piątek, 14 kwietnia 2017

Silleny - C.D Historii Andrewa

    Założyłam ręce na krzyż. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś czepiał się o moje buty. A raczej o ich brak. Moja wina, że jako duch wolałam chodzić boso? Dobre tyle, że moje stopy oplatały jakieś złote liny, które pojawiły się po śmierci. Nie mam pojęcia skąd się one wzięły, ani dlaczego od razu byłam bosa, ale tłumaczyłam to sobie mocą - dzięki nim mogłam szybko biegać. I tyle, żadnego więcej wytłumaczenia nie szukałam, bo nie potrzebowałam.
- Skoro tak bardzo nie pasuje ci to, że chodzę boso, to może sam mi znajdź jakieś obuwie? Najlepiej wysokie, dodające mi te dwa centymetry - powiedziałam ironicznie. Wyminęłam go z myślą, że pójdzie w przeciwnym kierunku, bo sądziłam, że na to się zgodził. Jakie było moje zdziwienie, kiedy nagle pojawił się obok mnie. Spojrzałam na niego zadzierając jednocześnie głowę do góry. Schował ręce do kieszeni i patrzył przed siebie, a kątem oka na mnie. - Czego chcesz? - zapytałam.
- No co? Szukam dla ciebie dwu centymetrowych butów - wytłumaczył się. Zaraz... że jak?
- Ty tak na serio? - zapytałam załamana. Przecież to był sarkazm... nie wyczuł go, jest tak durny, czy może ja już nie kontroluje tego, co mówię i jak mówię? Może żyjemy w całkowicie innym świecie, niż mi się wydawało? No nie mogę... czy on naprawdę będzie szukał dla mnie tych butów?
- Tak - powiedział bez chwili zawahania stanowczym głosem. Westchnęłam zrezygnowana, bo w tym tonie było coś takiego, co dawało do zrozumienia, że nawet jeśli będziesz tłumaczył i przekonywał, aby dał sobie spokój, on będzie nieustępliwy i zostanie przy tak durnym zadaniu. Może nie ma innych ciekawszych zajęć, albo przyjaciół, jak to się mówi? Ta... nie ważne.
- Dobra - spojrzałam przed siebie, aby nie uderzyć przypadkiem w lampę, która stała parę metrów ode mnie. - Tylko żadnych obcasów i szpilek, bo wbije ci je w łeb - mruknęłam wymijając owy słup i idąc przed siebie. Gdzie on tak właściwie chciał mi szukać butów? Znaczy... no rozumiem, że są jakieś tak butiki, sklepy z butami i inne takie tam, ale do żadnego mnie nie zaciągnie. Poza tym czy on prawdę będzie mi kupował buty? Chociaż... kazałam mu tylko je znaleźć, wątpię, aby wydał swoje pieniądze na coś tak bezsensownego.
- To musisz iść ze mną - wskazał na sklep po drugiej stronie ulicy. Zobaczyłam go dopiero wtedy, kiedy przejechały dwa samochody, które zasłaniały mi widok. Oczywiście dla wyższego nie przeszkadzały.
- Nie ma mowy - pokręciłam głową zakładając ręce znowu na krzyż. Pokręciłam także głowę i znowu patrzyłam prosto przed siebie.
- A co masz takiego do roboty? - "szukanie brata" pomyślałam, ale zdałam sobie sprawę, że to i tak bezsensu. Szukam go od bardzo długiego czasu i jedyne co znajduje, to błędne poszlaki. Jakby ktoś je zostawiał świadomie, aby mnie zmylić. Równie dobrze mogłam mu powiedzieć, że to moja sprawa i żeby się nie mieszał, albo wymyślić coś konkretnego. Tyle, że naprawdę nie miałam nic ciekawego do roboty, jak tylko wałęsanie się po mieście.
- Nic - powiedziałam w końcu załamując się. - Ale to nie znaczy, że mam ochotę łazić po sklepach - fuknęłam patrząc w przeciwną stronę. Mój wzrok napotkał plakat, na którym ktoś oświadczył, że zaginęły mu dwa psy.
- Nie obchodzi mnie to - wzruszył ramionami.
- Mnie to także - dałam mu do zrozumienia, że nie zaciągnie mnie do żadnego sklepu. Bynajmniej tak sądziłam.

                      Andrew? Jakieś pomysły?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz