piątek, 21 kwietnia 2017

Nehemia - C.D Historii Vincenta

      Przeciągnęłam się powoli, strącając wierzchem dłoni kosmyki włosów, które łaskotały mnie po twarzy. Naciągnęłam kołdrę na głowę, tak że tylko jej czubek wystawał spod grzejącej mnie pościeli. Wzięłam głęboki wdech, napełniając płuca słodkim zapachem, który otulał mnie odkąd tylko zasnęłam i wraz z mięciutką bluzą umilał mi sen jeszcze bardziej. Już dawno tak dobrze nie spałam, jeśli w ogóle kiedykolwiek spało mi się podobnie. Bo nawet za życia, we własnym domu, nie mogłam spokojnie spać, zawsze musiałam być czujna, by w razie potrzeby móc uchronić rodzeństwo.
Przetarłam głowę dłonią, jakby chcąc się w ten sposób pozbyć niechcianych przeze mnie wspomnień, po czym otworzyłam oczy, od razu wbijając spojrzenie w jasność za oknem. Przez moment nawet spodziewałam się ujrzeć przed sobą plecy Vincenta, po chwili jednak stwierdziłam, że lepiej iż tak się nie stało, bo chyba nie wyszłabym spod tej kołdry. Ugh, co ja tu w ogóle robię...
Podniosłam się powoli na jednej ręce, drugą odgarniając białe pasma z twarzy i rozglądając się po pokoju, który okazał się zupełnie pusty. Przy akompaniamencie ptasich śpiewów wygramoliłam się z pościeli, od razu ścieląc posłanie, by zaoszczędzić pracy właścicielowi pokoju, który jako przywódca miał jej i tak sporo. Ponownie rozglądnęłam się po pomieszczeniu, jak gdyby w oczekiwaniu nagłego pojawienia się przywódcy, szybko jednak odrzuciłam tą niedorzeczną myśl. Przecież on się nie przenika ścian, Emi pomyśl czasem.
Bez większego namysłu podeszłam do drzwi i otworzyłam je, przecierając oczy wierzchem ręki, pokrytej warstwą fioletowego materiału. Znieruchomiałam, kiedy uniosłam powieki, widząc przed sobą zdziwioną Lucy, spoglądającą na mnie swoimi szaro-niebieskimi tęczówkami. Zmierzyła mnie uważnie od stóp do głowy i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że wciąż mam na sobie praktycznie tylko bluzę przywódcy. Momentalnie na moje policzki wpłynęły rumieńce, więc natychmiast zamknęłam z trzaskiem drzwi, przylegając do nich całymi plecami.
Order za szybkie myślenie, specjalna nagroda dla wolno myślących ląduje w rękach Nehemii. Gratulacje, po prostu... Nie dość, że właśnie widziano cię jak wychodzisz z pokoju Vincenta, to jeszcze w jego bluzie. Na pewno nikt niczego nie pomyśli. Chociaż z drugiej strony widziała mnie tylko Lucy, a ona nie wydawała mi się kimś, kto rozpowiada plotki na lewo i prawo. Więc byłam prawie pewna, że nikt się o tym nie dowie, ale z drugiej strony samo to, że ona o tym wiedziała, wywoływało we mnie zmieszanie.
Pokręciłam tylko głową i podeszłam do krzesła, na którym przed pójściem spać, zostawiłam ubrania. Sięgając po nie, znieruchomiałam po raz kolejny, zastanawiając się ile właściwie spałam. Znałam swoje zdolności do wysypiania się i modliłam w duchu, by nie okazało się, że spałam dłużej niż dobę, bo spalę się ze wstydu. Przełknęłam nerwowo ślinę, czując niepokój z powodu tych myśli i ruszyłam do łazienki, zagarniając swoje rzeczy. I wtedy zdałam sobie sprawę, że tak właściwie to powinnam zrobić małe zakupy i zainwestować w ciuchy, bo odkąd się tutaj znalazłam chodzę w tym, w czym przybyłam. Oczywiście ubrania były już kilkanaście razy prane, ale jednak... Trzeba będzie się przejść po sklepach w ciągu najbliższych dwóch dni, a najlepiej już dziś.
Drgnęłam gwałtownie, słysząc jak drzwi do pokoju się zamykają, a ciężkie kroki roznoszą po pokoju. Nadstawiłam uszu, starając się po krokach rozpoznać osobę, która wkroczyła do pomieszczenia, jednak kiedy tylko padły pierwsze słowa, miałam już pewność kto to taki, więc pośpieszyłam swoje ruchy.
- Widzę, że już wstałaś... W końcu... - Krótki śmiech, kazał mi się domyślać, że spałam więcej niż początkowo myślałam. Delikatne ciarki niepokoju rozeszły się po całym moim ciele, gdy naciągałam na siebie swoją koszulkę. Przerzuciłam włosy na jedno ramię, a bluzę przez drugie i zaplatając białe pasma w luźny warkocz, opuściłam łazienkę.
- W końcu? Czyli ile spałam...? - Fioletowe tęczówki błysnęły rozbawione, kiedy napotkały mój nieco spłoszony wzrok.
- Ponad trzy dni. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a mnie aż ręce oparły, natomiast na policzki wkradły się gorące rumieńce.
- Ja...Jak to...? - Spytałam cicho, opuszczając głowę. - Przepraszam... - Przeciągnęłam drugie "a", nadając moim przeprosinom nieco rozpaczliwy ton.
- Przestań. - Duża dłoń wylądowała na mojej głowie, czochrając włosy na jej czubku przy akompaniamencie śmiechu Vincenta. - Cieszę się, że się wyspałaś. Przyjemnie się chociaż spało?
Popatrzyłam w górę, strącając jego rękę, pod którą czułam się niezręcznie i pokiwałam głową z szerokim uśmiechem.
- Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. - Odparłam, wychodząc, tym razem w towarzystwie Vina, z pokoju na korytarz. Skierowałam swoje kroki w stronę drzwi wyjściowych, jednak naraz zostałam zawrócona w stronę jadalni, skąd dobiegały nas rozmowy pozostałych Wędrowców, pochłoniętych jedzeniem śniadania. Mężczyzna nie dał mi nawet zaprotestować, a fizyczny protest przy różnicy naszych wzrostów i siły, która się z tym wiązała, byłby zupełnie bezowocny, więc po prostu pozwoliłam się prowadzić mu przed siebie.
- A ty dokąd? Najpierw śniadanie. - Odwróciłam głowę w stronę drzwi, zastanawiając się jak się wymigać od śniadania, żeby móc wcielić w życie swoje plany. Westchnęłam tylko pod nosem, zapierając się piętami o parkiet w holu.
- Obiecuję, że zjem, ale najpierw muszę coś zrobić! - Zawołałam, odskakują od fioletowowłosego i zwracając się ku niemu twarzą. Vincent zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak nim wypłynął z nich jakikolwiek dźwięk, zmieniłam się w kota i czmychnęłam mu koło nóg, a następnie korzystając z uchylonych drzwi, wybiegłam na zewnątrz.

*dwie godziny później*

Po powrocie do hotelu od razu zaczęłam szukać Vina. Nie było to wielkim problemem, trudno byłoby przegapić dwumetrowego mężczyznę pośród, w większości, niskich postaci. Znalazłam go w jadalni, siedział przy jednym ze stolików, czytając jakąś gazetę czy coś podobnego, nie miałam czasu przyjrzeć się temu kawałkowi papieru.
Fioletowe tęczówki podniosły się natychmiast, gdy tylko stanęłam obok stolika z założonymi do tyłu rękami. Przyglądnęłam się pustemu talerzowi, spoczywającemu przed mężczyzną i uśmiechnęłam się lekko do siebie.
- Już wróciłaś? - Bardziej stwierdził niż spytał, na co ja tylko skinęłam głową, wypuszczając powietrze nosem i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Przywódca spojrzał najpierw na nią, potem na mnie i tak kilka razy, aż w końcu powiedział. - Najpierw coś zjesz.
Przewróciłam tylko oczami i złapałam go za rękę, wydzierając go zza stołu. Najpierw skierowałam się w stronę stołu z jedzeniem, z którego porwałam jedynie zielone jabłko, a następnie do drzwi wyjściowych, cały czas kurczowo trzymając rękę starszego wędrowca, jakby w obawie, że zaraz mi się wyrwie i po prostu zniknie.
W jednej dłoni ściskałam owoc, a w drugiej jedynie palce Vincenta, ciągnąc go wiąż za sobą. Szliśmy tak w milczeniu przez dobre trzy ulice, jednak w końcu zaczęła mnie boleć ręka, która bądź co bądź była po prostu wykręcona i dodatkowo uniesiona w górę, co potęgowało niekomfortowe uczucie. W jednej chwili puściłam jego palce, przystając raptownie w miejscu. Nadstawiłam uszu, starając się skupić na cichym dźwięku, dochodzącym z małego okna, osadzonego wysoko na ścianie budynku, który właśnie mijaliśmy. To był głos... Który wydawał mi się znajomy, dlatego tak bardzo mnie zaciekawił. Gestem ręki uciszyłam mężczyznę, który miał już zamiar coś powiedzieć i spojrzałam uważnie na otwarte okno. Było zdecydowanie za wysoko, bym do niego sięgnęła, ale...         
      Pisnęłam cicho zdziwiona, czując jak ręce przywódcy łapią mnie za żebra, by po chwili unieść w górę, a potem dosłownie posadził mnie sobie na ramionach. Ponownie wydałam z siebie pisk, owijając nogi wokół jego tułowia tak, że górną część stopy przyciskałam do boku jego żeber, ręce natomiast położyłam na jego głowie, kuląc się cała w obawie, że spadnę. Vin złapał mnie delikatnie za uda i ścisnął, dając tym samym znak, że mam się wyprostować i zajrzeć do okna, w które jeszcze chwilę temu patrzyłam. Zrobiłam to powoli. Za wolno, ponieważ nim zdążyłam unieść głowę na wysokość okna, ktoś zamknął je z trzaskiem od środka. Drgnęłam z tył, zdziwiona przyglądając się ciemnej szybie, szybko jednak potrząsnęłam głową, stwierdzając, że coś musiało mi się przewidzieć.
Popatrzyłam w dół i natychmiast, ponownie zacisnęłam ręce na jego głowie, zamykając oczy. Zdecydowanie nie byłam przyzwyczajona do takiej wysokości. Co prawda latałam na pseudo-skrzydłach, ale wtedy zupełnie nie zwracałam uwagi na wysokość, na której się znajdowałam, a teraz patrzyłam w dół i widziałam, że ziemia była dużo dalej niż normalnie.
- Spokojnie, nie pozwolę ci spaść. - Zaśmiał się, podrzucając mną lekko, na co zareagowałam gwałtownym piskiem. - Nie ufasz mi?
- Wolę jednak czuć pod stopami twardy grunt... - Jęknęłam, jednak ani ja, ani Vincent nie zrobiliśmy niczego, co sprowadziłoby mnie na ziemię. Po krótkiej chwili stania w miejscu, mężczyzna jak gdyby nigdy nic swobodnym krokiem ruszył dalej, we wskazanym przeze mnie kierunku.
- Tak właściwie, nie zdążyłam ci jeszcze podziękować... - Odparłam, wskazując uliczkę po prawej. Mój własny wielbłąd zerknął w górę na mnie, uśmiechając się lekko.
- Za co?
- Za bluzę i za tą noc... - Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, dotarło do mnie jaki mają wydźwięk, więc szybko dodałam, zmieniając temat. - To już niedaleko...
Odchrząknęłam, milknąc za dłuższą chwilę, w której próbowałam rozglądnąć się za jakimś sklepem z ubraniami, jednak bez większego skutku. Przedmieścia to chyba jednak nie jest dobre miejsce na sklep. Westchnęłam cicho, spoglądając w błękitne niebo.
Po dwudziestu minutach w końcu dotarliśmy na boisko, na którym grała siódemka młodych chłopaków, ubranych w typowe luźne ciuchy do gry w kosza. Boisko mimo że schowane między budynkami(idąc tu, zgubiliśmy się w krętych uliczkach cztery razy), było zadbane; posiadało wszystkie, niezmyte linie i dwa nowe kosze z siatkami.Dodatkowo obok stała drewniana ławeczka i stół, juz trochę mniej zadbany, z metalową blachą na blacie.
Przywódca odstawił mnie powoli na ziemię, przyglądając się temu wszystkiemu szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc iż pseudo-niespodzianka mu się podoba.
- Chłopcy z tobą zagrają, a ja będę pilnować okolicy, by czasem federalni się nie zjawili... - Mruknęłam, ściszając jeszcze bardziej głos przy drugiej części zdania. Machnęłam ręką na grających młodych ludzi, którzy podeszli do nas, spoglądając z zaciekawieniem na mojego towarzysza. Kiedy wcześniej tutaj byłam wcisnęłam im kit, że mam przyjaciela, który jest wpatrzony w byłą gwiazdę koszykówki tak bardzo, że aż się do niej upodobnił. Łyknęli to, a gdyby teraz zaczęli coś podejrzewać, zawsze miałam przy sobie swoją broń z funkcją czyszczenia pamięci, która prawdopodobnie działa. Prawdopodobnie.
       Odwróciłam się na pięcie i udałam na ławeczkę, z której obserwowałam jedyną uliczkę, która prowadziła w to tajne miejsce oraz całą zgraję, która ewidentnie miała jakiś problem z podzieleniem się na drużyny. Znosiłam to tylko przez minutę, bo mimo iż lubiłam patrzeć jak Vincent gra, to chciałam też dzisiaj załatwić sprawę z tymi ciuchami. Położyłam jabłko, którego wciąż nie zaczęłam jeść, na metalowej powierzchni, po czym uderzyłam w nią mocno pięścią, spuszczając głowę. Metaliczny dźwięk rozszedł się echem po zamkniętej z trzech stron okolicy, zwracając na mnie uwagę wszystkich zgromadzonych na boisku.
- Macie trzy sekundy, żeby podzielić się na drużyny. Inaczej obiecuję, że sama was podzielę, ale nieco inaczej. - Wysyczałam złowrogim głosem, błyskając oczami spomiędzy białych kosmyków w stronę trzęsących się chłopaków. Po chwili opadłam na siedzenie, posyłając przywódcy niewinny uśmiech i zabrałam się za jedzenie swojego śniadania.


       Vinc? Może "niespodzianka" się spodoba ^-^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz