dziś.
Drgnęłam gwałtownie, słysząc jak drzwi do pokoju się zamykają, a ciężkie kroki roznoszą po pokoju. Nadstawiłam uszu, starając się po krokach rozpoznać osobę, która wkroczyła do pomieszczenia, jednak kiedy tylko padły pierwsze słowa, miałam już pewność kto to taki, więc pośpieszyłam swoje ruchy.
- Widzę, że już wstałaś... W końcu... - Krótki śmiech, kazał mi się domyślać, że spałam więcej niż początkowo myślałam. Delikatne ciarki niepokoju rozeszły się po całym moim ciele, gdy naciągałam na siebie swoją koszulkę. Przerzuciłam włosy na jedno ramię, a bluzę przez drugie i zaplatając białe pasma w luźny warkocz, opuściłam łazienkę.
- W końcu? Czyli ile spałam...? - Fioletowe tęczówki błysnęły rozbawione, kiedy napotkały mój nieco spłoszony wzrok.
- Ponad trzy dni. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a mnie aż ręce oparły, natomiast na policzki wkradły się gorące rumieńce.
- Ja...Jak to...? - Spytałam cicho, opuszczając głowę. - Przepraszam... - Przeciągnęłam drugie "a", nadając moim przeprosinom nieco rozpaczliwy ton.
- Przestań. - Duża dłoń wylądowała na mojej głowie, czochrając włosy na jej czubku przy akompaniamencie śmiechu Vincenta. - Cieszę się, że się wyspałaś. Przyjemnie się chociaż spało?
Popatrzyłam w górę, strącając jego rękę, pod którą czułam się niezręcznie i pokiwałam głową z szerokim uśmiechem.
- Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. - Odparłam, wychodząc, tym razem w towarzystwie Vina, z pokoju na korytarz. Skierowałam swoje kroki w stronę drzwi wyjściowych, jednak naraz zostałam zawrócona w stronę jadalni, skąd dobiegały nas rozmowy pozostałych Wędrowców, pochłoniętych jedzeniem śniadania. Mężczyzna nie dał mi nawet zaprotestować, a fizyczny protest przy różnicy naszych wzrostów i siły, która się z tym wiązała, byłby zupełnie bezowocny, więc po prostu pozwoliłam się prowadzić mu przed siebie.
- A ty dokąd? Najpierw śniadanie. - Odwróciłam głowę w stronę drzwi, zastanawiając się jak się wymigać od śniadania, żeby móc wcielić w życie swoje plany. Westchnęłam tylko pod nosem, zapierając się piętami o parkiet w holu.
- Obiecuję, że zjem, ale najpierw muszę coś zrobić! - Zawołałam, odskakują od fioletowowłosego i zwracając się ku niemu twarzą. Vincent zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak nim wypłynął z nich jakikolwiek dźwięk, zmieniłam się w kota i czmychnęłam mu koło nóg, a następnie korzystając z uchylonych drzwi, wybiegłam na zewnątrz.
*dwie godziny później*
Po powrocie do hotelu od razu zaczęłam szukać Vina. Nie było to wielkim problemem, trudno byłoby przegapić dwumetrowego mężczyznę pośród, w większości, niskich postaci. Znalazłam go w jadalni, siedział przy jednym ze stolików, czytając jakąś gazetę czy coś podobnego, nie miałam czasu przyjrzeć się temu kawałkowi papieru.
Fioletowe tęczówki podniosły się natychmiast, gdy tylko stanęłam obok stolika z założonymi do tyłu rękami. Przyglądnęłam się pustemu talerzowi, spoczywającemu przed mężczyzną i uśmiechnęłam się lekko do siebie.
- Już wróciłaś? - Bardziej stwierdził niż spytał, na co ja tylko skinęłam głową, wypuszczając powietrze nosem i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Przywódca spojrzał najpierw na nią, potem na mnie i tak kilka razy, aż w końcu powiedział. - Najpierw coś zjesz.
Przewróciłam tylko oczami i złapałam go za rękę, wydzierając go zza stołu. Najpierw skierowałam się w stronę stołu z jedzeniem, z którego porwałam jedynie zielone jabłko, a następnie do drzwi wyjściowych, cały czas kurczowo trzymając rękę starszego wędrowca, jakby w obawie, że zaraz mi się wyrwie i po prostu zniknie.
W jednej dłoni ściskałam owoc, a w drugiej jedynie palce Vincenta, ciągnąc go wiąż za sobą. Szliśmy tak w milczeniu przez dobre trzy ulice, jednak w końcu zaczęła mnie boleć ręka, która bądź co bądź była po prostu wykręcona i dodatkowo uniesiona w górę, co potęgowało niekomfortowe uczucie. W jednej chwili puściłam jego palce, przystając raptownie w miejscu. Nadstawiłam uszu, starając się skupić na cichym dźwięku, dochodzącym z małego okna, osadzonego wysoko na ścianie budynku, który właśnie mijaliśmy. To był głos... Który wydawał mi się znajomy, dlatego tak bardzo mnie zaciekawił. Gestem ręki uciszyłam mężczyznę, który miał już zamiar coś powiedzieć i spojrzałam uważnie na otwarte okno. Było zdecydowanie za wysoko, bym do niego sięgnęła, ale...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz